FELA V

64 4 0
                                    

Razem z Travisem wymyśliliśmy GENIALNY pomysł żeby odciągnąć tego... Eee... Jak on się nazywał? Wiesiek? Wacław? Może Wincenty? Nieeee! Will! No wreszcie sobie przypomniałam, nie mam pamięci do imion. Przez pierwsze cztery lata znajomości z Barb myślałam, że jest Belindą, chociaż usilnie próbowała mi to wytłuc z głowy. Ale sukces jest, w końcu wiem jak się nazywa.

Wracając do naszego planu, zaczęło się tak, że odbiegłam od reszty heeen daleko do ścianki wspinaczkowej i położyłam się tam na trawie, próbując uspokoić swój śmiech, żeby wszystkiego nie zepsuł. W tym czasie Travis miał wbiec do infirmerii wołając o pomoc tego całego Willa. Kiedy już oboje dobiegli do miejsca, w którym spokojnie udawałam, że umieram, syn Apolla podszedł do mnie i się nachylił. Skorzystałam z tej jakże cudownej sytuacji i chcąc go przestraszyć gwałtownie usiadłam krzycząc.

- Łaaaaaaaaaa! - złapałam nastolatka za ramiona i pociągnęłam go tak żeby upadł obok mnie. - Krew! Krew! Flaki! - wrzeszczałam machając rękami. - Umieraaam. - dokończyłam już szeptem i odpadłam na trawę.

W tym momencie, ani ja, ani Travis nie wytrzymaliśmy i wybuchnęliśmy śmiechem. Przez chwilę Will nie wiedział co się stało i leżał na trawie ze zdziwioną miną, ale po kilku sekundach się do nas dołączył. Szatyn w tym czasie wpadł na cudny pomysł, by schować się przed Barb i Connorem. Syn Apolla, w przypływie głupawki, zgodził się na ten plan, a mnie nie pozostawało nic innego prócz dołączenia do nich.

Najpierw ukryliśmy się w tajnej skrytce znajdującej się w ściance wspinaczkowej, bo na inną kryjówkę nie starczyłoby nam czasu, przez to, że tamta dwójka już wracała i mogła nas zauważyć.

- Gdzie ci idioci znowu zniknęli? Nie wierzę, że właśnie teraz. - powiedziała wściekła Barb.
- Szczerze to nie mam pojęcia... - odezwał się Connor.
- No po prostu o niczym innym nie marzę tylko o bieganiu i szukaniu tych raków.

Wyszliśmy z kryjówki zaraz po tym jak przytłumione przez drzwi skrytki głosy ucichły. Okazało się, że już poszli. Stwierdziliśmy, że musimy się ukryć gdzieś indziej. Schowaliśmy się więc za domkami, a później poszliśmy na plażę. Po dziesięciu minutach się nam znudziło i wróciliśmy pod ściankę. Właśnie tam na nich wpadliśmy.

-Trzymajcie mnie bo zamierzam ich zamordować! - krzyknęła zirytowana Barb. - Zabije Was, zabije. - nasza trójka się zaśmiała. - To nie jest zabawne, farfocle! A niech Was antyszczepionkowcy zjedzą. Nie gadać do mnie, obrażam się.

I wtedy zaczął się kłopot, który ostatecznie w sumie nie był kłopotem. Tak, masło maślane... Wracając, Will zauważył, że ten idiota Connor zostawił sobie jedną rolkę bandażu, która samoistnie zwisała z jego kieszeni.

- Chwila... Czy ta akcja to był plan, żeby mnie wywalić z infirmerii? - spytał Will. - Czemu tego potrzebowaliście, i czemu mnie po prostu nie poprosiliście? - po naszych twarzach poznał, że to nie był tylko jeden bandaż. - Ile wzięliście? I po co. Gadać mi tu w tej chwili. Nikomu nie powiem jeśli o to wam chodzi, chcę po prostu wiedzieć.

Tego się nie spodziewałam. Myślałam, że blondyn od razu powie Chejronowi. Po piętnastu minutach wiedział już, że chcemy odczarować włosy braci, ale nie dostaliśmy pozwolenia na wyruszenie. Chłopak stwierdził, że nam pomoże, co było kolejnym miłym zaskoczeniem. Następną niespodziankami było to, że uświadomił nam, że w sumie to ja i Barb nie znamy planu działania, więc bracia zaczęli porywającą opowieść, która była niezwykle skomplikowana i niejasna.

O trzeciej nad ranem mieliśmy ruszyć już z wszystkim zapakowanym. Później wydostać się z lasu i jakoś dotrzeć do portu, z którego wypłyniemy statkiem znajomego pirata, który zaoferował nam pomoc. Kiedy już nas tam zabiorą Hekate odwróci czar farby i wyśle nas z powrotem do obozu. Właśnie tak magicznie mieliśmy tu dotrzeć dokładnie po czterech dniach.

- Powinniście go jeszcze dopracować, mogę wam w tym pomóc jeśli tylko chcecie. No i możecie to zrobić w infirmerii, bo myślę, że nigdzie indziej nie znajdziecie spokojniejszego miejsca. - powiedział Will. Jednak zanim zdążyliśmy mu podziękować, w całym obozie zabrzmiała koncha. - Przyjdźcie po obiedzie! - krzyknął jeszcze odbiegając, żeby zdążyć zorganizować siódemkę. Niestety każdy grupowy ma takie zadanie, ale nie każdy się z nim liczy. Na przykład tacy Hoodowie w ogóle nie spieszyli się żeby ogarnąć jedenastkę. A to samo w sobie było trudne.

Nasz domek jak zwykle spóźnił się na posiłek. Przynajmniej z modlitwą do bogów na nas poczekali. Gdy już mieliśmy zacząć jeść po jadalni rozległo się podwójne tupnięcie kopytem i donośne odchrząknięcie. W sumie brzmiało to jak beat do "We will rock you". Oczywiście Hoodowie to od razu podłapali i zaczęli wielką lawinę tupań i klaskań do tej piosenki, większość ludzi nawet dołączyło się do fałszu braci, jednak zabawa skończyła się gdy Chejron stracił cierpliwość.

- Dość! - herosi ucichli, a wszystkie oczy skierowane były na mężczyznę. - Po obiedzie mają się u mnie stawić Hoodowie. Bez żadnych "ale" mam ich widzieć do trzech minut po skończonym posiłku. - centaur zmroził wzrokiem braci. - Jeśli nie przyjdziecie, to nie będzie już tak zabawnie. Obowiązki grupowego po obiedzie przejmuje Julia Feingold. - dziewczyna od razu potaknęła na zgodę.

Do końca posiłku już nikt się nie odzywał, a o trzynastej trzydzieści wszyscy się jak najszybciej rozeszli. Kolo z tyłkiem konia jednak umie być straszny.

Razem z Barb stwierdziłyśmy, że nie ma co czekać na braci, więc udałyśmy się do infirmerii. Po jakichś trzech minutach czekania pojawił się także Will, który po posiłku musiał jeszcze odprowadzić swój domek na zapasy, które prowadziła Clarisse. Niestety nie dostała jeszcze w twarz wielkimi bułkami, ale na pewno się to stanie.

Razem z blondynem zaczęliśmy dopracowywać nasz plan. Ustaliliśmy, że przenocujemy tutaj, w infirmerii, ponieważ łatwiej będzie się stąd wymknąć, a od razu po kolacji przeniesiemy tu zgromadzone rzeczy. Syn Apolla powiedział, że przekaże Chejronowi, że coś się nam stało w lesie, więc musimy zostać na noc. Byłyśmy mu bardzo wdzięczne.

Następnym niejasnym punktem w taktyce naszej ucieczki było przedostanie się do portu.

- Normalnie zawiózłby was Argus... - zaczął Will.
- Kto? - przerwałam mu.
- Szef ochrony obozu, ten gościu z całym ciałem pokrytym niebieskimi oczami. - wytłumaczył.
- A jak on płacze, to macie powódź w obozie? - spytała Barb.
- Niestety czasem się tak dzieje, ale zawsze udaje się go jakoś ogarnąć. - nastolatek zaśmiał się po czym się zamyślił, pewnie przypomniała mu się jakaś akcja z tym oczastym. - A jak chodzi o transport to możecie wezwać rydwan nienawiści.
- Ktoś chce wzywać graje?

Do pomieszczenia wszedł niski, chudy brunet o bardzo bladej cerze. Ubrany był w czarny podkoszulek z czaszką i spodnie tego samego koloru. Jego oczy były ciemnobrązowe. Zdecydowanie wyglądał jak ktoś od Hadesa.

- Nico? Co ty tu robisz? Czemu nie jesteś na zajęciach? - spytał zatroskany Will.
- Bo mi się nie chce. Nie lubię tych zajęć, więc po co mam na nie chodzić? - odrzekł chłopak.
- Eh... No dobrze, poznaj Barb i Felę, są jeszcze nieuznane, dziewczyny, poznajcie Nico, syna Hadesa i mojego chłopaka. - brunet zarumienił się na te słowa.

Przywitałyśmy się z nastolatkiem, ale on jedynie wymruczał coś na to pod nosem. Nie chciałam poruszać sprawy naszej misji przy Nico. Rozmawialiśmy więc o wszystkim, oprócz naszego planu. Trochę o naszych hobby, trochę o tym jak nam jest w szkole, a trochę o obozie. Tak właśnie minęło nam całe cztery godziny. Przerwała nam dopiero koncha na kolację.

Koszmar z 11Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz