Przeprosiny

917 46 61
                                    

🥁 Roger 🥁

W tej chwili musiałaś wyglądać jak totalna idiotka.

Deszcz lał się strugami, na dworze nie było zbyt ciepło, ściemniało się powoli, a ty w koszulce i dresowych spodniach stałaś na balkonie na szóstym piętrze i patrzyłaś w dół. Sama nie do końca rozumiałaś, co teraz robisz. Wiedziałaś jednak, dlaczego się do tego posunęłaś.

Przed chwilą zadzwonił do ciebie twój chłopak, który wreszcie postanowił wykonać jakiś ruch. Jednak nie powiedział Ci za wiele: kazał ci wyjść na balkon i popatrzeć w dół. No cóż, chyba nie przewidział tego że w deszczu i lekkiej mgle ciężko było cokolwiek zobaczyć.

— PRZEEEEPRAAAASZAAAAM!

— CO? — nie byłaś pewna, czy to do ciebie skierowano ten wrzask.

— NO, PRZEPRASZAM, NO! PROSZĘ, WRÓĆ! JA NIE WYTRZYMAM DŁUGO Z ŻARCIEM NA WYNOS!

Wychyliłaś się nieco przez barierkę, ale nie dostrzegłaś zbyt dużo. Jedynie to, że twój "rozmówca" (albo rozmówczyni) miał, lub miała długie blond włosy...

— CO PANI DO MNIE MÓWI? PROSZĘ GŁOŚNIEJ!

— JAKA PANI? — czyli to chyba był facet. — TO JA, ROGER!

— COOOOO? — musiałaś się upewnić, że na pewno usłyszałaś imię perkusisty.

— JA, ROGER TAYLOR! PERKUSISTA W QUEEN! BUDKA TELEFONICZNA, PAMIĘTASZ?

A, wszystko wiadomo. W sumie, to tylko on mógł się fatygować do Oxfordu i stać w kompletnej ulewie, krzycząc na pół osiedla. Musiałaś się jeszcze upewnić, czy na pewno robił to w celu związanym z waszą kłótnią...

— ALE CO TY TU ROBISZ, ROGER, OSZOŁOMIE?

— PRZYSZEDŁEM, ŻEBY PRZEPROSIĆ!

— CO? — chyba się przesłyszałaś.

To byłby pierwszy raz, kiedy widziałaś że blondyn przepraszał kogokolwiek. I akurat byłaś to ty! Miałaś prawo czuć się zaszczycona.

— PRZE-PRA-SZAM, SŁYSZYSZ? JA DŁUŻEJ NIE CHCĘ ŻYĆ DZIĘKI ZUPKOM CHIŃSKIM! I TO PRZYPALONYM! — jak na niego, to było całkiem słodkie.

— DOBRA, CHODŹ DO MNIE, JA NIE BĘDĘ SIĘ TAK DRZEĆ, JAK TY NA WASZYCH KONCERTACH! NIE UMIEM WYCIĄGNĄĆ TAKIEGO WYSOKIEGO FALSETU!

Najwyraźniej ucieszyła go ta perspektywa, bo już po chwili pomykał w podskokach do twojego mieszkania. Do Twoich uszu dotarł jeszcze jeden wrzask, ale nie wydobył się on z gardła niebieskookiego (który swoją drogą musiał być już na przynajmniej trzecim piętrze).

— MORDY W KUBEŁ, JEŻELI MOŻNA, MŁODZIEŻY! — to była twoja sąsiadka, pani Smith. — JEST PÓŹNO, JA MAM NA RANO DO ROBOTY! — było piętnaście po osiemnastej.

Kiedy ona zaczęła pomstować głośno na wasz "dialog", do mieszkania wszedł twój luby. Był cały przemoknięty, a z końcówek jego włosów kapała zimna woda. Prosto na twój beżowy dywan. Już otworzył usta, chyba chciał coś jeszcze dodać, ale ty mu przerwałaś. Pocałunkiem. W usta.

— Daruj sobie, panie Taylor — zaśmiałaś się, odsuwając się od blondyna. — Wybaczam ci, nie martw się, bo ci jeszcze zmarszczki wyjdą.

— Dobra, nieważne, miałem wygłosić przerobiony monolog z "Romea i Julii", ale faktycznie odpuszczę, tak czy tak nie nauczyłem się go na pamięć i mam kartkę — wyciągnął z kieszeni przemoczony świstek papieru i pomachał nim, jeszcze bardziej chlapiąc dywan. — Przyznaję pani rację, przyszła pani Taylor.

𝐑𝐄𝐋𝐈𝐐𝐔𝐈𝐀𝐄. 𝐪𝐮𝐞𝐞𝐧 𝐩𝐫𝐞𝐟𝐞𝐫𝐞𝐧𝐜𝐣𝐞Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz