Rozdział 10

111 5 5
                                    

-Pieprzysz Brienne z pieprzonego Tartu?

Świat ewidentnie się kończył, albo Sandor do reszty zwariował, pogrążając się w najgłębszych odmętach szaleństwa. Zważywszy na jego służbę u Lannisterów i ostatnie przebywanie w towarzystwie dwóch kobiet z północy, nie byłoby to bardzo zaskakujące, przynajmniej dla niego.

-Jeszcze nie, ale zobaczysz... Nasze dzieci zawładną światem- zapewnił wesoło Tormund, wspinając się po stromym zboczu przy pomocy zaostrzonego kija.

Elaiza opisałyby tę krainę zapewne jako bezkres lodu i śniegu, gdzie śnieżna biel miesza się z lodowatym, ciężkim błękitem. Dzika pierwotna ziemia, skuta wieczną zimą, piękna w swej bezwględnej surowości- cudny świat, tak różny od tego, który znała. Sandor nazwałby to bardziej dosadnie, zapewne przy użyciu nieciekawych inwektyw, przeklinając na piekielny chłód, którego miał już po dziurki w nosie. Jego miejsce było w ciepłym, miękkim łożu, najlepiej z nagą Elaizą przy boku. Przepadł kompletnie i zdał sobie z tego sprawę, gdy rankiem, weszła do jego komnaty.

Szybkie, natarczywe pukanie rozbrzmiało w sypialni, odbijając się od kamiennych, grubych ścian, a drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.

-Wybacz, chciałam się z tobą zobaczyć zanim wyruszysz.

Weszła, ubrana w zaledwie białą, długą koszulę nocną i opatulona ciężkim, wełnianym szalem w zimnym,  błękitnym kolorzem, okrywającym jej ramiona oraz piersi. Wciąż była rozczohrana, jej gruby warkocz przypominał gniazdo wron, a oczy tęskniły do snu. Przypominała drobną dziewczynę nie zaś przyszłą królową Wysogrodu i w jakimś sensie go tym urzekała. Nie była tak idealna jak Cersei Lannister, Sansa Stark czy Daenerys Targaryen. Miała w sobie zwykłą, ludzką stronę, ciepłą i miłą, gotową na pomoc wszystkim. Zresztą, pięknem nie dorównywała żadnej królowej, choć to również była kwestia sporna. Sandorowi nigdy nie podobała się Cersei, ani Daenerys. Nie ciągnęło go do eterycznych, drobnych blondynek, z porcelonową, nieskazitelną cerą, delikatnych i pięknych, ale zimnych, a także władczych. W ich rysach był pewien chłód, dziwne, odpychającego go zimno.Sandor nie był najprzystojniejszym mężczyzną w królestwie i nie zamierzał wybrzydzać, ale jasnej czupryny unikał jak ognia (w jego przypadku stanowiło to bardzo dosadne porównanie). Elaiza była jego ideałem piękna, ale co dziwne przez mankamenty. Uwielbiał maleńkie blizny na jej dłoniach, drobne zmarszczki w kącikach ust gdy się uśmiechała, brązowe piegi na nadgarstkach, policzkach i nosie.

-Nie będę cię przepraszać za to ugryzienie z wczoraj, bo wciąż uważam, że to co zamierzacie zrobić jest czystym szaleństwem- stwierdziła z ciężkim westchnieniem.

Sandor prychnął, patrząc na nią spode łba.

-Masz coś jeszcze do powiedzenia zanim cię wygonię?- spytał zirytowany, sznurując buty.

-Weź to.-Zdjęła wstęgę ze swego warkocza i związała na jego dłoni, niedaleko ugryzienia jakie po sobie zostawiała.

Zdążył już zdjąć bandaż, ale wciąż było widać czerwone linie w miejscu jej zębów.

-Żebyś wrócił do Winterfell - mruknęła cicho, delikatnie całując go w zabliźniony policzek.-Jeśli zginiesz to uwierz mi, skopie twój martwy tyłek.-Parsknęła śmiechem, nim opuściła jego komatę.

-Jak możecie mieszkać na tej pieprzonej, lodowej pustyni?- prychnął Sandor, a Tormund ze zdecydowanie zbyt szerokim, przebiegłym uśmieszkiem odpowiedział.

-Są ciekawe sposoby na rozgrzanie się, szczególnie gdy ma się z kim.

-Za mną kobiety raczej nie przepadają.

Skrzywdzeni/Sandor CleganeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz