P. Prevc × K. Stoch || Let's hurt tonight || pov. Kamil

759 36 17
                                    

Nie potrafiłem wyobrazić sobie końca. Nie potrafiłem bez guli w gardle stwierdzić, że to odpowiedni moment. Dobra decyzja. Nie potrafiłem.

Tym bardziej kiedy stałeś w drzwiach mojego pokoju i ze stoickim spokojem czekałeś na mój ruch. Albo kiedy patrzyłeś prosto w moje spanikowane oczy oświetlony jedynie białym światłem dobiegającym z korytarza. I dlaczego, cholera jasna, wyglądałeś w nim jak ucieleśnienie najskrytszych marzeń? Walczyłem ze sobą, by nie spuścić wzroku. Tobie, Peter, przychodziło to lekko, patrzyłeś i czytałeś - jak otwartą księgę, za to ja żałuję, że nie potrafiłem przejrzeć Cię na wylot i wyczytać twoich zamiarów. Ale twoje oczy mówiły jedno: ból. Otwarcie ukazywały cierpienie i determinację. Ciekawość przed następnym krokiem.

Miętosiłeś w dłoni medalik z wizerunkiem Matki Boskiej. Tak jak zwykle kiedy się denerwowałeś albo nie byłeś pewny. Niby ukradkiem, aby nikt nie zauważył, ale ja widziałem. Zawsze widziałem i bez tego zawsze wiedziałem kiedy się denerwowałeś.

Dalej cierpliwie czekałeś, nawet kiedy przełykając ślinę, wróciłem spojrzeniem do twoich oczu. Sam się zdziwiłem, gdy dostrzegłem, że coś się w nich zmieniło. Niebieskie tęczówki nie pokrywała już nieprzenikalna zbroja z lodu i kamienia. Jej miejsce zastąpiły łzy, które usilnie próbowały pozostać w ich kącikach. Nie pokazać słabości.

Twoje usta wykrzywiły się w znaną mi, przy czym znienawidzoną, frazę:

J-e-s-t-e-m-r-u-i-n-ą.

Wstrząśnięty otworzyłem oczy szerzej. Mimo, że miało do tego nie dojść, mimo, że mieliśmy trzymać emocje na wodzy, po tym co usłyszałem nic nie było w stanie mnie powstrzymać.

-- Peter -- szepnąłem i złapałem Cię za koszulkę, wciągając do pokoju.

Nie czekałem na twoją reakcję. Przepraszam, ale chyba tylko siłą mógłeś mnie od siebie odciągnąć. Przywarłem do twoich ust i dłońmi obejmowałem twarz. Pocałowałem Cię, całowliśmy się nawzajem. Przycisnąłeś mnie do siebie, a ja dopasowałem się do wklęsłości i wypukłości, twardość mięśni i miękkość ciała. Usłyszałem szczęk przekręconego zamka, nie specjalnie mnie to zainteresowało, jednak podświadomie byłem Ci cholernie wdzięczny. Dziękowałem Ci podczas gdy otwartymi ustami chłonąłem Twoje wargi, a język błądził delikatnie po zaciśniętych ustach.

Rozchyliłeś usta i jeszcze mocniej przywarłem do Ciebie. Zarzuciłem Ci ręce na szyję. Przeszły mnie dreszcze, kiedy wplątałem palce między brązowe kosmyki twojej czupryny. Twoja obecność działała na mnie irracjonalnie. Roztapiałem się pod naciskiem warg na moich. Smakowałeś jak ogień, jak korzenne przyprawy. Przesunąłeś dłońmi po moich bokach, biodrach i zacisnąłeś na nich dłonie.

Chłód owiał moją rozgrzaną skórę, gdy opuszkami palców badałeś jej strukturę, a przecież znasz ją na pamięć. Jednakże ten raz był jak za pierwszym.

Serce, żadnej innej osoby nie biło tak szybko. Pompując krew, wyprowadzało z równowagi moje palce, które nieporadnie próbowały rozpiąć Ci koszulę.

Posadziłeś mnie na komodzie, całowałeś, wydychałeś powietrze wprost na moją szyję i na milisekundy odsuwałeś się, by spojrzeć mi w oczy. Upewnić się, że możesz? A może, upewnić się, że nadal tu jestem? Że to wszystko nie jest conocnym snem.

Zaczęło się niewinnie. Jak dzieci we mgle łudziliśmy się że wszystko skończy się na kilku miłych gestach przykrywających codzienną samotność. Że po wszystkim wrócimy do swoich domów z miłym wspomnieniem tego, co wydarzyło się kilka godzin temu. Wrócimy do swoich spraw. Do ludzi. Do zwykłych codziennych zajęć. Naiwnie wierzyliśmy w to wszystko, jak dzieci wierzą, że pewnego dnia, w grudniu, pod poduszki prezenty wkłada duży, czerwony pan z wielkim brzuchem i białą brodą. Ani razu nie powiedzieliśmy sobie, o czym myślimy. A przecież teraz ani Ja, ani Ty nie przyznamy się, kto i czego chciał i chce naprawdę.

#skijumping || One Shots Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz