Rozdział 11

1.6K 76 3
                                    

Minęło już trochę czasu od przyjazdu tutaj.
Bardzo mi się tu spodobało. Jest jak na razie spokojnie. Moja moc się uspokoiła. Jest okej. Chcę żeby było już tak zawsze. Ale wiem że to niemożliwe. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Wstaję z łóżka i idę zrobić sobie śniadanie. Resztki pizzy z wczoraj mogą być. W czasie kiedy pizza się odgrzewa ja ogarniam się. Tak czy siak wyglądam źle. Po zjedzeniu stwierdziłam że pójdę się przejść. Las to chyba najlepsza opcja aby nikogo nie spotkać. Po mimo wszystko muszę być ostrożna. Po walce na lotnisku stałam się poszukiwana. Ale w sumie to kiedy nie byłam. Więc to nic nowego. Od tamtej pory z nikim się nie kontaktowałam. Idę tak już z 20 minut. I tu nagle jakiś pomarańczowy portal się otwiera. Widziałam dziwniejsze rzeczy więc mijam to coś i idę dalej. Przede mną otwiera się kolejny a z niego wychodzi facio w jakiejś pelerynie. Byłam kiedyś u niego na badaniach. Ale wtedy był lekarzem.
-Z tego co wiem nie umawiałam się na żadną wizytę.- zażartowałam.
-Potrzebuję twojej pomocy Alex.- mówi.
-Teraz to po imieniu PANIE PELERYNKA.
-Nie żartuję.
-Ja też nie. To pa!- i odchodzę.
Ten tylko westchnął. I wepchał mnie do portalu. Po chwili wylądowałam tyłkiem na jakiejś twardej posadzce. Super. Brakowało mi jeszcze facetów z portalów i to nie randkowych.
-Psycholu i tak na mnie nie licz.- mówię i kieruję się gdzieś by poszukać wyjścia.
-Uważaj na słowa. Jestem Doktor Strange.- mówi lekko już zirytowany moim zachowaniem.
-Nie obchodzi mnie to.- odpowiadam.
Pan pelerynka zamyka mi przed nosem drzwi i zaczyna swój monolog.
-Musisz mi pomóc. New York może zostać zniszczony.
-Idź z tym do Avengers a raczej tego co z nich zostało.
-To trzeba zrobić dyskretnie.
-Co będę z tego mieć?- pytam.
-Jak chcesz mogę cię nauczyć tego.- powiedział pokazując jakieś pomarańczowe kółka.
-A co to za sprawa?
-Czyli się zgadzasz?
-Tego nie powiedziałam.
***
Zgodziłem się tylko dla świętego spokoju. Ogólnie to właśnie siedzę sama w jakiejś komnacie. Kurdę, chyba jestem vipem. Wnerwia mnie niewygodne krzesło czy Bóg wie co na którym siedzę. Do sali wchodzi Strange i jakiś gruby azjata. Okej robi się dziwnie.
-Alex to jest Wong.- przedstawia go ten gbur.
-Stephen umiem się sam przedstawić.- mówi Wong. Już go lubię.
Podajemy sobie ręcę.
-Strange?- pytam.
-Co?
- Na serio masz na imię Stephen?
-A co? Nie pasuje ci coś?
-Nie, ale kto normalny nazywa swoje dziecko Stephen?
Wybuchłam śmiechem razem z Wongiem. STEPHEN mnie spiorunował wzrokiem i wrócił do nudnej gadki.
-Naszym wrogiem jest niejaki Wybuchowy Jack (wiem że bardzo kreatywne xd). Jest uzależniony od bomb. Ma w planie wysadzić cały New York. Alex jesteś tutaj by pomóc w śledztwie. Musimy go znaleść. Ostatnio mam urwanie głowy więc jest większe podobieństwo że się pomylę lub coś przeocze.
-Czyżbyś nie dał rady sam Stephen?- zapytałam sarkastycznie.
-Jeśli bym nie miał problemów to bym cię nigdy nie ściągał tutaj.- odpowiada.
-Czyli podsumowując. Jakiś psychopata, który ma fioła na punkcie bomb chce wysadzić cały New York, Strange się starzeje i nie daje sobie rady sam, a ja mam wam pomóc?... Wchodzę w to.

I am not enemy//Avengers [zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz