Rozdział 5

100 5 0
                                    

-Skrzywdził cię, kruszyno?- spytał cicho, z dziwną łagodnością w głosie.

Złote plamy tańczyły na jej pustej, nijakiej twarzy, nieco szarawej, skąpanej w mroku bezgwiezdnej nocy. Była jak posąg, wyzuta z uczuć, a wszelkie emocje całkowicie spłynęły z jej łagodnych rysów, zostawiając maskę. Z ciężkim, przesyconym irytacją westchnięciem usiadł koło niej na powalnym konarzem, wpatrując się w ogień.

-Dlaczego mi pomogłeś? Mogłeś przystać na jego propozycję. Mogłeś mnie wykorzystać, do tego przecież jestem, do dymania.-Ta bezemocjonalna, zimna pustka w jej głosie go przeraziła, zalewając plecy zimnym potem.

-Nie pieprz głupot!- warknął gardłowo, posyłając jej przesycone furią spojrzenie.

Nie zareagowała, jakby wcale nie słyszała jego słów, nawet się nie wzdrygnęła. Siedziała w tej samej pozycji, tępo spoglądając na tańczące płomienie ogniska.

-Damy, są stworzone do mieszkania na dworze- dodał, mając nadzieję, że tym razem cokolwiek zrobi.

-Nie jestem damą!- Powiedziała, wyraźnie cedząc każde słowo, a widoczne rozbawienie w jego oczach doprowadziło ją do takiej furii, że zaczęła w niego rzucać czym tylko miała pod ręką.

Drobne kamyki, patyki, robaki, grudki ziemi i najróżniejsze roślinki uderzały go z całą mocną, z metalicznym, wysokim brzędkiem, odbijając się od zbroi. Sandor znosił jej wybuch wściekłości, ciesząc się, że nie jest tą pustą skorupą, wyzutą z wszelkich emocji, jak wcześniej. W końcu zaczęła uderzać go pięściami, krzycząc i płacząc, aż nie zmęczyła się na tyle by oprzeć głowę o jego klatkę piersiową, roniąc gorzkie łzy wstydu, porażki i bólu. Delikatnie ją objął, a kobieta spojrzała nań zaskoczona. Był w końcu potężnym, wielkim jak dąb mężczyzną, postawnym, silnym i groźnym, a teraz przytulał ją tak łagodnie, jakby była dzieckiem. Wielkimi, szorstkimi dłońmi gładziły jej plecy, tak aby w końcu się uspokoiła.

***

-Wracając do naszej rozmowy z wczoraj...

-Masz na myśli kłótnię, po której oberwałem wszystkim co było w zasięgu twoich rąk, potem zaczęłaś mnie bić, za co nawiasem mówiąc powinien cię zabić i zostawić w najbliższym rowie, a na koniec musiałem uspokajać, bo zaczęłaś płakać?- spytał Sandor, bezczelnie jej przerywając, a ona o mało co się nie zapowietrzyła, ale była nieco czerwona.

-Zasłużyłeś sobie, a zresztą tylko twoja zbroja ucierpiała, więc nie narzekaj- burknęła, sprzątając ich tymczasowe obozowisko.

-Wiem, że jesteś damą, więc łaskawie skończ tę szopkę- rzucił twardo, chwytając ją za rękę, żeby na niego spojrzała.

-Drzewa mają uszy, więc łaskawie się przymknij!- syknęła, wyrywając rękę z jego uścisku i sprawdzając torbę z lekami.

-Nikogo nie ma w pobliżu- stwierdził, mając szczerze dość jej gierek.

-Tak bardzo ci zależy, żeby dowiedzieć się kim jestem?- spytała, szczerze zirytowana jego pytaniami i spojrzeniem, które przeszywało ją na wskroś, zakazując kłamać. -Dobrze, ale w zamian powiesz mi czemu tak bardzo nienawidzisz swojego brata. Informacja za informacje to uczcziwy układ- rzuciła chłodno, obdarzając go niebywale zimnym spojrzeniem.

-A co cię to interesuje?- Warknął, posyłając jej mordercze spojrzenie.

-Nie mamy nikogo, więc powinniśmy sobie chociaż troszkę ufać- zauważyła cierpko, unosząc brew, przez co Sandor paskudnie zaklął.

Skrzywdzeni/Sandor CleganeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz