3. RATUNEK

3.6K 171 79
                                    

Tego dnia Rona nie było w domu, bo Remus, Tonks, Fred i George poprosili go o pomoc w zdobyciu ciężko dostępnych składników eliksirów, które mieli przechwycić podczas transportu do Malfoy Manor. Harry po śniadaniu rozłożył na stole rozrysowane plany Banku Gringotta, które studiował namiętnie zawsze, gdy miał okazję nie narazić się na wściekłe niebieskookie spojrzenie przyjaciela, a ja zmęczona już ciągłym patrzeniem na plątaninę linii, którą znałam na pamięć znów zamknęłam się w pracowni, by uwarzyć Eliksir Tojadowy dla Lupina. Czas mijał dość szybko, gdy zrobiłam już wszystko, co trzeba było tego dnia, zmęczona usiadłam na fotelu w kącie i chyba przysnęłam, bo obudził mnie krzyk.

- HERMIONA!

Harry darł się z przedpokoju tak głośno, że obudził portret Walburgi Black wykrzykujący teraz „Męty, szumowiny, kalacie dom moich przodków!". Zerwałam się na równe nogi i zbiegłam z pierwszego piętra, a to co zastałam na dole sprawiło, że aż zesztywniałam. Harry cały umazany krwią sączącą się z jego skroni, ramienia i uda, z trudnością podtrzymywał drugiego mężczyznę, który ledwo stał na nogach. Ów mężczyzna chyba był przytomny, bo choć oczy miał przymrużone, to szczękę zaciskał mocno, a jego stan był wyraźnie dużo gorszy, niż mojego przyjaciela. Z ust sączyła mu się krew, która kapała na parkiet, głowę trzymał nisko spuszczoną, tak, że włosy zasłaniały połowę jego twarzy, ale wszędzie poznałabym ich barwę.

Po chwili zawahania podbiegłam do mężczyzny i chwyciłam go pod drugie ramię, po czym razem z Harrym poprowadziliśmy go na piętro, by położyć na niedawno zwolnionym przez Deana łóżku. Krzyknął gdy go kładliśmy i zwinął się z bólu, po czym dostał padaczki. Trząsł się, a z jego ust wydobywały się krew i charczące odgłosy agonii.

- Harry, przytrzymaj mu głowę! – Wydawałam szybkie polecenia walcząc o każdą minutę życia Dracona Malfoya – I w miarę możliwości ręce! Jeśli zacznie się krztusić, użyj Anapneo.

Sama niemal położyłam się na nim, brzuchem i lewą ręką przytrzymując jego tułów, a prawą ręka, w której trzymałam różdżkę zataczałam koła nad jego głową szepcząc inkantację raz za razem. Udało się za czwartym podejściem, ciało blondyna znieruchomiało i bezwładnie opadło na materac. Puściłam go ostrożnie, by mieć pewność, że drgawki nie powrócą i Harry zrobił to samo. Rzuciłam zaklęcie diagnozujące i przejechałam różdżką kilka cali nad nim, wzdłuż ciała od głowy po palce stóp. Było źle. Znalazłam kilka bardzo poważnych obrażeń, ale jednego nie potrafiłam rozpoznać, co przyprawiło mnie o przeraźliwy dreszcz, bo to oznaczało jakąś czarnomagiczną klątwę.

- Malfoy! – Poklepałam go po twarzy niezbyt delikatnie – Nie zasypiaj mi tu tylko! Wiem, że boli, ale musisz pozostać świadomy, żeby móc przełknąć eliksiry, zaraz dostaniesz coś, po czym poczujesz się lepiej.

Podeszłam do szafki i wyjęłam kilka fiolek z różnymi substancjami modląc się, by wystarczyły póki nie znajdę antidotum na tę dziwną klątwę. Wróciłam do łóżka i rzuciłam na Malfoya zaklęcie, by upewnić się, że jeszcze nie do końca stracił przytomność, choć jego charczący, nierówny oddech świadczył o tym, że jest świadom, pomimo zamkniętych oczu. Poprosiłam Harry'ego jeszcze raz o pomoc i razem unieśliśmy blond głowę na tyle, by mógł przełknąć eliksiry, które jeden po drugim podnosiłam mu do ust. Każdy przełykał ufnie, skrzywił się dopiero na Szkiele-Wzro, ale zaraz po nim podałam mu Eliksir Słodkiego Snu, po którym opadł na poduszki i zasnął, a jego oddech stał się miarowy i spokojny. Wtedy zwróciłam się do Harry'ego, który siedział na wysokim stołku koło łóżka i dyszał ciężko.

- Teraz ty – Powiedziałam, a mój głos, nawet dla mnie samej zabrzmiał na zmęczony.

- Nic mi nie jest...

Nowe życie [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz