XV

3K 213 320
                                    

*Reader*

Dojechaliśmy do stajni, a następnie zostawiliśmy tam konie.

- Skrzydło szpitalne? - zapytałam, gdy kapral zamnkął za mną drzwi do stajni.

- Nie, pojdziemy do mojego gabinetu. - oznajmił, a ja rzuciłam mu pytające spojrzenie. - Mam już dość szpitala.

- Kapral ma wszystko co potrzebne do szycia u siebie? - zapytałam, gdy powoli kroczyliśmy w kierunku budynku dowódców.

- Tak, wszystko mam.

Znaleźliśmy się w jego gabinecie, a mnie znowu uderzyła perfekcyjność tego miejsca. Szatyn od razu wyjął apteczkę z jednej z szafek i usiadł na czarnej, skórzanej kanapie. Podczas gdy on sprawnie pozbywał się górnej części munduru, ja wypakowałam zawartość apteczki.

- Pójdę umyć ręce. - poinformowałam, po czym udałam się do łazienki.

Umyłam dłonie, a następnie opłukałam twarz zimną wodą.

Kapral w tym czasie zdążył zdjąć cały opatrunek, a gdy do niego podeszłam, przerwał dokładne oględziny rany.

- Trzeba wyjąć te szwy. - stwierdził niechętnie.

- Trzeba, trzeba. - potwierdziłam zakładając rękawiczki i przyglądając się szwom. - Będzie paskudna blizna.

- Trudno. - wzruszył ramionami.

- Bez znieczulenia?

- Tak. Szyj, bo śniadania jeszcze nie zjadłaś. - prychnął, gdy usłyszał ciche burczenie w moim brzuchu. - Żebyś mi tu nie zemdlała.

- Nie zemdleję. Z resztą, od kiedy kapral się o mnie tak martwi. Myślałam, że mnie kapral nienawidzi po tym wszystkim. - westchnęłam smutno i zabrałam się za wyciąganie starych szwów, które pod wpływem ciągnięcia, wcięły się w ranę.

- Odkąd jesteś moim człowiekiem. - syknął z bólem. - A o swoich ludzi muszę się martwić. Poza tym, nie nienawidzę cię. To był mój błąd, że dałem ci zezwolenie. Gdyby nie to, spokojnie krzątałabyś się teraz wsród pacjentów.

- Nie narzekam na swój los. Prawdę mówiąc, na dzisiejszym treningu poczułam w końcu, że jestem we właściwym miejscu. - uśmiechnęłam się szeroko.

- Cieszy mnie to. Ciężko to stwierdzić po jednym treningu, ale coś tak czuję, że Erwin miał do ciebie rację. - dukał nieco zbolałym głosem, gdy zajmowałam się raną.

- Rację? Z czym? - zapytałam z zaskoczeniem.

- Z tym, że jesteś dobrym żołnierzem.

- Schlebia mi kapral... - odpowiedziałam zachrypniętym głosem i poczułam jak żarzący rumieniec oplata moje policzki.

*Levi*

Urocze te rumieńce...

Zaraz, zaraz.

Nie!

Nie mogę tak o niej myśleć!

Obiecałem sobie...

Nie mogę sobie pozwolić na kolejną słabość, i kolejną stratę...

- Jak ci idzie? - zapytałem po dłuższej chwili, podczas której starałem się opanować swoje myśli.

- Jeszcze chwila, zaraz kończę.

- W porządku.

[Imię] zawiązała zgrabny supełek, po czym przemyła zakrwawione miejsce. Delikatnie głaskała mój brzuch przy pomocy zwilżonej chusteczki. Jej dotyk był taki kojący.

Okno z widokiem na wolność [LevixReader] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz