Następnego ranka Louis obudził się z bólem w szyi i nieprzyjemnym uczuciem w brzuchu. Miał randkę. Miał randkę ze swoim najlepszym przyjacielem. Miał randkę ze swoim najlepszym przyjacielem Harrym i miał niezwykle sprzeczne uczucia, ale w większości był podekscytowany.
I szczęśliwy. Czuł się całkiem szczęśliwy.
Zapomniał zasłonić rolety wieczór wcześniej i słońce świeciło jasno i gorąco, co było niecodzienne jak na kwiecień, ale nie niechciane. Usiadł i poruszył ramionami, rozciągając się i zobaczył Linka zaglądającego przez uchylone drzwi.
- Wejdź, jeśli chcesz.
Link pchnął drzwi swoim nosem i uderzyły one o ścianę. Stał tam, nie próbując wejść do pokoju.
Louis przewrócił oczami. - Czy to było naprawdę konieczne?
Link zaszczekał raz, drugi i oddalił się od drzwi. Chwilę później Louis mógł usłyszeć jak drapoie swoją miskę, a potem plusk wody. Zaszczekał trzeci raz.
- Okej, okej, wstaję. Idę. Masz szczęście, że Harry kupił dla ciebie jedzenie. Inaczej... - nie dokończył swojej myśli. Link zaszczekał jeszcze kilka razy, przewracając swoją miskę z wodą i rozlewając na płytki w kuchni. Louis przeklnął i rzucił na podłogę szmatę, by wchłonęła wodę.
Po tym, jak otworzył paczkę karmy i Link był cicho - cóż, nie szczególnie cicho, bo stukilowy, jedzący pies nigdy nie był cichym wydarzeniem - Louis w końcu mógł powtórzyć ostatnią noc w swojej głowie. Nagle zaświtało mu w głowie, że nigdy nie przedyskutowali czy ich plany na dzisiejszy wieczór były prawdziwą randką, czy nie. Wychodzili na kolacje wiele razy. Tylko dlatego, że zrobili się trochę bardziej dotykalscy nie oznaczało, że kwalifikowało się to jako romantyczne wyjście.
- Kurwa - wymamrotał pod nosem Louis. Czy jest za wcześnie na alkohol? Spojrzał na zegar wiszący nad kuchenką. 10:14. Yup, za wcześnie.
I tak nalał sobie kieliszek tequili.
***
Harry napisał do niego kilka godzin później mówiąc, że będzie około ósmej, dając Louisowi resztę popołudnia i wczesny wieczór na psychiczne przygotowanie się.
To było bardzo niepodobne do Louisa. To nie było typowe zachowanie Tomlinsona. Zazwyczaj był spokojny, opanowany, cholernie wyluzowany. Kiedy oświadczył się Chrisowi, zrobił to bez trzęsących się dłoni, czy nerwowego uścisku w brzuchu. Kiedy stali przed całą ich rodziną i przyjaciółmi recytując swoje mowy, nie zająknął się. Ani razu. Ukończenie szkoły, rozmowy o prace, narodziny szóstki rodzeństwa... bułka z masłem.
Ale to?
Przebrał się cztery razy, nie wiedząc jaka będzie atmosfera restauracji, czy będzie swobodna czy nie. Układał swoje włosy na trzy różne sposoby, próbując wyglądać jakby za bardzo się nie starał, ale również nie jakby dopiero co zwlókł się z łóżka. Pobawił się z Linkiem, wyprowadził go, rozczesał jego futro, wyszczotkował jego zęby... żeby tylko jego ręce były czymś zajęte.
Och i wypił więcej, niż dwie rundki tequili.
To dlatego, bo nie był pewien. Nie znał wyniku. Nie miał żadnych domysłów co może się stać, tego wieczora i w przyszłości. I nie wiedział gdzie stał Harry. Cholera, nawet nie wiedział gdzie on stał.
Louis zmieniał swoją koszulę po raz piąty, kiedy usłyszał jak Harry podjeżdża pod dom, dokładnie minutę przed ósmą. Zamarł przed lustrem czekając na dźwięk klaksonu, ale w zamian auto ucichło. Kilka chwil później usłyszał ostrzegawczy dźwięk skrzypienia drzwi z siatką na owady, po czym nastąpiło pukanie w drewniane drzwi.
CZYTASZ
Tug-of-War /larry tłumaczenie pl/
FanficMąż Louisa nagle umiera i zostaje on pozostawiony z niczym. Cóż, nie do końca. Ma Harry'ego. I bernadryna o imieniu Link, którego zostawił mu jego zmarły mąż. Louis opiekuje się Linkiem i Harry opiekuje się Louisem. Wszystko jest okej, dopóki nagle...