7

45 6 15
                                    

Wiedziała, że jeżeli pójdzie na randkę z Jerry'm, to będzie ona spektakularna. Ubrała się w zwiewną, dziewczęcą sukienkę w pastelowobłękitnym kolorze, zrobiła sobie lekki makijaż, poprawiła włosy i wyszła na korytarz. Jerry czekał nonszalancko oparty o ścianę obok jej drzwi.

- Co? – uśmiechnęła się, gdy zaczął lustrować ją wzrokiem.

- Wyglądasz przepięknie Elizabeth. – odwzajemnił uśmiech, po czym złączył ich ręce razem.

- Dziękuję. – delikatnie się zarumieniła. Nie uznawał jej za dzieciaka, z którym związał się z przymusu, była przeszczęśliwa, że Jerry traktuje ją tak jakby nie było między nimi tej różnicy siedmiu lat – To gdzie mnie porywasz?

- Niespodzianka. – uśmiechnął się tajemniczo, wchodząc do windy.

- Nie lubię niespodzianek, powiedz mi...

- Wkrótce sama się domyślisz. – uśmiech nie schodził mu z twarzy – Powiem ci tylko tyle, że twoja mama nieco mi w tym pomogła.

- Niby w jaki sposób? – westchnęła zrezygnowana.

- Co ty od razu taka markotna?

- No bo kiedy moja matka wymyśla mi jakąkolwiek „rozrywkę" – zrobiła cudzysłów palcami – To zwykle kończy się to totalną porażką. Jej „zabawa" to dla mnie synonim stypy.

- Przyjazd tutaj też uważasz za porażkę?

- Ależ skąd, to było jedyne, co zorganizowała, gdzie się dobrze bawię. – pogłaskała go po policzku, czując pod opuszkami palców jego delikatny zarost – Początkowo nie byłam zadowolona z tego pomysłu, miałam w planach wypad za miasto z moimi przyjaciółkami z Nowego Yorku a nie dwa miesiące w południowej Anglii, gdzie pogoda nie rozpieszcza, ale ty sprawiasz, że te wakacje będą najlepsze w życiu. – pocałowała go krótko w usta.

- Cieszy mnie to. – wysiedli z windy i Jerry, nadal nie puszczając ręki dziewczyny udał się do stojącej przed hotelem Corvetty. Na widok czarnowłosego szofer wysiadł z samochodu i otworzył im tylnie drzwi.

- Rocznik czterdziesty szósty, dostałem to cacko na ostatnie urodziny. – powiedział dumnie.

- Na pewno musiało kosztować sporo.

- E tam, bez przesady. – usiadł obok dziewczyny i nachylił się do szofera – Na lotnisko proszę.

- Co?! – spojrzała na niego zaskoczona – Gdzie lecimy?

- A skąd wiesz, że lecimy? – uśmiechnął się cwanie.

- Bo raczej nie zabrałbyś mnie na lotnisko, by pooglądać lądujące i startujące samoloty?

- Masz mnie. – posłał jej uśmiech.

- To gdzie lecimy?

- Do Paryża. – powiedział, patrząc na drogę przez przednią szybę.

- Naprawdę?! – samo słowo „Paryż" niezwykle ją podekscytowało – Zawsze chciałam tam lecieć!

- Nigdy nie byłaś w Paryżu? – spojrzał na nią zaskoczony – Nie ma dziewczyny twojego pokroju, która by nie odwiedziła Paryża.

- Byłam, kilka razy, ale było to tak dawno, że ledwie to pamiętam. – uśmiech nie schodził jej z twarzy.

- W tym właśnie pomogła mi twoja mama. Spytałem się jej, gdzie jej zdaniem mógłbym cię zabrać, to odpowiedziała mi, że od dawna chciałaś odwiedzić Paryż, więc lecimy.

- Kochany jesteś Jerry, wiesz? – złączyła ich usta.

- Wiem. – uśmiechnął się szelmowsko.

What is HappinessOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz