Rozdział 7

114 13 5
                                    

Wolny czas postanowiła spędzić w Norze, wcześniej pozostawiając przy nieprzytomnym zmiennokształtnym, pokaźną garstkę wojowników. Nie lubiła się nimi wysługiwać, jednak pragnienie zrobienia czegokolwiek, ruszenia się z miejsca, zmusiło ją do powierzenia więźnia w ręce doświadczonych braci z kolonii.

Budynek był spory, jako jeden z nielicznych, stanowił stałą budowlę, niemal w całości pobudowaną z kamienia i drewnianych elementów. W środku z pewnością pomieściłby niemal całą ludność z osady i takie miał również zastosowanie. Drakhanie nad wyraz często i chętnie spędzali w Norze popołudnia i wieczory, wolne od pracy lub treningów, spotykali się, zajmując miejsca przy ogromnym portalu kominkowym z tyłu pomieszczenia, poświęcając się rozmowom i niewielkim rywalizacjom. Tak, to była zdecydowanie dyscyplina, którą jej lud umiłował sobie najbardziej.

Zawsze można było liczyć na dobry, ciepły posiłek z rąk zapracowanej Ingrid, która gościła wszystkich z równą troską i ciepłem. Z tego właśnie powodu, miejsce to było pierwszym, o którym pomyślała po wyjściu ze swojego namiotu. Nie chciała zostawać sama. Pragnęła słyszeć gwar rozmów, szmery przemieszczających się ciał i okrzyków, zwiastujących zapewne to, że czyjaś rozgrywka poszła zdecydowanie nie po jego myśli.

Uśmiechnęła się pod nosem, gdy głośne przekleństwo i trzask rzucanych kości, doszedł do jej uszu. Kąciki jej ust, uniosły się jeszcze wyżej, gdy po drewnianej podłodze rozniosły się ciężkie, zdenerwowane stąpnięcia. Chwilę potem krzesło, stojące puste po drugiej stronie stołu, odsunęło się ze zgrzytem.

- Kantują. Wszyscy to pieprzeni oszuści! – powiedział na tyle głośno, że z miejsc przed kominkiem podniosły się okrzyki sprzeciwu.

Brwi Heidi wystrzeliły do góry, gdy sceptycznym wzrokiem obrzuciła swojego przyjaciela. Jednocześnie po raz kolejny zagarnęła łyżką, porządną porcję parującego gulaszu, wypełniając nim usta. Po części dlatego, by powstrzymać wzbierający w piesi śmiech.

- Mhm... jesteś tego taki pewien?

- Oczywiście, że tak! – parsknął oburzony, przyglądając się jej szeroko otwartymi oczami, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Kolejna łyżka strawy wypełniła jej usta, gasząc rozbawione parsknięcie. – Jaki miałby być inny powód, dla którego ciągle przegrywałem?

Heidi słusznie, postanowiła nie odpowiadać na zadane pytanie, wzruszając jedynie ramionami, na których chwilę później uwiesiły się kobiece ręce, a twarz ich właścicielki, wysunęła się ponad jej ramieniem.

- Folder znowu przegrał w kości! – wykrzyknęła, niczym mała dziewczynka, opadając na miejsce koło niej z głośnym śmiechem.

Mężczyzna obruszył się jeszcze bardziej, mrużąc gniewnie oczy w stronę blondynki, która z równą zawziętością wytknęła w jego stronę język.

- Oszukiwali – trwał przy swoim, uderzając pięścią o blat, by podkreślić wagę własnych słów. – To niemożliwe, żeby trafiać tak źle, cztery rundy z rzędu. Ktoś musiał maczać w tym palce – dodał, posyłając podejrzliwe spojrzenie w stronę grupy, nadal okupującej najlepsze miejsca przy kominie.

Asta przytknęła dłoń do ust, chichocząc niemalże dziewczęco. Zaraz potem jej jasnozielone spojrzenie, na nowo wyostrzyło się, przywracając wcześniejszy porządek.

- To możliwe, trzeba być po prostu taką ofermą, jak ty – odparowała, przerzucając z przesadną nonszalancją swoje długie, proste włosy za ramię.

Heidi przysłuchiwała się zwyczajowej wymianie zdań, wzdychając z lekką ulgą. Po rozmowie ze zmiennokształtnym, poczucie normalności, było dla niej jak najbardziej wskazane. Jednak w chwili, w której przytyki obojga jej przyjaciół, nabierały coraz więcej finezji, na całą ich trójkę rzuciła cień postawna sylwetka Hakona, stającego u szczytu stołu.

Wilcza zamiećOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz