Zdawałoby się, że pogoda jest naprawdę dobra i świeci jasne, przejrzyste słonko, ale dla Taehyunga i Jungkooka wcale tak nie było. Szybkim marszem przemierzali całą drogę i gdy tylko byli coraz bliżej celu i okiem widzieli już największe jezioro w Wogezach raz za razem spadał na nich przelotny deszczyk, a nawet i mżawka.
I już nie chodziło o to, że wszystkie buty trekkingowe, addidasy które mieli ze sobą po prostu ślizgały się ze skały na skałę i nie dało rady normalnie przedostać się z górki na górkę. Nie mówiąc już nawet o zielonej, zroszonej trawie, która była prawdziwą zjeżdżalnią dla ubogich. Ich włosy wyglądały trochę jak zmoczone mopy do podłogi, a miny mieli nietęgie i zupełnie rozkojarzone.
Jungkook wydawał się być jedynie przejęty młodszym, który nieporadnie próbował zasłaniać się przed łzami z nieba i co chwila ocierać mokrą twarz. Zdążył mu już oddać swój płaszcz przeciwdeszczowy i dużą, czarną bluzę, a sam szedł teraz pod parasolem patrząc za każdym krokiem jaki robi Taehyung. Nie chciał, żeby kolejny raz upadł niefortunnie na tyłek, zwyzywał wszystko dookoła i jak dziecko rozpłakał się w połowie drogi. I starszy już nawet nie chciał pytać o co dokładnie chodziło, bo jego zmęczone, przygnębione spojrzenie mówiło wszystko.
Albo był zły na samego siebie za to, jaką trzodę odstawia, albo za przeklętą pogodę, która odebrała mu wszystkie chęci do życia i zdjęła uśmiech z twarzy lub ostatecznie dlatego, że w ogóle tu przyjechał i dał się zgodzić na wycieczkę w góry. Zdążył go poznać i mógł stwierdzić, że Taehyung był chętny do przygód ale nie kosztem swojego zdrowia i stresu jaki się z tym wiązał.
A Jungkook natomiast wręcz przeciwnie - cieszył się z tego bardzo mocno. W końcu poznał tu jego, zaprzyjaźnił się przez te kilka męczących i niekiedy trudnych dni, a potem pocałował i poczuł to coś. Z początku był pewny, że rozwali swoje dłonie a te małe strużki krwi, które sączyły się z jego pięści za każdym razem, gdy z bezsilności uderzał nimi o chropowatą powierzenie będą tam zagaszczać codziennie. Na szczęście tak się nie stało, bo zawsze ktoś pukał do drzwi toalety w schroniskach i patrzył na niego tym samym, kojącym i uspokajającym wzrokiem, a w starszym odzywała się żałość za własne czyny. Nie umiał krzyczeć, tupać i obwiniać się siebie, gdy Kim przed nim stał i rozkładał ramiona, w które mógł się wytulać. Mógł ściskać to drobne, tak wiele dla niego znaczące ciałko i szczerze zapominać. Chociaż na chwilę, na jakiś czas.
I choć cholernie trudno było mu zaakceptować to kim się stał, to z młodszym widział jedynie same plusy. Bo nawet zwykłymi, luźnymi pytaniami, słodkimi rumieniącymi się policzkami i pięknym uśmiechem Taehyung był w stanie zmienić jego nastawienie o sto stopni.
Mówił: to coś, bo sam nie wiedział jak wygląda miłość. Nigdy nie był prawdziwie zakochany, nie tęsknił za kimś, nie był o nikogo zazdrosny i nie pisał do drugiej połówki milionów wiadomości zawalających skrzynki pocztowe. Wiedział jedynie, że jeśli chodzi o Taehyunga to mógłby zrobić to nawet na pokaz, by tylko go uszczęśliwić. To było conajmniej chore, bo znał go może od jakiegoś półtora tygodnia, a jeszcze nigdy tyle zawiłych, głupich, trudnych do odgadnięcia, najprzeróżniejszych i nagłych emocji nie siedziało w nim od dawna. Powoli czuł jakby szczęście i zaintrygowanie miało mu rozsadzić serce, rozerwać wszystkie jego mięśnie.
CZYTASZ
bonjour, motherfuckers || taekook
Fanfiction[ Z pozoru niewinny obóz do Francji sprawia, że dwoje licealistów się do siebie zbliża...] Uczniowie ostatnich klas liceum wyjeżdżają na wakacje w góry. Ma to być ich mała walka o przetrwanie. Niespodziewanie w samolocie zostają podmienione bilety w...