[13] anthony stark

875 79 30
                                    

twenty one pilots - house of gold 

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

twenty one pilots - house of gold 

"Oh, and since we know that dreams are dead
And life turns plans up on their head
I will plan to be a bum
So I just might become someone"

***

Tony w wyniku nieufności śledził każdy ruch nożyczek w lustrzanym odbiciu. Zawsze, gdy te zbliżały się ku jego włosom, wstrzymywał oddech, potem przyglądając się obciętym końcówkom, które opadały na ochronny płaszcz, okrywający go. Fryzjerkę, kobietę o bujnych rudych lokach upiętych w luźny kok i szerokich, krągłych biodrach wciąż poruszających się do rytmu piosenki z radia, reakcja chłopca bawiła z każdym razem tak samo, powtarzając, jaki uroczy był. Tony znosił pochwały na miarę gwiazdy filmowej, która nie dała się pogrzebać sławie i zwyczajnie udawał, że niczego nie słyszał. 

Próbował się nie ruszać zanadto, ale bycie pięciolatkiem wiązało się z potrzebą ciągłego wiercenia. Poza tym Tony'emu nie do końca podobało się, że obca osoba czesała oraz strzygła jego włosy, więc co kilka minut zerkał na prawo, odnajdując na wolnym fotelu obok Steve'a. Ten uśmiechał się. Głównie dlatego, że buzia dziecka wreszcie była widoczna bez pomocy spinek, którymi bawił się między palcami, lecz również z powodu tego, jak zwyczajny do bólu był ten dzień od samego rana. 

Nadal starali sobie poradzić z tęsknotą, jednak Rogers odkrył, że przechodzenie tego okresu wspólnie – nawet jeśli towarzyszem niedoli miało być dziecko, które, chcąc nie chcąc, długi czas nie będzie dobrym rozmówcą do szczerej konwersacji – było zwyczajnie prostsze. Dzięki sobie nawzajem nie czuli się samotni, pomimo bycia opuszczonym. Wypełniając swoje dni, mieli mniej okazji na rozmyślanie i wspominanie, a jeśli już taka chwila przychodziła, mówili o Buckym tylko te dobre rzeczy. Śmiali się z głupoty, którą powiedział, mówili o tym, co lubił najbardziej, z nawyku oglądali serial, jaki Barnesa z jakiegoś powodu zaciekawił, a wieczorem Steve czytał książki skończone przez przyjaciela i, jeśli Tony o to poprosił, czytał je na głos. 

Smutek potrafił przyjść. Zwykle znienacka albo doprowadzając chłopca do intensywnego płaczu, albo narzucając mężczyźnie przybity nastrój, którego nie był w stanie zatuszować. Na szczęście potrafili się pocieszać, więc Bucky miał kompletną rację opuszczając ich bez niepokoju. Razem byli sobie w stanie z tym poradzić. 

I dzisiaj, po niemal dwóch tygodniach wylizywania niewidzialnych ran w domowym zaciszu, nastąpił ten ważny dla nich dzień: wyszli na miasto. Dotychczas ich podróże ograniczały się tylko do sklepu, do którego Tony zdołał już przywyknąć. Znał półki, gdzie mógł znaleźć ulubione smakołyki i bardzo się denerwował, kiedy bywały przekładane. Mimo tego zdawał się czerpać radość ze spacerów, jakie Steve umyślnie przedłużał, nakładając drogi przez pobliski park albo niewielki targ. 

Tony coraz lepiej znosił miastowy zgiełk. Bez większego strachu maszerował obok Steve'a, trzymając go za rękę. Czasem się ociągał, kiedy na coś się zapatrzył, czasem przystawali dłużej, aby ową rzecz popodziwiać. Życie bez pośpiechu wydawało się Rogersowi tak absurdalne przed przygarnięciem dziecka, ale w rzeczywistości dopiero teraz zrozumiał je w pełni. Szczegóły umykały mu, nie patrzył na świat w sposób, w jaki robił to malec zafascynowany jedną, samotną rośliną wyrastającą spomiędzy chodnikowych płyt. Wcześniej nie pomyślałby, żeby zatrzymać się przy fontannie. Teraz był to obowiązek, ponieważ Tony lubił patrzeć na wzburzoną taflę wody i podziwiać mieniące się na dnie monety. Dostawał również parę centów i, chociaż idei ze spełnianiem życiem nie pojmował, dorzucał drobne pieniądze. Szum wody zdawał się go uspokajać. Brzeg brodzika był jednym z niewielu miejsc, gdzie Tony zachowywał się jak kandydat na najgrzeczniejszego pięciolatka w Stanach. Nie zadawał ciekawskich pytań, nie domagał się uwagi ze strony Steve'a. Po prosty siedział u jego boku i wpatrywał się w nieznany punkt przed sobą, jakby znikając we własnym świecie. Rogers zastanawiał się, co wtedy działo się w jego głowie i gdy dochodził do wniosku, że nigdy tego nie odgadnie, sam błądził spojrzeniem po parkowej zieleni, ciesząc się z danej mu chwili. Zaczął nosić ze sobą niewielki szkicownik, nigdy nie wiedząc, kiedy będzie miał okazji, by uwiecznić rozciągający się przed nim widok. Weszło mu to jednak w nawyk – również w kieszeń zawsze miał wciśnięty ołówek albo chociaż długopis. 

call me softly | steve rogersOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz