D. Prevc × Freitag || Christmas Eve

539 41 16
                                    

-- Boże, co jeśli ktoś z mojego upośledzonego rodzeństwa wyleje wielki gar pełen barszczu albo co gorsza ja to zrobię i cała podłoga będzie tonęła w odmętach krwistoczerwonej zupy! Albo wszystkie kieliszki się zbiją i to przyniesie nieszczęście na obie nasze rodziny, albo co jeśli piekarnik się zepsuje i wybuchnie, upierdzielając wszystkie ściany kawałkami zwęglonego ciała martwego kurczaka. Albo moje siostry znowu urządzą walki sumo na schodach i któraś rozbije sobie głowę jak w Wielkanoc? O BOŻE, a co jeśli Cię nie polubią!? Chociaż nie, tego akurat nie biorę pod uwagę, bo tak jakby się znacie, ale... A jeśli komin się zapcha i dom się spali!!

-- Spokojnie, Domen. Wdech i wydech, nic się nie stanie. -- Uspokajam chłopaka, który z przerażeniem na twarzy wymachuje rękami na cztery strony świata i wymienia wszystkie (nie)możliwe katastrofy, które potencjalnie mogą mieć miejsce podczas przyszłotygodniowego spotkania. Zdążył już zrzucić mój telefon z szafki, potknąć się dwa razy o własne nogi i przewrócić wazon ze sztucznymi kwiatami ( jak dobrze, że nie było w nim wody), a co najlepsze pasmo samych wpadek nie zniechęca go do wymyślania kolejnych błahych powodów, dlaczego „miałoby się nie udać".

-- Jestem na sto procent pewien, że ani dom się nie spali, ani żadna powódź nie będzie miała miejsca, więc zaufaj mi i się uspokój -- kontynuuję. -- Wyluzuj to tylko kolacja z twoją rodziną a nie narada wagi państwowej u samego prezydenta. -- Wzruszam ramionami i zakładam ręce za głowę, a plecami opadam na materac.

-- Naprawdę nic cię to nie interesuje? Nie martwisz się, że źle wypadniesz? Fakt to są tylko moi rodzice, ale potrafią być czasem ostro jebnięci, więc wolę przekonać cię do nich już teraz, a nie skakać wokół ich nóg jak potulny piesek kiedy będzie już za późno.

Podnoszę głowę i z głębokim westchnięciem spoglądam w oczy Domena. Moja brew samoistnie wędruje do góry. Ten chłopak nie ma już czym się martwić, naprawdę... Podpieram się na łokciach i wyciągam rękę w stronę tej wystraszonej wiewiórki.

-- Chodź tu moja panikaro. -- Ciągnę go za dłoń i obejmuję, kiedy z wyraźnym żachnięciem niezadowolenia, jego głowa opada mi na klatkę piersiową. -- Jak się denerwujesz wyglądasz jak wściekły szczeniak.

Śmieję się, kiedy w ramach protestu dostaję od niego z pięści w brzuch.

Nie jestem ani trochę zestresowany...

***

...Jestem cholernie zestresowany!

W Engelbergu było zupełnie inaczej; mieliśmy jeszcze cały tydzień i jeden konkurs przed sobą. Z biegiem czasu -- a zostały tylko 4 godziny -- żołądek podchodzi do gardła na samą myśl jedzenia w domu Prevców.

-- Nie wierzę, że ty się ani trochę nie stresujesz! W tym musi być jakiś haczyk.

Domen katuje mnie pytaniami od wyjazdu z Niemiec, począwszy od „dlaczego się nie stresuję" do elaboratów typu „dlaczego powinienem zacząć się stresować". Psuje całą harmonię, którą ułożyłem sobie w głowie, aby nie myśleć o Wigilii. U mojego chłopaka. W domu rodziny Prevców. Kurwa, dlaczego ja się na to zgodziłem?!

-- Dobra no, boję się jak cholera! Masz mnie, okej? Stresuję się, martwię, jestem przerażony i wszystko naraz -- wyznaję. -- Wcale to po mnie spływa, jeśli już tak bardzo chcesz wiedzieć -- przewracam oczami.

Patrzy na mnie pytająco, a w przypadku tego chłopaka to spojrzenie mówi nie wiele więcej niż; gadaj.

-- Co mam ci powiedzieć? Tak; jestem równie podekscytowany co przerażony i z każdą minutą coraz bardziej zastanawiam się nad wyskoczeniem z okna pędzącego samochodu, bo... TY NIE UMIESZ PROWADZIĆ! Zwolnij trochę, tępoto, chcesz nas na święta do grobu wpędzić?

#skijumping || One Shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz