-Pani.-Służki umyły ją w różanej wodzie, cierpliwie szorując ciało, pozbywając się włosków i wygładzając skórę.
Ciężki, szmaragdowy jedwab powłóczystej, długiej sukni ślubnej objął jej ciało chłodnym całunem. Gorset był usztywniany i przeszyty złotą nicią, której hafty tworzyły drobne, śliczne różyczki. W pasie miała przyszyte nefryty, które pobłyskiwały w ciepłym blasku słońca. Służki spinały jej włosy z tyłu, splatając z nich drobne warkoczyki i dekorując ciemne loki białymi kwiatkami oraz perełkami. Kiedy spojrzała w lustro nie mogła poznać siebie. Wyglądała jak prawdziwa królowa, a złoty diadem na jej głowie z delikatnymi szmargdami tylko to podkreślał.
-To naprawdę ta sama Elaiza?- Odwróciła się gwałtownie do Aryi, która posłała jej chytry uśmieszek.
-Zaraz na zawał padnę! Jak ty się tu w ogóle dostałaś?!
-Tak, to ty- rzuciła z uśmiechem.
-U Ogara też byłaś?- spytała, unosząc brew.
-Chciałam, ale jest tak nerwowy, że lepiej nie pytaj...- prychnęła dziewczyna, siadając na krześle i machając nogami.
-Ja też się denerwuje- wydusiła, przegryzając wewnętrzną stronę policzka.
Arya poklepała ją po ramieniu, a dziewczyna jedynie westchnęła ciężko.
-To tylko ślub. Byłaś w gorszych tarapatach!
-Łatwo ci mówić- burknęła, a Arya przez chwilę skuliła się w sobie.-Ty tylko podrużujesz sobie po Westeros... -Wybacz...- wymamrotała Elaiza, a jej przyjaciółka zwiesiła głową, opierając łokcie na kolana.
-Wiesz, że nie mogę z nim być. Potrzebuje przygód, a nie spokoju i stateczności. W końcu oboje się z tego wyleczymy.
-Ja i...
-Nie jesteście do nas podobni... Sandor potrzebuje kogoś tak samo jak Gendry, ale jest bardziej wybuchowy, zgorzkniały i chyba tylko ty umiesz do niego dotrzeć. Jesteś spokojniejsza ode mnie i nie urodziłaś się do przygód.
Dziewczyna objęła Aryę, czując że młoda wilczyca cierpi, choć tego nie mówi. Kochała Baratheona, lecz on potrzebował damy, która będzie mu podporą, a nie rycerki, pragnącej dalekich podróży.
***
-Ojciec. Kowal. Wojownik. Matka. Dziewka. Wiedźma. Nieznajomy. Jestem jego/jej, a on/ona jest mój/moja. Od tego dnia, aż po kres mych dni...
Czerń i szmaragd, pies otoczony trawą, mężczyzna w elegenckim stroju, stojący tuż przy septonie. Ucałowała jego wąskie, szorstkie wargi, twarde, ciepłe i cierpkie. Uśmiechnęła się, gdy nakładał gruby, wełniany płaszcz na jej ramiona, a potem zapinał pod szyją.
-Kocham cię- wymruczała, choć oklaski gości nie były tak wesołe.
Tormund, Arya i Gendry wiwatowali najgłośniej, choć Ogar najchętniej wyrzuciłby całą tę trójkę, lecz jego żona nalegała. Zabójca Olbrzyma pierwszy szedł ku Sandorowi by złożyć mu gratulacje, choć ten próbował go uniknąć, za wszelką cenę. Daenerys uśmiechała się delikatnie, spoglądając ku swojej przyjaciółce.
-Wybacz, że wtedy byłam dla ciebie tak okrutna- wydusiła, kiedy tylko dziewczyna odeszła z ołtarza.
-Nie szkodzi, królo...
-Dany, mów mi Dany.-Została mocno przytulona i łzy wstąpiły w oczy Elaizy. -Wiesz, że uczyniłam tak jak mi doradziłaś...
-I jestem ci za to wdzięczna Dany, jak i cały mój lud- uśmiechnęła się do niej, mając wrażenie, że śni.
***
-Ile kobieta może rodzić?!
Żadna ze sług nie chciała do niego podejść, bojąc się o swoje życie, jako że ich król chyba nigdy nie był tak nerwowy. Patrząc na jego codzienne humory stanowiło to nie lada wyczyn. Nie dziw, więc że wszyscy mieszkańcy pałacu kroczyli przy nim na palcach, bojąc się chociażby głośniej odetchnąć. Brakowało Elaizy, która krzykiem wymusiłaby na nim spokój, lecz ona miała teraz inne zajęcie.
-Syn!- Maester wyszedł z komnaty, uśmiechając się, a Sandor poczuł jak ciężki kamień spada mu z piersi.
Wpadł do pokoju, zastanawiając się czy to co się teraz dzieje jest prawdą, a może snem? Sandor Hound, kiedyś Clegane, mężczyzna wzbudzający strach wśród ludzi, plujący jadem, wierny pies Lannisterów został mężem i ojcem. Nie zemścił się na Górze, lecz to on zyskał kobietę swego życia i dziedzica... Oczywiście, nigdy by tak nie rzekł Elaizie, ale ona sama wiedziała, że kocha ją nad życie.
-Chcesz go potrzymać?- Spytała cicho, wyciągając ku niemu małe zawiniątko, z kępką czarnych, zupełnie prostych, ale gęstych włosów na czubku głowy.
-Lepiej nie...
-To twój syn.-Elaiza podała mu maleństwo, a mężczyzna zadrżał, spoglądając na syna z taką tkliwością, że służka, która miała umyć księcia, stanęła w półkroku.
-A ty co?- Warknął cicho, a dziewczyna od razu zaczęła podgrzewać wodę, jakby obudzona z transu.
Elaiza parsknęła słabym śmiechem. Ogar mógł być królem, ale ciągle był tym samym burkliwym, zgorzkniałym mężczyzną, którego pokochała. Nie przeszkadzały jej jego przekleństwa, ostre słowa czy wielkokrotne kłótnie. Mogli wypominać sobie wiele rzeczy, lecz słudzy widzieli jak często obserwują siebie, chcąc się upewnić czy aby na pewno to drugiej jest bezpieczne. Byli ze sobą zawsze jak bratnie dusze i jedno nie potrafiło żyć bez drugiego.
Dotrwałam do ostatniego rozdziału! Mamy już epilog, co mnie cieszy, choć mam do tej książki pewien sentyment, jako że to moje pierwsze ,,dzieło" z GOT i o dziwo dokończone, bo z moim słomianym zapałem nigdy nic nie wiadomo. W każdym bądź razie, to jest już koniec, nie ma już nic, jesteście wolni, możecie iść! To papa!
CZYTASZ
Skrzywdzeni/Sandor Clegane
FanfictionWielka gra, w której giną nie tylko pionki, a strata króla nie równa się przegranej. Wszystko jest przecież możliwe gdy szachista, zwany losem, zajmie się figurami, przesuwając je na kolejne pola. Dla każdego wytycza ścieżkę, nie zapominając nawet o...