* 2 *

838 62 43
                                    

Jeszcze tego samego dnia Tatko dostał sowę z przyjęciem pojedynku i data kiedy mieli go odbyć.
List był jednak inny niż spodziewał się Albus. Myślał że będzie to tylko potwierdzenie i zgoda na honorową walkę, bardzo się mylił.


Albusie,
Minęło trzydzieści lat odkąd widziałem twój charakter pisma. Nic się nie zmienił. Nadal piszesz tak nieczytelne że mógłbyś pracować dla wydziału szyfrów. Mimo wszytko ja zawsze to rozczytam.
Chcesz mnie unieszkodliwić dla dobra tych którzy tworzą wygodne sobie zasady moralne i społeczne. Tych którzy zmuszają nas do ukrywania się jak psy po budach. Tych przez których Ty miałeś tyle problemów w życiu. Zgoda. Przybędę tam gdzie chcesz równo tydzień od kiedy wysłałem ten list. Nie pozwolę jednak byś zniszczył coś co ukradłeś a już od dziesięcioleci nie należy do Ciebie.
Albusie... Nie umknęło mojej uwadze że nazwałeś mnie przyjacielem. Naprawdę tak jeszcze uważasz? Czy po prostu chciałeś napisać coś innego ale kolejny raz  nie przyznałeś się do tego że  kochasz? Zdaje sobie sprawę że te listy najprawdopodobniej przejdą przez ręce ministerstwa. Jednak czy naprawdę warto po trzydziestu latach wstydzić się tego że kochało  i  było się kochanym do szaleństwa?
Jednak jakie to ma teraz znaczenie w chwili gdy będziemy walczyć na śmierć i życie? Gdy żadne z nas nie widzi innego wyjścia jak zabicie drugiego? Tak. Zabije Cię tam jeśli cokolwiek zrobisz z naszym paktem. Jeśli będzie na nim choćby rysa nie użyje magii by Cię zniszczyć. Rozszarpie cię gołymi rękoma tak że śnieg na całej polanie ozdobi się czerwienią Twojej krwi.. Tak, spadnie wtedy śnieg, ubierz się ciepło. Pamiętam jak byłeś czuły na niskie temperatury, nic się nie zmieniło prawda?
Nie widzę wyniku tej walki. Widzę wiele jej końców i żaden nie jest tak dobry jakbyśmy chcieli. Ani dla mnie ani dla Ciebie. Żaden koniec nie będzie szczęśliwy. Każdy pogrążył nas w rozpaczy. Stwórz więc zakończenie jakiego nie jestem w stanie zobaczyć...
Bede czekać na Ciebie.

                                                                                                                    GG


- Ja również Gellert. Też będę za Tobą czekał. – powiedział sam do siebie gładząc papier jak największą relikwie.
Czuł że oszalał. Nie miał pojęcia jak zinterpretować ten list. Odnalazł w nim całego Gellerta jakiego pokochał w tamte wakacje. Dowcipnego, rzeczowego, szczerego, trochę niebezpiecznego ale w tym troskliwego dla swoich własności. Dla rzeczy i osób. Przez ten krótki list poczuł dziwna nadzieję jak głupia zakochana dziewczyna. Żałowałam obu ojców. To przed czym stanęli było większe niż im się zdawało i nie miałam pojęcia czy to zakończenie o które prosił Ojciec było wykonalne. Sama czułam w sobie tak okrutne napięcie odczytując intuicyjnie ich emocje.
Kochali się. To nie polegało dyskusji. Jednak czy ta miłość nie była już tylko gilotyna na ich dusze? Który zginie z tej miłości?


Minął tydzień. Ten jeden tydzień podczas którego nie było czasu na przygotowania, nie było ich nawet przez wcześniejsze trzydzieści lat. Oboje jednak wmawiali sobie ze wiedzą co mają robić.
Zgodnie z przepowiednia ojca noc przed ich walka rozpętała się ogromna śnieżyca która przykrywa jakby płaszczem ochronnym okolice. Padało bez ustanku do chwili gdy obu mężczyzn stanęło zdała od siebie na wyznaczonej polanie. W tej chwili śnieżyca ustala jakby odcięta pozostawiając po siebie głucha ciszę.
Byłam schowana w kieszeni płaszcza taty w ciepłe, przy jego drżącym sercu. Nie wyciągnął różdżki. Stał tylko że spojrzeniem wbitym w oddalony czarny punkt który zbliżał się ku nam niespiesznie.
- Profesorze Dumbledore. Wie Pan co ma robić? – zapytał jeden z członków ministerstwa.
Tato tylko skinął głową z ciężkim bólem. Ja jednak wiedziałam że planuje coś zupełnie innego. Tak. Wiedział co ma robić. We własnym sumieniu rozważył wszelkie za i przeciw, próbował odnaleźć rozwiązanie. Wziął pod uwagę również to że list od Gellerta mógł być po prostu czystą manipulacja i ten w chwili jego słabości od razu go zabije.
Czuł na swoich plecach spojrzenia wszystkich zebranych. Osób które liczyły że dziś i właśnie tu pokona okrutnego czarnoksiężnika... Nie było wątpliwości że jeśli dojdzie do walki i przegra to oni wszyscy zginą. Nie dali by rady Gellertowi nawet gdy ten był jeszcze młodym chłopakiem.
- Odejdzie dalej. – rozkazał jednocześnie prosząc ich o to – Nie chce marnować energii na chronienie Was. – dodał.
W głębi przemknęła mu myśl że może jednak w ogóle by ich nie chronił. Jednak z drugiej strony byli tam też Newt z Tezeuszem, niewinne kobiety, tak wiele do dodania na i tak już upadłe sumienie i jego i Gellerta.
Na szczęście argumentacja braku ochrony zadziałała i zebrani oddalili się znacznie. To dało Tacie całe mnóstwo możliwości, również do rozmowy z Ojcem. Była nadzieja ze z tamtej odległości nie usłyszą ich rozmowy, o ile do niej dojdzie.
Czarny punkt zbliżył się i ukazał pełna godna i przystojna sylwetkę największego czarnoksiężnika wszechczasów.
Nie wiedział jak zacząć ta rozmowę. Czy cokolwiek może powiedzieć... Czy powinien? Jednak tak jak się spodziewał jego dawny mężczyzna rozwijał jego wątpliwości.
- Oto jestem – powiedział bez jakichkolwiek emocji i jakby z ignorancja która ubodła tatę w serce, ale w sumie czego się spodziewał? Że rzuca się sobie w ramiona? – Masz To? – zapytał.
Dopiero teraz poczuł od niego jakiekolwiek emocje. To jak na niego patrzał szukając z całą pewnością Paktu... Czuł że w tym spojrzeniu jest coś więcej, jakby głód. Odkrywanie na nowo i ocenianie.
Sam Tato położył rękę na sercu pokazując miejsce w którym mnie schował. Ojciec skinął głową na znak że rozumie.
- Jest bezpieczny. – powiedział tato – I chciałbym żeby tak pozostało. Zamiast walczyć porozmawiamy.
Ojciec uniósł brew i uśmiechnął się kpiąco.
- Słyszysz w ogóle co mówisz? Co da nam rozmowa? Obojętnie co powiemy i tak nie zmieni to ani mojej ani twojej sytuacji. Naprawdę są tylko trzy wyjścia bez konieczności zabijania Jej. Poddam się i zginę nie z twojej ręki pewnie jeszcze dziś przez pocałunek Demantora. Ucieknie i co będzie bajecznie proste ale obedrze mnie z honoru. – zamilkł na chwilę robiąc krok w stronę Albusa – Jest jeszcze jedna opcja. Trzecia i ta satysfakcjonuje mnie najbardziej. Uciekniesz że mną mój ukochany...
Po tych słowach w ułamku sekundy znaleźli się tuż obok siebie.
Ministerstwo nie słyszało prawdopodobnie tych słów bo ktoś krzyknął głośno by Dumbledor wyciągnął Różdżkę, bo przecież nadal miał ją schowana w rękawie.
Teraz jednak nie obchodziło go nic oprócz Gellerta i tego że pierwszy raz od trzydziestu lat są tak bardzo blisko siebie.
- Wyciągnij różdżkę – powiedział szeptem Ojciec stojąc tuż przed miłością swojego życia, wystarczyło kilka centymetrów by go dotknąć, złapać za rękę porwać że sobą.
Albus zrobił to o co krzyczał ktoś z tłumu i ironicznie poprosił Gellert. Zrobił nią tylko jeden mały gest. Dzięki niemu śnieżyca znów zaatakowała, z taką mocą dzięki której zebrani z ministerstwa nie mieli możliwości oglądania tej walki, czy też wejścia ku nim.  Jednocześnie ich dwójka została w cichej przestrzeni jak pod kopułą.
- Sprytne. – powiedział Ojciec uśmiechając się pod nosem. – Wiesz ze mógłbym teraz zrobić z tobą wszytko? – zapytał czując się jak przed tymi trzydziestoma latami samotności które teraz uderzyły go w twarz w wielka mocą. – Jeden ruch i byś już nie żył. A mi nic by nie stało na drodze.
- Jeśli możesz zrobić wszystko to zrób to. – powiedział miękko – Zrób nawet więcej. Kazałeś mi szukać rozwiązania. Niestety znalazłem tylko dwa. Zginiemy tu oboje albo pójdę Z Tobą.
- Cieszę się że zgadzasz się że mną w tej jednej kwestii. – westchnął a jego dłoń uniosła się ku górze ku twarzy taty. – Nie mam zamiaru ginąć. Nie mam też zamiaru pozbawiać życia ciebie. Chociaż moi hmm podopieczni są o tym świecie przekonani. Myślą że Cię zabije a to otworzy nam nowe możliwości. – pogładził go po brodzie a tato uniósł swoją dłoń i położył ja na dłoni ojca, przytrzymał go przy sobie tym samym. – A są tylko dwa powody dla których nie mogę tego nigdy zrobić. Jeden trzymasz ty przy sercu a drugi ja trzymam w swoim.
- Wiec jedynym sposobem by żyć będzie odejście stąd z tobą? - powiedział – Jest tylko jeden mały problem. – dodał – Nie zgadzam się z twoimi metodami. Nie mogę patrzeć bezczynnie na twoje dążenie po trupach. Nie mogę pozwolić byś „Większe dobro” wprowadzał rozlewem krwi. Nie taka była nasza idea. Nie tak miał wyglądać świat. Nie chcieliśmy by ktokolwiek umierał... Za dużo w naszych życiach strat. Nie róbmy tego innym. Mieliśmy być wolni... O to w tym chodziło.
- To co mówisz mój miły ma sens – zaczął nadal trzymając dłoń na jego twarzy napawając się nim ile był tylko w stanie. Czekał na decyzję. – Jest tylko mały szkopuł. Ty Wielki Albus Dumbledore nadal jesteś w okowach ministerstwa i nic nie zrobiłeś, I nic nie zrobisz żeby świat czarodziejów, właśnie nasz świat był wolny i byśmy nie musieli chować się jak szczury po kanałach. By nasze rodziny nie cierpiały. Byśmy mogli bez strachu być sobą i nie wyprawia pogrzebów naszych bliskich tylko dlatego że system zakazuje a mugole traktują nas jak zwierzątka w zoo.
Albus drgnął na wzmiankę o pogrzebach bliskich. Wiedział do czego Gellert pije.
- Byłem na jej pogrzebie – powiedział nagle Gellert – Stałem z daleka patrząc na jej mała trumienkę I Ciebie. – w tej chwili wiecznie spokojny Grindelwald się zaciął nie chcąc pozwolić by ton jego głosu okazał jak bardzo sam przeżył tamta chwilę. – Też ja kochałem. Widziałem wtedy już nasza wspólna przyszłość gdzie mała Ariana mogła nic spokojna że nikt już jej nie krzywdzi. W naszym wspólnym domu...
- Przestań – powiedział tata samemu nie planując nad drżącym głosem – Tak. Pamiętam te plany. Ale ona umarła. Ty uciekłeś, brat mnie znienawidził do końca a ja zostałem zupełnie sam. Nic nie wyszło z domu z ogródkiem i działalności na rzecz Większego Dobra. Kochała Cię chyba bardziej niż mnie i naszego brata. Tylko Ty potrafiłeś ja uspokoić I tylko ty miałeś jakikolwiek plan żeby jej pomóc.
- A ty? Jak bardzo mnie Kochałeś? W chwili kiedy umarła? Gdy chciałem ją ratować ale zostałem potraktowany jak morderca. Kiedy sam nie powiedziałeś nawet małego słowa kiedy twój brat chciał wezwać ludzi ministerstwa z góry zakładając że to ja musiałem ją zabić? Widziałem twoje spojrzenie kochany... Widziałem że masz wątpliwości. Ze mi nie ufasz że myślisz również że to ja. Ta mała była dla mnie jak własna siostra. Ba... Chwilami jak córka. Żaden z was nie pomyślał że to mógł zrobić tak naprawdę ktokolwiek z nas.
- Nie... Nie...! – pokręcił głową – Gellert, nawet przez mała chwilę nie pomyślałem że to zrobiłeś Ty. Byłem w szoku, właśnie umarła mi siostra, wcześniej pokłóciłem się z mężczyzną którego kochałem nad własne życie i prawie się nawzajem pozabijaliśmy. To były zabiegi okoliczności. Szukałem Cię potem. Szukałem cię bardzo, bardzo długo. W końcu zaczęły docierać do mnie wieści o tym co robisz... Chciałem Ci powiedzieć że to nie myśmy ja zabili. – spuścił głowę a ja czułam wszelkie emocje ich obojga, ta rozmowa przyszła zbyt późno, wszytko stało się bardziej skomplikowane – Ariana zginęła prawdopodobnie przez naszego brata. Odtwarzałem setki razy w głowie ta scenę raniąc się tym. Tylko on miał prawdziwie zabójcze intencje, nas hamował pakt, nas powstrzymywała szczera miłość. To on chciał zabić i... Zabił.
Ojciec puścił tatę i odsunął się na kilka kroków odwracając się tyłem. Przez te wszystkie lata sam zaczął wierzyć że zabił ta dziewczynkę, jednocześnie o mało co  nie zabijając swojego ukochanego. Z tą myślą wiedząc że I tak jest zagubiony łatwiej mu było wprowadzać plany w życie. Tak bardzo szybko stał się prawdziwym zbrodniarzem stulecia, kilku stuleci świata magicznego.
- Pisałem do Ciebie listy. Wiem że żaden nie dotarł. Sowa zawsze wracała do mnie nie mogąc cię znaleźć. – mówił nadal tata – Gdybym wierzył że ty ją skrzywdziłeś nie myślał bym nad opcja by iść z tobą. Pójdę ale nie możesz dalej zabijać. – powiedział łagodnie podchodząc bliżej do Ojca. – Będziesz w stanie to zrobić? Dla Ariany, dla Siebie i.... Dla mnie?
Tata Albus objął Ojca w pasie przytulając się do jego placów. Na co ten w pierwszej chwili cały zesztywniał a zaraz rozluźnił się kładąc dłonie na jego dłoniach.
- Nie walczmy – powiedział szeptem w jego kark Albus – Proszę, nie zabijaj też już więcej.
- Nie. Nie mogę ci tego obiecać. – powiedział cicho obracając się do przodu i obejmując dawnego ukochanego. – Jeśli pójdziesz ze ma będziesz skończony. Dla całego świata. Tak samo wygnany jak ja. Nie chce byś musiał kiedyś walczyć o życie. Byś musiał kiedyś oddać swoją dobrą duszę Dementorą.
- Poradzę sobie. Będąc razem. Łącząc w końcu prawdziwie nasze siły będziemy w stanie zrobić wszystko , obalić i na nowo stworzyć ministerstwo. – mówił z pełnym zaangażowaniem i determinacją – Będziemy mogli stworzyć taki świat w jakim chcieliśmy żyć. Dać wolność, w magii, w miłości…
- Albus…  - westchnął i położył dłoń na jego policzku gładząc szorstki zarost mężczyzny z prawdziwą czułością, taką na jaką nie było go stać w stosunku do nikogo innego przez całe swoje życie. – Brzmisz tak pięknie gdy o tym mówisz. – dodał z ciepłym rozmarzeniem. – Ale czy jesteś pewny ze mógłbyś porzucić wszystko co osiągnąłeś…
- Tak. – przerwał mu – Jeśli tylko być przystał na moje warunki. – Pójdę za Tobą wszędzie. Tylko skończ z tym. Zacznijmy od nowa tak jak powinniśmy. – poprosił. – Nie mam wiele czasu.. – zerknął na siebie czując ze przybyli agenci Ministerstwa Magii niedługo odkryją jak wielki blef kryje się za śnieżycą.
- Jest coś co musisz wiedzieć… - powiedział cicho – Nasz Pakt, on… Ona, Ona żyje.
Wtedy jak na zawołanie kopuła zaczęła się rozmywać. Ojciec odskoczył od Taty i wyciągnął ku niemu różdżkę i atakując go. Jawnie chybił dając Albusowi znak ze tylko symuluje walkę na wypadek jakby ktoś się zjawił. Ten jednak ani drgnął w chwili gdy dotarły albo próbowały dotrzeć do niego słowa czarnoksiężnika.
- O czym ty mówisz? – znalazł się przy nim i samemu niby to nie umyślnie nie trafiając w niego.
- Łącząc naszą krew. Przypadkowo stworzyliśmy coś na kształt duszy. – powiedział i przycisnął Albusa do ściany kopuły, przystawił mu różdżkę do gardła.
Poczułam silny niepokój ale nie niebezpieczeństwo, nie walczyli na poważnie chociaż bardzo starali się by to tak wyglądało. Właśnie Ojciec próbował przekazać Tacie ze mają córkę. Że mają mnie. To była dla mnie tak bardzo ważna chwila!
- Duszy? – Tato otworzył szeroko oczy i odepchnął Ojca który padł w wielką zaspę, korzystając z okazji ulepił kulkę ze śniegu.
- Też nie mogłem w to uwierzyć. Któreś nocy poczułem od paktu dziwną energię. Coś mnie tknęło i… za eksperymentowałem. Wystarczyło nadać temu imię i cel. – wyjaśnił – Albus… Musisz wiedzieć ze mamy córkę.
- Coś Ty stworzy?! – krzyknął Tata a ja zamarłam, zabrzmiał jakby się wystraszył.
- Myśmy stworzyli.  – poprawił go - Ja tylko dałem naszemu dziecku imię nadając jej formę, pozwalając tym samym na rozwój świadomości. Przy rozwoju świadomości pojawił się też zalążek uczuć. Masz ją już jakiś czas… Musisz to czuć.
Tato sięgnął do kieszonki i wyjął mnie spoglądając na mnie z wyrazem ciężkiego szoku.
- Ma na imię Sara. – powiedział ale nie zdążył nic więcej dodać bo został porażony już jak najbardziej poważnym atakiem.
- Wiedziałem ze jesteś szalony. Zawsze to wiedziałem – powiedział mój Tato w złości – Ale żeby tworzyć sztucznie życie? Zamknięte w naszyjniku?! Mówisz ze ona czuje i myśli?! Że to nasze dziecko?! – kolejny raz zaatakował.
- Zostaw… to ją boli! – powiedział nie broniąc się jednak przed atakami, Ojciec wiedział ze jeśli to zrobi będzie traktowane jako walka, a to by mnie zabiło.
Fakt. Bolało. Całe moje istnienie, czułam wręcz jak pękam.
- Oddaj mi ją jeśli jej nie chcesz. Mimo że ona Cię kocha. Wie jak powstała. Czemu jej dusza istnieje. Czyja jest krew która w niej płynie.
Tato powalił w końcu Ojca i usiadł na nim okrakiem by przytrzymać go przy ziemi.
- Powinieneś za to zginąć – szepnął.
- Prawda i pewnie tak będzie. Możesz mnie zabić. Ale zabijesz również ją. – powiedział – Poczekaj. Jej ciało wkrótce będzie gotowe. Dusza przejdzie do ciała. Będzie zwykła dziewczyną. Córką potężnych czarodziejów. Naszą córką. Credence wie gdzie ono wzrasta. – powiedział – Zaopiekuj się nią. – dodał.
W tej samej chwili stały się dwie rzeczy. Czarna masa przebiła się przez kopułę. Szarżując wleciała w obu magów i nie robiąc żadnemu krzywdy zaraz zniknęła.
- Credence? – mruknął Albus a ja sama już leciałam razem z przyszywanym bratem do kryjówki w której było moje ciało.
- Zabrał ja w bezpieczne miejsce. Do jej ciała. – powiedział ze spokojnym uśmiechem pełnym ulgi.
Albus opadł głową na klatkę ukochanego. Zaraz jednak został uniesiony a siwy mężczyzna wpił się w jego usta w pierwszym od dziesięcioleci pocałunku.
Pocałunek był szybko odwzajemniony. Intensywny i pełny emocji jakie nosili na swoich barkach przez te wszystkie lata. Lodowaty i jednocześnie gorący. Oboje mieli w sobie tak wiele tęsknoty i łapczywości ze tylko i wyłącznie patowa sytuacja w jakiej się zaleźli powstrzymała ich przed pójściem o krok dalej.
Śnieżyca zaczęła się rozwiewać i Gellert musiał się oderwać od dawnej miłości chociaż czuł jak jemu samemu wbija to sztylet w serce.
Albus miał zaszklone oczy i trzymał się ukochanego z całej siły.
- Ucieknij ze mną. – szepnął Grindelwald – Znajdziemy Sarę. Nasze dziecko. Będziemy rodziną.
- Nasze dziecko. Zabierz. Zabierz mnie do niej. – powiedział cicho mężczyzna jednak wtedy stało się coś czego oboje nie przewidzieli.
- Dziecko? – powiedział wysoki mężczyzna. – A to Ci dopiero. – dodał jeszcze a wokoło czarodziejów stanęło całe mnóstwo. Serki Aurorów. – Niestety Profesorze. Och… Nie już nie powinienem Pana tak tytułować. Panie Dumbledore. Zostajecie zatrzymani pod zarzutem praktykowania czarnej magii i zbrodniach na ludziach i magach. I myślę ze można tutaj tez dopisać zarzut tworzenia sztucznych magów. – zatarł ręce – Zawsze czułem ze Pan ma coś wspólnego z tym… - westchnął – Na szczęście byliśmy na to przygotowani.
Oboje nie zdążyli nawet zareagować kiedy setka aurorów rzuciła na nich silne zaklęcie wiązce.
Padli oboje na śnieg nie mogąc nic powiedzieć. Spojrzeli tylko na siebie nim zostali pozbawieni przytomności.

Krew która oczyści Świat [GRINDELDORE (Grindelwald x Dumbledore) - FZ/HP] Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz