Niebiosa były cicho nawet, gdy na ziemię spadły demonie łzy. Piekło śmiało się, gdy Crowley upadł po raz drugi.
Jednak w kwiaciarni, gdzie czarna postać zwinęła się pod ścianą w towarzystwie człowieka, nic się nie zmieniło.
Todd uważając pod nogi, powoli podszedł do demona, zatrzymując się kilka kroków od niego.
Crowley nie ruszał się, patrząc tępo w kierunku ściany naprzeciwko.
— Pomóc ci?- zapytał niepewnie, wyciągając dłoń w stronę przyjaciela.
Crowley oparł tył głowy o ścianę, spojrzawszy na Todda.
Odetchnął zdecydowanie nie mając ochoty wracać do świata bez jego anioła.
Choć teraz miał przyjaciela. Lecz wciąż nie był to ten sam anioł, majacy dziwna obsesje na punkcie starych skiążek.
— Koniec z tym. Myślę, że muszę odejść Todd. Straciłem anioła, zawiodłem ciebie i samego siebie. Co powiesz na spacer?— zapytał niespodziewanie demon, korzystając z pomocy Fishera.
Wziął go za rękę wstając, a chwile potem puścił, rozejrzawszy się wokół.
Nie irytowały go już potargane rośliny. Uznał, że są one zupełnie, jak ludzie. Z czasem usychają i właśnie dlatego Crowley, tak bardzo je uwielbiał.
On żył od tysięcy lat, a wciąż bał się śmierci. Ale strach, często potrafił napędzać.
— Gdzie idziemy?— spytał zaciekawiony Todd.
Crowley uśmiechnął się szeroko, po czym ruszył w stronę lady, z której zabrał parę okularów. Następnie wziął jeszcze butelkę z wodą.
— Do kościoła!—ogłosił radośnie demon, idąc w stronę wyjścia.
Fisher zmarszczył brwi.
Nie miał pojęcia, dlaczego mieliby iść do kościoła.
Spojrzał w kierunku właściciela kwiaciarni, lecz ten był już przed sklepem. Todd przełknął ślinę i szybkim krokiem ruszył za nim.Crowley wsiadł do samochodu, po chwili słysząc, jak Fisher robi to samo. Spojrzał w stronę mężczyzny na siedzeniu obok, po czym bez słowa ruszył.
Myślał o wielu rzeczach, ale o niczym na dłużej.
Wyraźnie widział drogę przed sobą czując, że jest zdecydowanie pewien podjętej przez siebie decyzji.
Jednak gdy w oddali ujrzał kościół ogarnął go lęk. Poczuł gęsią skórkę na ciele zupełnie, jakby stał właśnie, na lodowatym wietrze.
Zatrzymał się przed budynkiem i odchrząknął zdejmując okulary. Zerknął w stronę zupełnie spokojnego Todda, z poważnym wyrazem twarzy.
— Na tylnym siedzeniu jest butelka z wodą. Wylej ją i nalej tyle wody święconej ile zdołasz. Sam bym to zrobił, ale natychmiast umre. A to byłoby raczej mało efektowne— stwierdził zmęczonym tonem Crowley odwracając wzrok od człowieka.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien prosić o to Fishera, ale sam nie był w stanie nawet wysiąść.
Czuł, jak jego ręce drżą, więc natychmiast schował je w kieszeni marynarki.
— Do czego jej potrzebujesz?—zapytał Todd mrużąc oczy.
Crowley odetchnął zirytowany.
— Mam zamiar ją na siebie wylać— odpowiedział mu poddenerwowany demon.
Fisher przewrócił oczami, a następnie otworzył drzwi wysiadając.
Crowley nagle wiedział, że zrezygnuje i po prostu odejdzie, ale wiedział też, że to skazało by go na wieczność w cierpieniu.
Pozostał, więc na miejscu niczym kamienna rzeźba. Trwał w takim stanie do czasu, aż mężczyzna nie zniknął za drzwiami kościoła.
Wtedy powoli wyjął ręce z kieszeni otwierając drzwi. Gdy opuścił swojego Bentleya, nawet powietrze wydawało mu się nieprzyjemne.
Crowley uniósł węże oczy, patrząc na pochmurne niebo.
Zastanawiał, się czy Aziraphale może postanowił jednak zejść na ziemię. Ale mimo ogromnej tęsknoty czuł, że być może anioł jest teraz szczęśliwy i to go uspokoiło.
— Wybaczam ci aniele, ale czy ty wybaczysz mi?- wyszeptał spuściwszy wzrok, a jego twarz pokryła bezradność oraz smutek.
Zamknął oczy, nasłuchując dźwięku kroków, które powoli się do niego zbliżały.
Przełknął ślinę próbując odtworzyć wszystkie chwile, jakie przeżył ze swoim aniołem.
Pierwsze spotkanie w ogrodzie Edenu oraz wieloletnią przyjaźń pomiędzy dwoma zupełnie różnymi istotami.
Crowley uśmiechnął się szczerze, a gdy otworzył oczy ujrzał przed sobą przezroczystą butelkę. Nie była ona pełna, lecz wody zdecydowanie mu wystarczało.
Zacisnął dłoń w pięść, a drugą powoli dotknął butelkę.
Fisher, bez zbędnych komentarzy puścił przedmiot, gdy ten tylko znalazł się w drżących dłoniach jego przyjaciela.
— Todd, kluczyki są w stacyjce. Auto jest twoje, ale jeśli je zepsujesz lub sprzedasz komuś kto to zrobi obiecuję ci, że złoże się z pyłu i cię znajdę. Teraz jedź. Znajdź sobie lepszego przyjaciela— powiedział obojętnym tonem, zerkając na moment w stronę człowieka na przeciwko.
Zdezorientowany mężczyzna otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz Crowley go uprzedził.
— Todd, wszystko będzie w porządku. Jedź— powtórzył, jednak tym razem z bólem wypełniającym jego głos.
Fotograf skinął delikatnie głową, po czym odszedł.
Crowley powoli uniósł dłoń, odkręcając butelkę. Przerażenie sprawiło, że wydawała mu się nie do odtworzenia. Mimo to, ostatecznie mu się udało.
Krzywiąc się odsunął ją od twarzy. Czuł, jak ta już go roztapia. Wziął oddech zamykając raz na zawsze swoje żółte oczy.
— Było miło. Tak, było całkiem miło— powiedział zmuszając się do ironicznego uśmiechu.
Woda święcona pokryła ciało demona, a ten wydał z siebie głośny ryk opadając na ziemię.
Całe życie przeleciało przed jego oczami w ciągu kilku sekund.
Niebo, jego upadek, piekło i ziemia. W ciągu kolejnych sekund utracił wszelkie emocje, jakie kiedykolwiek żywił.
W tym miłość do swojego przyjaciela, palący żal, czy nawet radość.
Ogarnęła go pustka, ciemność. Po tysiącach lat życia, wreszcie miał nastać koniec.
Uchylił powieki ponownie ujrzawszy szaro białe niebo. Zakaszlał energicznie siadając. Szybko jednak pożałował nagłej decyzji, gdyż cały świat przez długi moment wirował.
Załkał przecierając mokrą od wody twarz.
Nie potrafił nawet się zabić. Był nieudacznikiem, który skazał się na życie wieczne w cierpieniu oraz nienawiści do samego siebie.
— Crowley?— usłyszał cichy głos, przesączony zmartwieniem.
Wnet zamarł zrozumiawszy, że jednak zamienił się w pył.
— Crowley, mój drogi nic ci nie jest? Odezwij się, proszę— dźwięk ponownie rozbrzmiał, a on poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu.
Demon powoli odwrócił głowę w kierunku dźwięku, a przed sobą ujrzał najbardziej zmartwioną twarz, jaką kiedykolwiek widział.
Przełknął ślinę mrugnąwszy, po czym rozejrzał się wokół. Nie był już na terenie kościole, jednak siedział pośród zielonej trawy na wielkiej polanie.
Odetchnął zawzięcie próbując zrozumieć, co właśnie się dzieje.
— Aniele, czy naprawde jestem aż takim nieudacznikiem, że nawet nie potrafię się raz na zawsze zabić?— zapytał w końcu pełnym rozczarowania tonem.
Aziraphale uśmiechnął się pogodnie natychmiast kręcąc przecząco głową.
Powoli objął roztrzęsionego demona, a on nie czekając zwrócił gest.
Przytulił go tak mocno, jakby Aziraphale mógł się w każdej chwili rozpłynąć.
Anioł zaśmiał się cicho, a Crowley chwile potem poszedł w jego ślady.
Będąc w ramionach przyjaciela, demon odczuwał spokój. Był to dla niego raj, w którym mógł przeżyć wieczność.
Było to głupie oraz zupełnie pozbawione, jakiegokolwiek sensu. Jednak Crowley cieszył się, że ponownie słyszy śmiech swojego anioła stróża.
Kraina, do której trafił pozostała dla niego nieskończonym snem.
Wszytko to ponieważ anioł, nie miał serca, aby zranić swojego demona jeszcze raz.
Lecz po ciele Crowleya na ziemi, pozostał jedynie szary pył.𝐊𝐎𝐍𝐈𝐄𝐂
bardzo przepraszam wszystkich za takie zakończenie.
Długo myślałam nad tym, jak zakończyć ❝ Disappear ❞.
W początkowym założeniu miało się skończyć szczęśliwie, ale z czasem przemyślałam to zmieniłam zdanie.Chcę jednak przede wszystkim podziękować wam, kochani.
Za przeczytanie oraz wytrwałość w oczekiwaniu na następne rozdziały.
To wy, wspieraliście mnie komentarzami i dawaliście rady. Dlatego bardzo wam dziękuję i przesyłam dużo miłości. Uwielbiam was kochani i jeszcze raz bardzo mocno dziękuję ♡w przyszłości pewnie wezmę się za drobne poprawki, ale na pewnie nie będą one wymagały czytania ponownie, chyba, że ktoś z was miałby taką ochotę.
na koniec życzę wam wiele szczęścia i niech aziraphale podzieli się z wami naleśnikami.
Żegnam was moi drodzy i jeszcze raz dziękuję ♡
CZYTASZ
𝓓₊ 𝐃𝐈𝐒𝐀𝐏𝐏𝐄𝐀𝐑
Fanfiction𝕯. 𝐃𝐈𝐒𝐀𝐏𝐏𝐄𝐀𝐑 ❪❪ crowley x aziraphale ❫❫ ▂▂▂▂▂▂▂ ? ? ????? demon otwiera własny niebiański sklep, a anioł tęskni za domem