Brak bólu

1.2K 60 13
                                    

Zaczęło się. Byłam do tego tak przyzwyczajona, że nie powinno to robić na mnie wrażenia, ale zawsze targało mną wiele emocji podczas walki. Chiałam, aby zabijanie mnie nie bolało, ale nie umiałam. Miałam wyrzuty sumienia po zabiciu kogoś kto był zmuszony do wstąpienia do wojska swego władcy i robił tylko to, co mu kazano. Co innego z osobami, które zabijają dla zabawy lub chcą zrobić krzywdę mojej rodzine. W takich sytuacjach wyrzuty sumienia odchodzą na bok.

Walczyłam bez konia, dlatego łatwiej było zaatakować mnie tym, którzy go mieli. Dawałam z siebie wszystko, aby wygrać tę bitwę. Gdy prawie wszyscy Narnijczycy wdarli się na teren zamku zaczęło się prawdziwe zamieszanie. Mieszkańców lasu atakowało kilku na raz, aby zmniejszyć ich szanese. Jakby tego było mało wyjmując zakrwawiony miecz z piersi jednego z żołnierzy zauważyłam łuczników Miraza, którzy wchodzą na balkony i wierze.

- Edmund! - zawołałam, gdy zauważyłam, że kilka łuków jest skierowanych w jego stronę. Chłopak szybko zaczął uciekać, więc straciłam go z pola widzenia.

Zadawałam śmierć szybko. Zazwyczaj był to tylko jeden ruch, ponieważ nie chciałam, aby ludzie przeze mnie w ostatnich kilku sekundach swojego życia czuli potworny ból. To by było nieludzkie, ale są też wyjątki, które bardzo tego chcą jak Miraz i Biała Czarownica.

Walczyłam z dwoma na raz. Gdy tylko pokonywałam swoich przeciwników przybywali następni. Było ich dość sporo aż w końcu mnie otoczyli. Kopałam, wbijałam ostrze i zabierałam im broń, aby zaatakować nią kolejnego wroga. Walka trwała długo. Zbyt długo jak dla moich ran, które pozostawili przeciwnicy. Powoli traciłam siły, ale się nie poddawałam. W pewnym momencie zauważyłam masywnego mężczyznę, który zachodził Piotrka od tyłu. Zabiłam moich przeciwników jednym ruchem i pobiegłam do chłopaka. Żołnierz rzucił podręcznym sztyletem w jego stronę.

- Piotr, padnij! - krzyknęłam, a on rozpoznając mój głos schylił się. Sztylet wbił się w jeszcze młodego chłopaka, który wcześniej walczył z najstarszym Pevensie, a ja załatwiłam tego, który rzucił ostrzem. - Uważaj na siebie.

- Ty też. - rzekł blondyn.

Odeszłam, aby pomóc Kaspianowi. Nie to, że sobie nie radził, ale otoczyło go z siedmiu na raz. Walczyliśmy u swojego boku jeszcze przez długi czas, ale zaczęto zamykać bramę. Ciężkie, żelazne wrota zaczęły opadać, więc jeden z minotaurów stanął po ich środku, aby dać nam jak najwięcej czasu na ucieczkę. Piotr zarządził odwrót, ale mało mnie to interesowało, bo wiedziałam, że nie wszyscy zdołają się wydostać z tak szybkim tempem zamykania bramy. Postanowiłam zostać i walczyć dalej.

- Aria, musimy iść! - zawołał Kaspian.

- Nigdzie nie idę!

- Wrota się zamykają!

- Fajnie, a ja nie zostawie tu moich ludzi! - krzyknęłam i zaczęłam osłaniać minotaura, który trzymał wrota.

Stanęłam kilka metrów przed nim i zabijałam każdego kto chciał się do niego zbliżyć. Niestety nie miała dużego wpływu na strzały lecące w jego stronę. Stworzenie ledwo dawało radę, a większość Narnijczyków dalej tkwiła po złej stronie wrot, dlatego nie miałam zamiaru nigdzie się ruszyć.

Nagle poczułam niesamowity ból. Taki jakiego jeszcze nigdy nie czułam. Wsystko wokół mnie zwolniło. Było jak w jednym z brytyjskich filmów, scena w slow-motion. Powoli spojrzałam na mój brzuch. Na mojej białej koszuli bła wielka plama krwi, która spływała po moich spodniach. Poczułam kolejną falę bólu, gdy lecący sztylet wbił mi się w udo, ale nie było nic gorszego od świadomości, że opuszczę ten świat bez pożegnania z rodziną.

- Za Narnię i za Aslana! - wykrzyczałam tracąc siły i upadłam na ziemię. Spadając słyszałam głośny okrzyk, który był powtórzeniem wypowiedzianych przeze mnie przed chwilą słów.

Leżałam na ziemi wykrwawiając się. Koło mnie biegało pełno stworzeń i ludzi, ale nie zwracałam na nich uwagi. Patrzyłam się w gwiazdy myśląc ile rzeczy nie powiedziałam, a powinnam, jak wiele rzeczy nie zrobiłam, jak mało się dowiedziałam o tak wielkim świecie do momentu aż ktoś mnie podniósł. Trzymając mnie w ramionach wsiadł na konia i przejechał przez wrota zaraz po ich zatrzaśnięciu, co wnioskuję po odgłosie, który usłyszałam. Próbowałam się skupić i zobaczyć twarz osoby, która mnie stamtąd zabrała, ale widziałam tylko mglisty zarys. Ciemne włosy do ramion, wysportowana sylwetka.

- Kaspian? - moje słowa były ledwo słyszalne.

- Nic niemów. Nie trać energii. Musisz żyć. - powiedział pewnie.

- Kaspian, ja umieram i nic tego nie zmieni. - szepnęłam.

- Dasz radę. Jedziemy skrótem, Łucja zaraz poda Ci eliksir.

- Jestem z Ciebie dumna, z was wszystkich. Powiedz im to, prosze. I to, że ich kocham.

- Nie, nie, nie sama im to powiesz.

Kaspian coś jeszcze mówił, ale nie było to dla mnie słyszalne. Próbowałam otworzyć oczy, ale moje powieki były za ciężkie. Umierałam, ale w dziwny sposób, bo nie odczuwałam bólu. Jedyne co czułam to żal, że nie spotkam już ludzi, którzy byli przy mnie przez całe życie.






____________________________

No to chyba na tyle. Mam nadzieję, że się wam spodobało. Za błędy przepraszam. Jak jakieś zauważcie to możecie pisać, ja nie gryzę.

Remember that I am • Opowieści z Narnii •Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz