* 3 *

765 53 42
                                    

Tak naprawdę nie miał pojęcia jak długo był nieprzytomny. Nie miał tez pojęcia jak magowie ich klasy mogli zostać tak bardzo łatwo schwytani. No cóż. Racja. W tamtej chwili byli najmniej uważni ku swojej zgubie. Otworzył oczy które bolały go jakby ktoś wbijał nie setki igieł. Musiał chwilę odczekać też by jego ciało na nowo zaczęło czuć. Już bez otwierania oczu wiedział ze jest w jakimś bardzo mocno oświetlonym pokoju. Ze siedzi przekłuty do krzesła a wokoło niego jest bariera.
- Witamy wśród żywych panie Dumbledore. – powiedział z uśmiechem jakiś mężczyzna. – Dobrze się spało? – dodał i zaraz na głowę pojmanego zostało wylane wiadro lodowatej wody. – Lepiej? – zapytał ten sam głos.
Albus otworzył oczy i nie zobaczył nic oprócz oślepiającego światła. Pokój przesłuchań.
- Skoro już Pan nie śpi.. pozwoli Pan ze zadam kilka pytań. – zaczął – O Pana znajomości z Gellertem Grindelwaldem wiedzieliśmy od dawna. Na polanie pojawiły się nowe fascynujące fakty. To fascynujące ze tak znamienity teraz już były profesor utrzymywał tak zażyłe stosunki z największym zbrodniarzem jaki chodzi po ziemi za naszego życia. Albus Dumbledore pederastą… - zaśmiał się cicho – To naprawdę paskudne ze ktokolwiek dopuścił Pana do pracy z młodzieżą. Oburzające! – westchnął – Naprawimy jednak ten błąd. Ma Pan bardzo duże kłopoty. Może pan jednak jakoś z nich wyplątać jeśli powie Pan gdzie ukryte jest to monstrum które stworzyliście z Grindelwaldem i nazywacie je tak zabawnie Waszym Dzieckiem.
Wtedy wszystkie szczegóły jego spotkania z ukochanym powróciły. Sara… Ich dziecko. Ich córeczka… Pytają gdzie jest? Wiec nie znaleźli jej. Jest bezpieczna! Gellert.. Co z Gellertem?!
- Co.. co z… nim? – wydukał Albus unosząc głowę z co dostał siarczyste uderzenie w twarz. Poczuł krew w ustach i splunął.
- To ja tu zadaje pytania. – powiedział ostro żeby też zaraz złapać Dumbledora za twarz i znów nakierować na światło. – Ale jeśli tak bardzo chcesz wiedzieć. Dziś rano został stracony.  Nie miał łatwej śmierci. – zaśmiał się  - Opierał się długo ale nie powiedział nic o kryjówce w której trzymacie To Coś.
Przez chwilę serce mężczyzny zamarło ale… ale wiedział ze Gellert musi żyć. Nim zawarł z nim pakt wiele, wiele studiował związane z nim efekty uboczne, korzyści jakie z tego będą płynąc. Wiedział ze Ludzie ministerstwa nie mogli dotrzeć do tych wiadomości. Gdyby Gellert nie żył poczuł by to. Poczuł by to całym sobą. Wiedział by w tej samej chwili a duch jego ukochanego był by już przy nim. Gellert żył a kłamstwo o jego śmierci miało go złamać.
- Skoro On nie żyje, ja sam nie mam już po co oddychać. – powiedział szczerze.
Tutaj nie grał. Wiedział ze w przypadku ewentualnej śmierci Gellerta i on sam stracił by chęć do życia. W przypadku gdyby nie było Sary. A Sara była. Schowana i bezpieczna z najlepszym i najgroźniejszym obrońcą. Teraz miał po co oddychać. Dla córki.
- To obrzydliwe. – powtórzył mężczyzna i kolejny raz uderzył go z pięści. – Odpowiedz na pytania a może Cię puścimy. – dodał kiedy złapał go za włosy – Inaczej będziemy zmuszeni wydać wyrok za współudział i dołączysz do swojego kochasia.
- Nic Wam nie powiem – stwierdził uśmiechając się, no i nie kłamał, nic nie mógł powiedzieć bo tak naprawdę nic kompletnie nie wiedział.
- Spieszy Ci się do grobu – warknął a Albus tym razem nie oberwał z pięści.  - Crucio – powiedział celując w niego różdżką.


Gellert wiedział  ze muszą to znieść. Nie wiedział tylko co jest gorsze czy tortury cielesne jakim i jego próbowali złamać czy właśnie to jak zmuszano go do oglądania jak Albus cierpi. Siedział przykuty w dalekimi rogu pokoju za szybą i doskonale wdział co robią jego Aniołowi.
Był jednak z niego niezaprzeczalnie dumny. Trwało to już wiele godzin a on nadal walczył.
- Naprawdę jesteś bez serca. – westchnął jego strażnik. – Facet za Ciebie i tego waszego potworka zaraz umrze a ty siedzisz niewzruszony. Chyba ze taki doskonały z Ciebie aktor.
- Albus przeżył w życiu większy ból niż to jaki niesie to wasze śmieszne niewybaczalne zaklęcie. – powiedział łagodnie. – Zresztą to najbardziej inteligentny mężczyzna na świecie. Nic nie wie wiec nic wam nie powie. Wiele razy już to powtarzałem. Ja sam tez nic nie powiem… Życie naszego dziecka jest ważniejsze od naszego. On również o tym wie. Prędzej zginiemy niż wydamy na śmierć owoc naszej wspólnej magii i uczucia. Tym bardziej ze doskonale zdaje sobie sprawę ze czeka ja gorszy los od śmierci.
- Nie zaprzeczalnie. – powiedział cicho strażnik.
- Teraz idź do swoich obowiązków. Wiesz co masz robić – uśmiechnął się lekko Gellert mówiąc w płynnym Wegierskim.
Ten skłonił lekko głową i zapukał w szybę. Wychodząc za niej.
- Dość. – powiedział – Góra każe go wypuści. – dodał podchodząc do kata i podsuwając mu pismo z rozkazem wypuszczenia.
- To bez sensu, dopiero zacząłem się dobrze bawić. – warknął.
- Może doprowadzi nas do tego potwora. – powiedział szeptem i zerknął kątem oka na ukrytego w mroku czarnoksiężnika. Musiał wypełnić poprawnie rozkazy swojego Pana.
- No dobrze. Na razie i tak jest ledwo przytomny. Zabierzesz go do izby szpitalnej? – zapytał odkładając różdżkę na bok i siadając na krześle by zapalić papierosa.
Strażnik skinął głową i zaklęciem przeniósł poł przytomne ciało swojego notabene dawnego nauczyciela do wyznaczonego miejsca.
Albus ostatkiem przytomności otworzył oczy i spojrzał w ciemny kąt pokoju. Zobaczył błysk. Nie mógł pomylić tego z niczym innym. Oczy Gellerta.


Minęły całe tygodnie od kiedy został wypuszczony na wolność i dziwnym trafem oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Musiał by być głupi żeby nie wiedzieć ze to podstęp. Doskonale zdawał sobie sprawę ze chcieli by doprowadził ich do Sary. Niestety, naprawdę mocno się przeliczyli. Sam nie miał bladego pojęcia jak ja znaleźć w dodatku w taki sposób by Aurorzy również nie złapali tropu.
Nie było też żadnych wieści o Gellercie. Jedyna wzmianką o jego osobie było to ze był widziany w Londynie. Co było wierutnym kłamstwem. Musiało być, jego przecież by nie wypuścili.
- Panie Profesorze.. – Newt wszedł do gabinetu – Proszę wybaczyć. Pukałem… drzwi były otwarte.
- Spokojnie. Wejdź, siadaj – uśmiechnął się lekko – Masz jakieś wieści?
- Nie wiem… nie wiem od czego zacząć. Spotkałem się z Tezeuszem. – spuścił głowę. – W ramach bezpieczeństwa został odsunięty od tej sprawy i wysłany na inny kontynent ale… - zaciął się – Ma własne źródła.
Dubledore wstał i wsparł się o biurko.
- Czego się dowiedziałeś?! – zapytał nie chcąc być trzymanym w niepewności.
- Nie mam dobrych wieścić. – przymknął oczy – W jaskini, nie wiem niestety gdzie znaleziono dziewczynkę. Około pięcioletnią. Była zupełnie sama chociaż w żaden sposób nie była zaniedbana. Widać też było ze ktoś z nią tam jeszcze mieszka.
Starszy mężczyzna usiadł i schował twarz w dłoniach.
- Miała przy sobie naszyjnik… z rysopisu podobny do tego który był Pana i Grindelwalda paktem. Bardzo mi przykro profesorze. – zająknął się.
- Co z nią zrobili? – zapytał siląc się by nie pokazać jak bardzo nim to wstrząsnęło.
- Tezeusz nie miał pojęcia. Podobno zamknęli ją w jakimś odosobnionym miejscu. Jest też pewna plotka ze… Chociaż nie. Nie powinienem o tym mówić.
- Na Merlina Newt! Mów że co się dzieje!? – dopiero teraz uniósł twarz a chłopak mógł zobaczyć ze ten z trudem powstrzymuje łzy.
- Podobno Grindelwald jest przetrzymywany w tym samym ośrodku. – powiedział przymuszony.
- Tezeusz zdoła się dowiedzieć gdzie to jest? – zapytał od razu.
- Już teraz bardzo wiele ryzykuje. Jednak poproszę go oto. – powiedział chłopak.
- Mam do Ciebie ogromną prośbę. Spróbuj się skontaktować z Queenie. – podsunął mu list – Wiem ze jest teraz ogromną zwolenniczką Gellerta. W tym przypadku może to i lepiej. Pewnie i Panna Rosier będzie zainteresowana pomocą.
- Co to profesorze? – zapytał nie rozumiejąc go.
- W tym liście jest prośba do Queenie i Vindy by w przypadku mojej i Gellerta śmierci zajęły się Sarą. Gellert byłby pewnie tego samego zdania. Jestem tego pewny. Chcę odbić moje dziecko i… męża. Ja i on możemy nie wyjść z tego żywi a chce by mała była szczęśliwa. - uśmiechnął się lekko i pogładził kopertę – Wiem ze może to zabrzmieć jak cos szalonego bo napisałem to zaledwie dzień po moim zwolnieniu z aresztu ale wiedziałem ze to się przyda. Gdyby Tina i twój brat nie byli Aurorami to Pewnie Was wybrał bym na jej rodziców ale… nie chce sprowadzać na was i wasze dzieci problemów. Queenie będzie doskonałą matką.
- Profesorze. Proszę nie zakładać do razu najgorszego! Postaram się przekazać jej ten list jednak proszę nie poddawać się i przeżyć. Pomogę odbić mała. Bo wiem co czuje ojciec kiedy jego dziecko jest w niebezpieczeństwie. Sara jest niczemu nie winna. Jest pewnie niezwykle wyjątkowa ale czuje i myśli a ja jako ojciec nie mogę pozwolić by ktoś widział i traktował inne dziecko jako obiekt eksperymentów. – powiedział na jednym wdechu.
Nie zauważył kiedy Profesor się uniósł i podszedł do niego by go przytulić właśnie niemal po ojcowsku. Ten chłopak był zlotem. Czystym złotem.
- Dziękuję – powiedział jedynie.
- Teraz czas działać. – dodał Newt.



Pokoik był tak ciemny ze nie wiedziałam czy jest duży czy mały. Śpiewając piosenki jakich nauczył mnie braciszek Credence słyszałam jak echo do mnie wraca. To było zabawne. Pewnie bym się nawet śmiała gdyby nie fakt ze zostałam uprowadzona i zamknięta tu jak w więzieniu. Teraz mogła bym się już obronić ale w chwili gdy przyszli po mnie, moje ciało było nie przystosowane jeszcze do mocy jaka w sobie nosiło. Jedynie co to zasypałam jaskinie w której się obudziłam. Gdyby braciszek był na miejscu pewnie i jego by skrzywdzili… Dobrze ze zmusiłam go żeby poszedł po cos do jedzenia. Widziałam ze to się stanie.
Z ciałem pięciolatki jakie dostałam otrzymałam dar widzenia najbliższej przyszłości. Od godziny do trzech do przodu. Byłam pewna ze kiedy zacznę rosnąć to i ten czas się wydłuży. Teraz przydało się to by ochronić Credenca. Widziałam w wizji ze gdyby został by mnie chronić zginął by. Bo walczył by o mnie jak o Wieksze Dobro.
Traktowali mnie tu jak jakieś zwierzątko. Nie robili mi krzywdy chociaż często pobierali próbki, najczęściej krwi. Bali się mnie jednak. Słyszałam to w ich oddechach i przyspieszonych biciach serc.
Mając ciało pięciolatki miałam jednak rozum dorosłej kobiety. Wiedziałam doskonale ze póki nie robią mi krzywdy sama również nie powinnam ich atakować. Nie byłam potworem. Źle się stało ze mnie znaleźli ale już nie mogłam odwrócić czasu. Teraz mogłam tylko czekać na rozwój wypadków.
Pewnego razu przyszedł do mnie jakiś strażnik. W nim nie czułam ani odrobiny strachu. Zaciekawił mnie tym ale sprawa była jasna. Powiedział tylko jedno nim zostawił mi jedzenie.
- Cela setna, najniższy poziom. – po tych słowach wyszedł.
Nie musiał nic więcej mówić. Ojciec miał wszędzie swoich agentów. Nie mogło ich zabraknąć również tutaj jakiekolwiek to było miejsce. To co powiedział musiało oznaczać ze ktoś w tej celi musi być. Skupiłam całą siebie i chociaż ściany były zabezpieczone barierami najwyższego poziomu to i tak zdołałam się przez nie przebić.
W moim umyśle doszedł mnie głos Ojca.
- Jestem tu moje dziecko. Nie bój się. To cześć planu. Jestem pewny ze Albus Cię odbje.
- A co z tobą ojcze? – zapytałam w swoim umyśle. Czułam ze to nie będzie długa rozmowa. To ciało pomimo ogromnych umiejętności ciągle było za słabe.
- Nie martw się mną moje serce. Wychodziłem już z nie takich opałów. Ważne żebyś ty zdążyła uciec.
- Jeśli skrzywdzą tate? – robiło mi się już powoli słabo.
- Wtedy ich zniszczę. Zniszczymy ich razem. – powiedział łagodnie. – Teraz odpocznij. Ten dar bardzo męczy a ty jesteś jeszcze bardzo malutka. Chciała byś bym Ci coś opowiedział do snu? – zapytał a ja tylko cichutko  mruknęłam i położyłam się na pryczy zwijając w małą kulkę.

- Co to jest? – zapytał strażnik Instytutu Badań Magii. – Na jakiej podstawie mam was wpuścić, jesteście tylko Aurorami.
- Tak. Ale działamy na zlecenie najwyższych władz. Mamy zobaczyć to cudowne dziecko i sporządzić notatki.
- Nie będzie takiej potrzeby. Jest pod ciągłym nadzorem. Przekażemy wam dokumentację po okazaniu odpowiedniego pisma. – powiedział jeden z naukowców.
- Mamy rozkaz naocznie się jej przyjrzeć. Ja i Pani Tolen mamy sprawdzić wręcz na sobie czy jest tak bardzo niebezpieczna jak dostajemy w raportach. – Powiedział będąc jak najmocniej nieugiętym.
- A ta kobieta która jest w wami? – zapytał naukowiec.
- Jak mam wybaczyć ten brak ogłady? – powiedziała poprawiając okulary – Też jestem naukowcem. Niezrzeszonym. Anna Lunbagier. – wyciągnęła mu niemu dłoń a ten zapłoną jak pochodnia i doskoczył do niej zaraz całując jej dłoń.
- Proszę wybaczyć ze Pani nie poznałem! Na Merlina taka sława w naszym instytucie!
- Proszę bez takich. Chce zobaczyć ta nieludzka istotkę którą tu trzymacie. Ta dwójka idzie ze mną i nie ma z tym najmniejszych dyskusji. Proszę doczytać rozkazy. Oni są moimi ochroniarzami jak i naocznymi świadkami jak sami mówili. Nie mam całego dnia! – ponagliła ich.
Po niedługim czasie schodzili długimi schodami do podziemi.
- Czemu tak głęboko ja trzymacie? – zapytała Pani Tolen.
- Kwestie bezpieczeństwa. Dzieciak jest niebezpieczny. Jak śpiewa to miesza strażnikom w głowach. Musieliśmy potrójnie wygłuszyć ściany a i tak w jakiś sposób to słyszą.
- Fascynujące. – powiedziała Lunbagier – Magia bezróżdzkowa?
- Nie tylko i to jest straszne. Bezróżdźkowej używa bez najmniejszego problemu jakby spędziła lata na nauce i praktyce. Nie posiada różdżki a… i takiej używa. – przełkną ślinę. – Nie potrafimy tego wyjaśnić. – głos mu drgnął.
Schodzili długo bo ponad piętnaście minut. W końcu stanęli przed ostatnimi drzwiami na końcu schodów.
- Tutaj jest. Proszę mi wybaczyć ale jeśli dojdzie do jakiegokolwiek wypadku…. – zaczął.
- Proszę się tym nie martwić. Jeśli dojdzie Ministerstwo poniesie wszelkie odpowiedzialności i koszty. – Powiedziała Anna i uśmiechnęła się dziwnie. – Teraz proszę nas zostawić tu samych. – zażądała – I bez dyskusji.
Mężczyzna próbował się jeszcze wykręcać całą masa przepisów ale nic mu to nie dało. Odszedł w końcu i na szczęście dla samego siebie bo eliksir wielosokowy powoli przestawał działać.
- Myślałam ze nigdy nie pójdzie. – powiedziała cicho Queenie wracając z postaci Aurora do swojej własnej.
- Nie mów tak głośno. – powiedział Newt otwierając wielkie ciężkie drzwi do pokoju. – Jeszcze pomyśli żeby wrócić.
- Lumos – szepnęła Anna zaraz wracając do swojej prawdziwej postaci Vindy. Do wnętrza weszła pierwsza bo jako jedyna z całej świty, swojego Pana, nie licząc Credensa znała jego sekret. Wiedziała że pakt nie jest tylko paktem. Że to żywa istota najcenniejsza dla Grindelwalda, więc i dla niej. – Sara…? – zapytała w mrok szukając w nim dziewczynki. – Pamiętasz mnie? To Ja Vinda, Jest też Queenie. I Newt. Przyszliśmy Cię zabrać do domu. – powiedziała miękko.
Wtedy drzwi za nimi zatrzasnęły się z głośnym hukiem.
- Nie myśleliście chyba ze pójdzie to tak prosto. – powiedział ktoś za nich – Ministerstwo się o wszystkim dowie, może awansuje! W końcu schwytałem jedna z najwyżej postawionych sług Grindelwalda.
- Szlak. – mruknął Newt podbiegając do drzwi.
- Wiedziałam że tak będzie. – powiedział cichy głosik a zaraz w świetle pojawiła się mała śliczna dziewczynka w długiej do ziemi białej sukience. Jej rude loki sięgały niemal do kolan a oczy obarczone tak jak u Ojca Heterochroniom błyszczały zjawiskowo w świetle. – Jeśli nie wydostaniemy się stąd w ciągu godziny wszyscy zginiemy. Ciociu? – zwróciła się do zszokowanej Queenie. – Proszę uważaj na siebie, ty musisz najbardziej, dlatego też proszę Panie Newtonie by Pan ją zabrał. – powiedziała łagodnie zaraz też spojrzała na niego z najładniejszym uśmiechem na jaki było stać dziecko.
- A Co ja mam robić Panienko? – zapytała najbardziej rozkochanym głosem Vida, widziała ja pierwszy raz. Pierwszy raz też mogła z nią rozmawiać. Często jej Pan opowiadał jej o duszy tego dziecka ale oglądać ja teraz, widzieć że ani Gellert ani Albus by się jej nigdy w życiu nie wyparli.
Dziewczynka przytuliła kobietę która przez chwilę nie potrafiła odwzajemnić tej dziecięcej prostej czułości. Zaraz jednak sama objęła dziecko. Zerknęła kontem oka na Queenie I uśmiechnęła się.
- My pomożemy mojemu Ojcu. – powiedziała dziewczyna do ucha kobiety.
- Nie jesteśmy tu sami. – rzuciła blondynka – Twój Tato próbuje się dostać tu kiedy my odwracaliśmy uwagę i mieliśmy Ciebie odbić.
Sara zrobiła wielkie oczy które się zaraz zaszkliły.
- O nie... Nie! Najgorsza opcja! – puściła Rossier i podeszła do drzwi. – Oni nie mogą się na razie spotkać. Tata musi stąd wyjść! Dojdzie do tragedii... Strasznej! Oboje zginą jeśli teraz tata się wplącze.
- Widzisz przyszłość? – zapytał Newt samemu oglądając drzwi szukając jakiegokolwiek sposobu by je otworzyć.
- Odziedziczyłam dar po ojcu. W tak małym ciele jestem w stanie widzieć przyszłość i jej rozgałęzienia zależne od chwilowych decyzji o maksymalnie trzy godziny do przodu. Potrafię też przesyłać myśli innym, czytać mogę tylko z Ojców. – wyjaśniła I zaraz spojrzała na Newta – Proszę by się Pan odsunął zaraz potem proszę zabrać Ciocie i zatrzymać mojego tatę. Proszę... – jęknęła naprawdę przerażona swoją wizja.
- Zrobię Co w mojej mocy Panienko. – powiedział wykonując jej polecenie.
- Zasłońcie się bariera. – dodała.
Wszyscy jej posłuchali. Na razie wszytko działo się za szybko ale już teraz nie mogli pozbyć się wrażenia że nie mają odczynienia z dzieckiem a dorosła rozsądna kobieta.
Dziewczynka wyciągnęła ręce i zaraz dwa błękitne płomienie zburzyły ścianę.
Mała się odrobinę zachwiała, do tego stopnia że Queenie musiała ja złapać.
- Wszy... Wszytko w porządku. – powiedziała – To ciało jest za słabe. Szczęście że nie jestem niemowlakiem. – dodała jeszcze. – Było jednak prościej niż myślałam. Nie sądzili chyba że będę zdolna ja zburzyć.
Przeszła przez rumowisko i rozejrzała.
- Droga wolna – dodała – Liczę na Pana panie Newton.
- Wystarczy Newt. – dodał i skinął na Queenie.
– Spróbuj odnaleźć jego myśli. – powiedziała Vinda i ku swojemu własnemu zdziwieniu przytuliła blondynkę zaraz całując ja szybko w kącik ust. – Widzimy się na zewnątrz. Bądź bezpieczna. – dodała jeszcze I pozwoliła ja porwać Newtowi.
Chwilę później Sara i Vinda były w drodze w poszukiwaniu celi Grindelwalda. Logicznym było że nie mogły szukać setnej celi na najniższym poziomie. To było by zbyt proste. Zresztą cel było tylko 80. Dziewczynka już dawno się domyśliła że dana cela musi być ukryta.
- Panienko... – szepnęła Vinda wyciągając ja w zaułek. – ktoś idzie. – dodała.
- Jesteśmy blisko. Więcej straży. – mruknęła – Możesz się nimi zająć? Nie zabijaj ich jednak... Zaraz. Widzę tam znajomą twarz. Widzisz tego wysokiego w szarym garniturze? To on torturował tatę. Zmuszał Ojca do oglądania tego. Pokazał mi jaka krzywdę mu wyrządzal...
- Będziesz chciała się nim sama zająć? – zapytała przekonana że tak właśnie będzie..
- Tak. Wiem już też co zrobię. Ojciec nauczył mnie sprawiać większe cierpienie niż zadanie komuś śmierci. To nie jest kara.
- Rozumiem.
Wtedy jak na zawołanie zwiększył się ruch. Z pewnością wszyscy już wiedzieli że „potworek” uciekł.
- Zaczynamy. Odwróć ich uwagę i unieszkodliw. – przymknęła oczy. – mamy jeszcze tylko piętnaście minut... – dodała I sama przebiegła przez korytarz.
Vinda wiedziała że musi ufać temu dziecku. W końcu posiadało ono cała wiedzę i doświadczenie swojego ojca. Wyszła z kryjówki wprawiając w popłoch zebranych aurorów i zwykłych mugolskich strażników.
Mimo znacznej przewagi liczebnej nie było kłopotem dla niej unieruchomić wszystkich. Został tylko jeden którego zostawiła Sarze.
Widziała na własne oczy jak dziewczynka podchodzi do niego i sięga dłonią. Różdżka Aurora w jednej sekundzie zamieniła się w drobny mak a on sam zwinal się krzycząc z bólu jak od crucio.
Rossier oglądała to z podziwem i rosnącym szacunkiem do niej.
Sara w końcu położyła mu dłoń na czole i ten krzyknął ostatni raz tracąc zaraz przytomność.
- Przepraszam że tak długo to trwało – powiedziała bez cienia złych emocji – Już nigdy nie użyje żadnej magii. Będzie cierpiał jak cierpiała siostra Taty. O ile przeżyje.
- Śmierć była by łaskawsza. – przyznała starsza kobieta.
- Mamy tylko kilka minut. Pospieszmy się.

Krew która oczyści Świat [GRINDELDORE (Grindelwald x Dumbledore) - FZ/HP] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz