Przedostatni rozdział przed wami. Miłego czytania :)
Usłyszał cichy dźwięk, to drzwi zamknęły się za nim, odcinając go od świata zewnętrznego. Rozejrzał się po pustym korytarzu, rząd krzeseł ustawionych pod ścianą czekał na pacjentów, jak i odwiedzających, jasne światło z lamp umieszczonych na suficie rzucało dziwne cienie na ścianach. Cały obraz wydawał się Louisowi dziwnie spokojny, tak jakby za tymi szklanymi drzwiami skończył się jakiś świat, który tętnił życiem i barwami, a tutaj panował już tylko koniec i cisza.
Chwile temu pożegnał się z Gemmą i Niallem, wygonił ich ze szpitala niemal siłą, w końcu w domu czekał na nich mały Leo, którym musieli się zająć. Des wrócił do swojego domu kilka godzin temu z obietnicą, że wróci tu jutro z samego rana, a Anne, cóż kobieta nawet tutaj nie przyjechała, poprosiła Gemmę, by ta informowała ją na bieżąco. Sam wyszedł z Horanami i powiedział, że wraca do mieszkania, ale gdy tylko odjechali swoim samochodem i zniknęli na końcu ulicy, cofnął się i w ten sposób ponownie znalazł w tym miejscu.
Był zmęczony, ale wiedział, że nie zaśnie nawet jeśli położyłby się w swoim łóżku. W jego głowie było zbyt wiele myśli, zbyt wiele obrazów przewijało mu się przed oczami i przerażało go. Wiedział, że gdy tylko przekroczy próg sali szpitalnej, zobaczy go. I przecież spędził z nim cały dzień, powinien przywyknąć do tego obrazu, ale nie potrafił, nie chciał przyzwyczajać się do czegoś takiego, do Harry'ego, który leżał tam zupełnie bezwładnie, nie poruszając się, nie dając znaku życia. Bał się, że zaraz okaże się, że jego najczarniejsze myśli stały się prawdą, że klatka piersiowa chłopaka już się nie podnosi, że ten nie oddycha. Zerknął na zegarek, dochodziła dwudziesta trzecia, nie powinno go tu być, jednak ten szpital cieszył się innymi prawami, ta prywatna klinika, do której od razu został przetransportowany Harry, dawała mu pełną anonimowość i prywatność, a Lou mógł przebywać tutaj tak długo, jak tylko chciał. Zatrzymał się przed drzwiami i westchnął cicho, rozejrzał się jeszcze raz, jakby z nadzieją, ale wiedział, że nikt nie pojawi się tutaj o tej porze. Nacisnął klamkę i wszedł do środka. Od razu uderzył w niego zapach szpitala, jakoś wcześniej tego nie odczuwał, zbyt zamyślony i przejęty, jednak teraz czuł tylko lekarstwa, tylko chorobę, tylko śmierć czającą się gdzieś za rogiem, wyczekującą odpowiedniego momentu, by przyjść i zabrać to, co nigdy nie powinno być jej, ale jednak nieoczekiwanie dla świata, było.
Powolnym krokiem szedł w stronę łóżka, by ostatecznie zatrzymać się tuż obok, stał tak blisko, że jego palce niemal mogły dotknąć śnieżnobiałej pościeli, którą otulony był młodszy chłopak. Przesunął wzrokiem po jego dłoni spokojnie leżącej na materacu, dziękując Bogu, że nie ma tam żadnych bandaży, że Harry nie odważył się na coś gorszego, po czym skierował swe spojrzenie na jego twarz. Leżał nieruchomo, jego półotwarte usta wypuszczały małe oddechy, tak ważne dla Louisa. Był podłączony do odpowiednich aparatur, które wydawały nieprzyjemne, natarczywe odgłosy, ale świadczyły o tym, że żyje, że jeszcze kolejne bitwy do stoczenia są przed nimi, że nie przegrali tego, co najważniejsze. Odważył się usiąść obok, chwycił jego dłoń, była zaskakująco ciepła, tak miła i znajoma jak zawsze. To nadal był Harry, jego Harry.
W tym momencie wróciło do niego wszystko, co wydarzyło się w ciągu tej doby.
***
Wbiegł po schodach i zaczął zastanawiać się, co tu w ogóle robi. Nagle, kiedy miał już wsiadać do samochodu Nialla i jechać z nimi na kolację, coś powiedziało mu żeby pojechał do Harry'ego. Teraz czuł się jak kretyn, loczek pewnie chciał odpocząć po męczącym dniu, może spał już w swojej sypialni, a on chciał wpaść do niego i zrobić... nawet nie wiedział, co chce zrobić. Mimo wszystko teraz nie miał zamiaru zawracać, był pod jego domem, więc ostatecznie mógł chociaż wejść i się przywitać. Zapukał do drzwi, ale nie spodziewał się, że ktoś mu odpowie, oczywiście miał klucze, ale wolał nie wchodzić do środka bez zaproszenia. Nie mieszkał już tutaj, nie był u siebie. Spróbował nacisnąć klamkę i ku zaskoczeniu, drzwi odtworzyły się. To zaniepokoiło go natychmiastowo. Cokolwiek się nie działo, Harry zawsze zamykał drzwi na klucz. Wszedł do środka, ale w domu panowała zupełna cisza, a wnętrze spowijał mrok. Rozejrzał się dookoła, klucze leżały na blacie przy samym wejściu, buty Harry'ego były ustawione w tym samym miejscu, co zawsze. Nic nie wydawało się inne niż zazwyczaj, ale w tym samym czasie wszystko wskazywało, że coś jest nie tak. Wbiegł po schodach na piętro, kierując się od razu do sypialni loczka.
CZYTASZ
Słowik/ Larry
FanfictionBył jak ptak, wydawał się wolny, barwny i szczęśliwy. Był jak ptak, zamknięty w swojej złotej, bezpiecznej klatce- samotny, piękny i podziwiany. Był jak słowik, który chciał wzlecieć w stronę nieba, ku ostatecznej wolności, lecz pojawił się on i pok...