nadpobudliwi dyslektycy próbują mnie zabić

355 22 24
                                    

W LO nr3 był dzień wolny. Oznaczało to, że nauczyciele siedzieli w pokoju nauczycielskim i oglądali filmy ponieważ nie chciało im się robić lekcji. Uczniowie pozbawieni nadzoru ganiali po korytarzach i robili co im się rzewnie podoba. Ta szkoła była szkołą dla trudnej młodzieży ale chyba wszyscy nauczyciele byli mniej normalni niż uczniowie. Cy ja jestem trudną młodzieżą? Można tak powiedzieć. W wieku trzech lat uciekłam na tydzień z domu tylko dlatego że rodzice chcieli mnie zapisać do przedszkola. Kiedy miałam siedem lat przypadkiem zepchnęłam kolegę do rowu. Według mnie to bardzo silny podmuch wiatru to spowodował, ale ponieważ nasza wzajemna niechęć była powszechnie znana uznali, że jestem winna. Bo przecież to niemożliwe by pojedynczy podmuch spowodował coś takiego. W wieku dziesięciu lat kiedy zostałam sama w domu dom trafił piorun a ja wyszłam z tego bez choćby lekkich poparzeń.

Wracając do szkoły, nie mając nic ciekawego do roboty ja mój przyjaciel Peter włóczyliśmy się po szkole i wymyślaliśmy kawał na nauczycielkę od poezji. Osobiście nie przepadałam za nią, choć trzeba przyznać, że potrafiła znaleźć ciekawe tematy na zajęcia. Ona natomiast z nieznanych mi powodów uwielbiała mnie, ale zupełnie nie mogła znieść Petera. Peter był moim przyjacielem jeszcze z czasów podstawówki. Jako najniżsi w klasie zawsze siedzieliśmy obok siebie, więc nasza przyjaźń powstała na przestrzeni lat. Jakoś tak wyszło, że poszliśmy do tego samego liceum i trafiliśmy do tej samej klasy. Miał przemiłą mamę i ojczyma, ale mało rodzeństwa. Czasami wpadałam do nich na noc i bawiliśmy się lub oglądaliśmy filmy. A potem zasypialiśmy wtuleni w siebie. Nasze rodzicielki zawsze śmiały się, że kiedyś zostaniemy parą. Pozwalaliśmy im na te sny na jawie wiedząc, że nie mają racji. To co nas łączyło to była najczystsza przyjaźń. I na przestrzeni wielu lat nic się nie zmieniło. Peter miał włosy w tym odcieniu który nazywa się "marchewką". Irytowało mnie jednak kiedy ktoś zwracał się do niego w ten sposób. To samo tyczyło się "rudego". Jego oczy były w trudnym do określenia kolorze. Nie były zielone, nie były błękitne, nie były brązowe. Trochę taka mieszanka. I na dokładkę fioletowy. Wyróżniał się ale nie na tyle by uznać to za dziwne. Poza tym w spojrzeniu mojego przyjaciela zawsze kryły się niebezpieczne ogniki. Ludzie woleli nie patrzeć na nie zbyt długo. Wyjątkiem byłam ja. Potrafiłam zauważyć, że to złowieszcze spojrzenie kryje w sobie rozbawienie. To nie był wzrok Meduzy zdolny zamienić w kamień każdego. To było spojrzenie pełne psoty i przekory. To w połączeniu z psotnym uśmiechem potrafiło sprawić, że ludzie mijali go z daleka bojąc się spadających znienacka bomb wodnych. Chodziliśmy więc po korytarzach wypełnionych większymi lub mniejszymi grupkami. W pewnym momencie natknęliśmy się na nowych uczniów. Skąd to wiedziałam? Nie widziałam ich nigdy wcześniej a pamięć do twarzy miałam całkiem niezłą. Gdy nas zobaczyli zaczęli iść w naszą stronę. Nie wiem czemu ale poczułam dziwny niepokój. Pachniało od nich czekoladą z karmelem. Tak wiem, dziwnie to brzmi ale tak właśnie było. Zakręcie mi się w nosie i zaczęłam kichać. Miałam wrażenie że to przez chłopaka który chodził o kulach. Niepokój się nasilał. Przeczucie mówiło mi żeby uciekać. A ja miałam w zwyczaju słuchać instynktu. Czasami...

- Peter jestem głodna. Idziemy coś zjeść? - Zwróciłam się do swojego przyjaciela z nadzieją na uniknięcie konfrontacji z nieznajomymi.

- Chcesz iść na wagary? - Na jego miejscu też byłabym zdziwiona. Nigdy, powtarzam nigdy nie byłam na wagarach. Miałam wzorową frekwencję i żadnych spóźnień, a skoro ja to i Peter. 

- Przecież i tak nikt nas nie pilnuje - powiedziałam modląc się po cichu by dał się przekonać - Proszę? - Zrobiłam oczy kotka dla lepszego efektu. Zawsze powtarzał, że moja mimika twarzy jest w stanie stworzyć cuda. To nie był wyjątek. 

Zbuntowana BoginiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz