4. PRAWDA

3.5K 183 71
                                    


Od kiedy Malfoy na dobre odzyskał świadomość zrobiło się dość niezręcznie. Ciągłe przebywanie z nim w jednym pomieszczeniu nie było jeszcze takie najgorsze, bo zazwyczaj udawał, że śpi, lub czytał książki przyniesione przez Harry'ego, więc przez większość czasu się ignorowaliśmy. Dużo gorsze były te momenty, kiedy nie mogliśmy udawać, że ta druga osoba nie istnieje.

Największy problem polegał na tym, że Malfoy wciąż był moim pacjentem. Przez co minimum dwa razy dziennie zmuszona byłam nawiązać z nim rozmowę, zapytać jak się czuje i czy przyjął swoją stałą porcję eliksirów. Najgorsza była zmiana opatrunków, bo już nie był nieprzytomny i patrzył mi na ręce, które trzęsły się przez to jak szalone. Poza tym starałam się go nie dotykać, bo za każdym razem, gdy moje palce muskały jego bladą skórę wzdrygał się i krzywił, lub wyrywał mi bandaże z rąk, twierdząc, że sam zrobi to lepiej.

Niestety nie było wyjścia i były Ślizgon musiał zostać na łóżku szpitalnym. Martwiłam się trochę o swoje eliksiry, nie ufałam mu jeszcze na tyle, by zostawiać go samego, więc wychodząc z pracowni zabezpieczałam je zaklęciem. Przeniesienie go do innego pokoju wciąż nie wchodziło w grę, bo był na to zbyt slaby. A ja byłam w kropce.

Rany na szczęście się goiły, a ja po każdej kolejnej utarczce z nim modliłam się do Merlina, by Malfoy wyzdrowiał, żeby zakończyć tę krępującą ciszę pomiędzy nami. Miałam przy tym wyrzuty sumienia, bo wciąż nie uzgodniliśmy co będzie z nim, gdy już uznam, że dalsze leczenie jest niepotrzebne. Harry upierał się na to, by blondyn został z nami, o czym Ron oczywiście nie chciał słyszeć... ciekawe co na to starsza część Zakonu?

Malfoy wciąż nie dostał też swojej różdżki. Przez to był drażliwy i nieprzyjemny. Chociaż... on zawsze był nieprzyjemny. Nawet Harry przyznał rację mnie i Ronowi, że Draco musi najpierw zasłużyć na zaufanie, zanim damy mu do ręki broń, którą mógłby nas pozabijać we śnie. Takie podejście było mi bliższe. Ufaj, ale kontroluj.

Po trzech dniach, gdy wyraźnie poczuł się lepiej, ale wciąż nie mógł wstawać zauważyłam, że po kryjomu zagląda mi do kociołków. Jak zwykle zajęta byłam swoją pracą, siekałam właśnie korzonki, a w tym czasie Malfoy czytał książkę, a raczej udawał, że czyta, bo kątem oka widziałam, że podnosi głowę, gdy sądził, że nie patrzę.

Posłałam mu wrogie spojrzenie i podniosłam różdżkę, na widok czego uniósł wysoko brwi. Machnęłam i wyczarowałam parawan koło jego łóżka zasłaniający mu resztę sali, na co usłyszałam obrażone prychnięcie.

Malfoy zazwyczaj się nie odzywał. Czasem w odpowiedzi na moje pytania dotyczące leczenia odpowiadał pomrukami, lub półsłówkami, zdziwiłam się więc, gdy nagle usłyszałam zza parawanu jego głos.

- Mógłbym ci pomóc.

Teraz to ja prychnęłam.

- Obejdzie się – Odpowiedziałam z udawaną wdzięcznością, co doskonale wyczuł.

- I tak tu siedzę – Kontynuował – A na eliksirach się znam, przecież sama wiesz.

- Dam sobie radę – Warknęłam – Byłam z eliksirów druga w klasie.

- Tuż za mną.

Te dziecinne przekomarzanki nieco mnie rozśmieszyły, to brzmiało tak niewinnie, jakbyśmy byli znowu w szkole, a tym łatwiej było nam rozmawiać, że się nie widzieliśmy.

- Nie potrzebuję pomocy.

Po tych słowach nastała cisza przerywana tylko dźwiękiem noża sunącego po desce.

Nowe życie [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz