Owinęła dłoń w kawałek starej, pobrudzonej szmatki by zebrać liście pokrzywy, drugą odrywając kwiaty mniszka lekarskiego od łodyg. Żółte, rozłożyste główki uśmiechały się do niej pośród kępy niedźwiedziego czosnku, melisy, mięty i szczawiu. Torba boleśnie jej ciążyła, a jedynie bogowie wiedzieli czemu jeszcze nie pękła, bo była wypchana najróżniejszymi słoiczkami i buteleczkami mniejszymi czy większymi, pakunkami ziół, woreczkami, pasami czystego materiału, nićmi, igłami- krótko mówiąc, wszystkim co mogło się przydać znachorce. Wstała, strzepując brud z niebieskiej, wełnianej spódnicy, która wymagała już porządnej przepierki, ale na to niestety, nie mogła sobie pozwolić. Zmarszczyła ciemne, ładnie zarysowane brwi, wypatrując chociażby kawałka piaskowego futra, czającego się w jakieś kępie roślin, czy ciemnych, paciorkowatych oczu, ale Gruszka jak zwykle była daleko od swej pani.
-Następnym razem przywiąże ją na sznurek- mruknęła pod nosem, unosząc suknię, żeby przejść nad powalonym konarem.
Figlarne promyki ciepłego słońca ledwie przemykały się pomiędzy baldachimem z liści, więc wąska ścieżynka była oświetlona zaledwie cętkami światła w najróżniejszych kształtach. Jasność poranka na szczęście przemykała się tutaj każdą możliwą szparą, więc nie bała się potknięcia o korzeń czy całkowitego zgubienia drogi. Zimno też nie było tak kąśliwe, a wiatr tarmosił korony drzew, nie schodząc niżej by i ją podręczyć swym wątpliwie przyjemnym towarzystwem. Słodką sielankę przerwał przerażony, wysoki pisk, który rozdarł powietrze na rozedgrane kawałeczki.
-Gruszka!- Rzuciła się pędem do przodu, jedną dłonią trzymając torbę, a drugą spódnicę.
Przeskakiwała nad korzeniami, gorączkowo łapiąc powietrze i żarliwie modląc się o bezpieczeństwo swej jedynej przyjaciółki. Nagle zobaczyła ogromną kulę jasnego futra, która pomknęła w jej kierunku niby pocisk z katapulty. Wilkor przewrócił ją na ziemię, pisząc i szczekając z radości.
-Już, już, spokojnie.- Roześmiała się wesoło, czując przy szyi mokry nos Gruszki i słysząc jej radosne szczekanie.
-To twój wilkor pani?- Mężczyzna skinął jej głową, a ona wstała, otrzepując spódnicę z brudu.
Płuca paliły ją żywym ogniem, a każdy haust wdychanego powietrza był niespokojny i chaotyczny. Nieco nieprzytomnie skinęła mężczyźnie głową, poprawiając torbę. Miał miłą, szczupłą twarz, pooraną bruzdami czasu z łagodnymi rysami i zaookrągloną szczęką. Uśmiechał się przyjemnie, ciepło. Miał w sobie coś co wzbudzało zaufanie, może spojrzenie: ciemne i ciekawe, ale nie nachalne, może sam miękki zarys twarzy, spalonej słońcem ze sporą ilością zmarszczek? Sama nie miała pojęcia, lecz wiedziała, że niektórych rzeczy nie da się po prostu racjonalnie wytłumaczyć, a próby skończą się jednym, wielkim fiaskiem.
-Pani, jeśli mogę spytać, co robisz sama w środku dziczy?
-Możnaby powiedzieć, że jestem znachorką-odmruknęła, sprawdzając czy jej cenne fiolki i słoiczki przetrwały szaleńczy bieg, a na dokładkę atak stęsknionego, zlęknionego wilkora.
-Jeśli tak to chciałbym cię prosić o pomoc, pani.-Skłonił się jej jakby była damą.
W jego twarzy zadrgała troskliwa, radosna nuta, a oczy błysnęły nadzieją, igrając z ich kolorem. Były ciemne, ale malowały się w nich różne jaśniejsze tony: orzechowy, dębowy, złote iskry i kasztanowe plamki.
-Wczoraj mojego przyjaciela zaatakował dzik i pocharatał mu udo. Teraz leży z gorączką, ma majaki...
-Wdała się infekcja- zawyrokowała, przeglądając torbę, żeby znaleźć potrzebne zioła.
Polanka była niewielka, otoczona zewsząd, wysokimi iglakami, rozległymi i soczyście zielonymi Wielkie ognisko trzaskało wesoło, płomienie tańczyły na wietrze, rozmawiając w swym własnym języku, a złoty blask otaczał siedzące przy nim postacie. Po wschodniej stronie obozowiska przywiązano konie, które nerwowo parsknęły, widząc młodego wilkora, zmierzającego na ich teren. Nigdzie nie było namiotów, ale do tego typu niewygód zdążyła przywyknąć. W zasadzie spanie pod gołym niebem stało się dla niej szarą codziennością
-Odłóż to, bo się skleczysz- prychnęła rozbawiona, na widok młodzieńca, celującego w nią krótkim mieczykiem.
Chłopak przybrał malowniczy, szkarłatny kolor, przypominając ogromnego pomidora z burzą czarnych, długich włosów, związanych z tyłu kawałkiem skórzanego rzemienia.
-Gdzie mój pacjent?- spytała pewnie, przybierając swój codzienny chłodny ton i zwyczajną, zimną minę: maskę bez emocji. -Przy okazji będę potrzebowała jakiegoś kociołka i zimnej wody ze strumienia.-Dodała, podchodząc do ogromnego stosu skór.
Zakopany w nie mężczyzna był całkiem spocony i kwaśny odór jego potu doleciał do niej razem z gryzącym zapachem dymu. Dotknęła rozpalonego gorączką czoła czarnowłosego z przerażeniem odkrywając jak piekielnie gorące jest. Zdjęła torbę z ramienia, gorączkowo szukając w niej herbaty na zbicie temperatury, moździeża, tłuczka, słoika z miodem mniszkowym i ziół, z których zrobiłaby okład.
-Przynieśliśmy wodę i kociołek.
-Dajcie go nad ogień- mruknęła roztargniona, mocząc kawałek materiału w lodowato zimnej wodzie.
Iskry zimna raziły jej palce, które zdrętwiały, a Thoros, tak przynajmniej zrozumiała z rozmowy jaką przeprowadził, uniósł głowę mężczyzny, żeby mogła położyć mu okład na kark. W moździerzu roztarła szczaw, czosnek niedźwiedzi, szałwię i miód z mniszka lekarskiego. Miała pewne, energiczne ruchy, nie ruszyła się niepotrzebnie, zachowywała się jakby był jedynie pacjent i nic poza nim. Do kociołka wsypała dwie łyżki herbaty na gorączkę, razem z łyżką miodu z mniszka lekarskiego.
-Skąd go masz?- Thoros zdziwiony spojrzał na słój, który pieczołowiecie owinęła w szmatkę i delikatnie położyła w torbie, jakby był cennym skarbem.
-Leczyłam wiele osób, w tym i dzieci kilku bogatych kupców. Jednego wybłagałam o cukier, który wykorzystałam do stworzenia miodu- mruknęła, odsłaniając zranioną nogę mężczyzny.
Przypominała świński flak, do którego napchano za dużo mięsa: napuchnięta i błyszcząca, z ropiejącym pęknięciem na górze uda. Z torby wyjęła bukłak wina i przemyła ranę, delikatnie lecz dokłanie, dość obficie lejąc trunek. Żałowała, że jej zapas spirytusu się skończył, bo zdecydowanie lepiej dezynfekował. Była pewna swoich działań, a jej oczy patrzyły w skupieniu, zwężając się, ciemne brwi marszczyły, a zęby nieświadomie gryzły wargę tak mocno, że po jej podbródku spłynęła czerwona strużka krwi. Nałożyła na ranę zieloną, gęstą pastę, nim zawinęła udo czystym kawałkiem materiału i mocno związała, krytycznie patrząc na swe dzieło. Zadowolona, na powrót okryła mężczyznę skórami, tak jakby był dzieckiem, troskliwie i pod samą szyję. Thoros dopiero teraz zauważył ukryte ciepło jej wciąż nieco dziecinnych rysów. Wcześniej miała na twarzy maskę, która miała zapewne odgonić potencjalnych adoratów, pokazać że nie jest dzieckiem tylko znachorką, kobietą zimną i niedostępną. Pewnie przelała napar z kociołka do kubka i zmarszczyła brwi, zastanawiając się czy budzenie mężczyzny będzie rozsądne. W końcu go nie znała, a wciąż pozostawał w gorączce, więc był nieobliczalny.
-Możecie go obudzić i dać mu to do picia. Ja muszę iść nad rzekę.-Thoros skinął jej głową, odbierając od niej parującą, ostro pachnącą herbatę.
Złapała torbę drętwiejącymi palcami i zagwizdała na Gruszkę, by ta poszła za nią.
Ogółem w większości opowiadań to Sandor ratuje kogoś, a ja postanowiłam zrobić na odwrót. I wgl tak czytałam o ziołach i rzeczach jakie można znaleźć w lesie, żeby nie pisać, że starła ,,jakieś zioła"... Sprawdzałam też ich właściwości. Także no. Mam nadzieję, że taka zmiana wam się podoba ❤ To do następnego pa!
CZYTASZ
Skrzywdzeni/Sandor Clegane
Hayran KurguWielka gra, w której giną nie tylko pionki, a strata króla nie równa się przegranej. Wszystko jest przecież możliwe gdy szachista, zwany losem, zajmie się figurami, przesuwając je na kolejne pola. Dla każdego wytycza ścieżkę, nie zapominając nawet o...