Nienawidzę cię.
Tak cholernie Cię nienawidzę.
Nienawidzę sposobu w jakim na mnie patrzysz. Nienawidzę tego jak mówisz. Nienawidzę tego jak się uśmiechasz.
Po prostu Cię nienawidzę.
Idę otępiały z zimna, przez zaśnieżone ulice Ruki i drżącymi rękami próbuję zapalić drugiego z kolej papierosa. Skóra na dłoniach pęka mi z zimna, szczęka drga jak pojebana, a ręce trzęsą się niemiłosiernie mocno. Nie jestem w stanie odpalić zapalniczki co jeszcze bardziej mnie irytuje, tak że podrygując z nogi na nogę ostatecznie przypalam sobie palec. Klnę pod nosem, a - nie wiem jakim cudem zapalony - papieros ląduje na ziemi z charakterystycznym odgłosem zderzenia dwóch skrajnych temperatur.
Gdyby jeszcze tego było mało to lodowaty wiatr trzepnął mnie prosto w twarz, celując dryfującym śniegiem w oczy. Brak rękawiczek - dobra zniosę, choć pewnie odczuje to jutro. Ale policzki popękane niczym tynk w starym budownictwie już nie bardzo.
-- Kurwa -- rzucam, mając głęboko w dupie donośny ton głosu. Macham ręką i kopię pierwszy lepszy słup na mojej drodzę.
W głowie widzę na jego miejscu Ciebie i niemiłosiernie poprawia mi to nastrój. Wspominałem już jak bardzo Cię nienawidzę?
-- Co ta lampa ci uczyniła?
Z głośnym sykiem odwracam się za siebie.
-- Żeś ją tak ostro potraktował, co?
Patrzysz na mnie łagodnym wzrokiem, a lewą brew jak zwykle wysoko unosisz. Kącik moich ust niebezpiecznie drga, a przez brak silnej woli w twoim towarzystwie, momentalnie spuszczam wzrok i spoglądam w przeciwnym kierunku.
Nienawidzę, że zawsze znajdujesz się tam gdzie nie powinieneś.
-- Stoi nie tam gdzie trzeba -- mruczę pod nosem, wręcz wymijająco.
Cały sztywnieję na dźwięk skrzypiącego śniegu. Zbliżasz się.
Błagam nie, oby jakaś lawina przeszła i uwięziła mnie pod grubą warstwą śniegu, albo pług przejechał i zmiażdżył na tyle mocno bym nie musiał myśleć o twoich ciepłych dłoniach na mojej skórze. Czy chociażby sanie Mikołaja przeleciały mi nad glową i zdmuchnęły z powierzchni ziemi. Cokolwiek.
Podchodzisz do mnie i z uśmiechem na ustach, nie tym firmowym, tylko tym zarezerwowanym dla przyjaciół, klepiesz mnie po plecach i zwinnym ruchem odwiązujesz swój szalik, aby następnie owinąć mi go wokół szyi.
Przegryzam wargę. Nienawidzę, że zawsze wiesz co robić.
-- Rozumiem, że przebywanie na dworze w temperaturze ujemnej jak w zamrażarce to nic nowego, ale przeznaczyć chwilę by pomyśleć o cieplejszym ubiorze już mogłeś. Jest minus sto stopni, Peter, zaziębisz się.
Walczę w duchu, by nie odwrócić wzroku. Jedank kiedy kończysz swoją wypowiedź widzę ciemność przed oczami. Jest spore prawdopodobieństwo, że zamarzły mi rzęsy, bo odczuwam ich ciężar, próbując unieść powieki.
Masz sto procent racji, każde twoje słowo mnie przekonuje i zaczynam wyrzucać sobie w myślach jak bezmyślnie się zachowuję. Powoli przestaję w siebie wierzyć, próbuję otrząsnąć się z amoku.
Nienawidzę, że zawsze wiesz co powiedzieć.
-- Niestety rękawiczek ci nie zaproponuję -- uśmiechasz się. -- Jak pozbędę się jeszcze czegoś ze swojego odzienia to chyba zamienię się w żywą górę lodową -- śmiejesz się. Chwytasz mnie za dłonie i pocierasz swoimi dosłownie przez chwilę, a to już wywołuje we mnie negatywne reakcje.
CZYTASZ
#skijumping || One Shots
FanfictionNadal nie masz dość opowiadań o skoczkach narciarskich? To świetnie! Właśnie trafiłaś na dalszą część uroczych, smutnych, jak i zjebanych one shotów o naszych ulubionych i kochanych przez wszystkich popierdalaczach niebnych. Życzę miłego czytania! ...