owl city - fireflies
"Cause I'd get a thousand hugs
From ten thousand lightning bugs
As they tried to teach me how to dance"***
Jak za dotknięciem magicznej różdżki po tamtej nocy bariera, utrudniająca im porozumienie, zniknęła. Steve miał nadzieję, że bezpowrotnie, bo nadal nie mógł się nadziwić, jak wiele rzeczy mu umykało do tej pory i chciał, aby Tony nadal je tłumaczył. Wreszcie współpracowali, stawali się zespołem, który rozstrzygał powstające na nowo problemy.
Dlatego dom poczynał być areną opanowaną. Nie należało ingerować w porządek przedmiotów, które od momentu wręczenia w małe rączki stały się własnością dziecka ani też za żadną cenę dotykać misia albo kocyka. W zamian Tony przekonał się, aby do posiłku siadać przy stole. Wpierw tylko obserwował i poddawał bardzo szczegółowej selekcji to, co miał zjeść, a to, czego nawet widelcem nie dotknąłby. Tutaj również zaradzili, przygotowując jedzenie razem, co nieoczekiwanie przyniosło im także wiele rozrywki. Malec wreszcie wydawał się trochę bardziej szczęśliwy, przy czym zdrowszy. Dostawał zastrzyku dziecięcej energii, który nie zależał od niczego, a ciekawość wygrywała, każąc mu zaglądać w każdy kąt albo sprawdzać jak niebezpieczne było wspinanie się po meblach. Co, szczerze mówiąc, nie było prawie wcale, jeśli mieszkało się z Kapitanem Ameryką.
Jednak, o ile jego mieszkanie stało się strefą bezpieczną, na Tony'ego za czterema ścianami czekał cały świat. Blondyn próbował postawić się na miejscu chłopca, który nadal musiał stawać na palcach, aby dostrzec rzeczy położone na blacie, i zrozumieć, czym dla niego byłoby wyjście. Zostawienie kocyka, który nadal pachniał jak dawny dom, kredek i kartek - póki co najlepszych do rozprawienia się z jego nerwami. Jeśli prawidłowo domniemali, Tony nawet wcześniej rzadko opuszczał miejsce zwane domem, możliwe, że nie zdając sobie sprawy z życia poza murami.
Steve za żadne skarby nie chciałby zmywać tego uśmiechu z promieniejącej buzi, ale nie istniała siła, którą mógłby posiąść by przed światem go chronić. Pozostało mu jedynie nauczyć stawiać mu czoła.
Chociaż obawiał się wyrzutów sumienia za zepsucie dobrego humoru pięciolatka, dnia, kiedy znów wydawał się radośniejszy, zdecydował zabrać go do sklepu. Wcześniej zaopatrzeniem często zajmował się Clint. Był podejrzanie dobry w robieniu zakupów z uwzględnienim małego dziecka i Steve musiałby być kompletnym głupcem, aby odmówić tej pomocy. Okazyjnie on sam wybiegał po coś do pobliskiego marketu, lecz zawsze z zegarkiem w ręku, wracając za piętnaście minut. O Tony'ego nie musiał się wtedy obawiać - chłopiec ten czas spędzał na śledzeniu wzrokiem wskazówek zegara, odliczając czas do powrotu mężczyzny.
Dlatego nie był w stanie ukryć zdziwienia, gdy Steve powiedział, że będą musieli wyjść po parę rzeczy.
– My? – Odwrócił się od swojego misia, co wyglądało jakby Rogers właśnie im przeszkodził w czymś ważnym.
CZYTASZ
call me softly | steve rogers
Fanfiction"Anthony" - tak przedstawił mu się cicho przerażony chłopiec, którego właśnie znalazł w rezydencji zamordowanych Starków czyli jak Steve odkrył, czego brakowało mu cały czas od wygramolenia się z lodu to jest dokładnie to, co myślicie, że jest. na...