Epilog

771 65 100
                                    

jest dzisiaj bo jutro nie mam czasu yoł

===

-Dean? Mogę wejść?-Mary zapukała w uchylone drzwi do królewskiej sypialni,wyczekując odpowiedzi.-Nie chcę przeszkadzać.

-Wejdź, mamo, już kończymy.-Dean trzepnął Castiela po włosach, gdy ten znów się ruszył.-Nie wierć się, przekłuję ci to ramię na wylot.

Blondynka weszła ostrożnie do pomieszczenia, obserwując, jak jej syn starannie zszywa Novaka. Castiel siedział na biurku w poplamionym krwią t-shircie, bojówkach i lekko rozwiązanych, wojskowych butach, zmęczony buntem i, najwyraźniej, dokładnością blondyna, bo ewidentnie chciał już dać sobie spokój z tym draśnięciem-Dean bez pośpiechu zakończył szew i zaczął nakładać bandaż.

Był już ranek-deszcz ugasił pożar, Dean został królem i ponownie spotkał się z rodziną, po wielu latach rozłąki.

Uściskom nie było końca-najpierw Mary rzuciła się w jego stronę, niemal miażdżąc go, gdy obejmowała syna. Wzięła jego twarz w dłonie, rozpłakała się, znów go przytuliła, nie potrafiąc uwierzyć, że stoi przed nią jej dorosły Dean, Dean, który zniknął tak wiele lat temu, który podobno zginął w wypadku razem z ojcem...jej pierworodny synek.

Później nastąpiła kolej Sama, który już był od niego wyższy. Przez kilka długich chwil po braterskim uścisku po prostu patrzyli na siebie, próbując pojąć, jakim cudem tak szybko dorośli, jakim cudem ten sześcioletni kujon zmienił się w dwudziestodwuletniego giganta, a dziesięcioletni gamoń w dwudziestosześcioletniego...dalej gamonia. Dean prawie nic nie pamiętał z tych krótkich rozmów: ciągle tylko śmiali się i płakali, był zbyt szczęśliwy,by rozróżniać słowa, dopóki Mary nie spojrzała na stojącego przy rozbitym oknie Castiela, rozpoznając w nim syna swojego gwardzisty.

-Castiel...-uśmiechnęła się do niego łagodnie, podchodząc i obejmując go z równą czułością, z którą obejmowała syna. Brunet przez moment po prostu stał, zaskoczony tym gestem, dopóki blondynka się nie odsunęła, by przyjrzeć się jego twarzy.-Ależ ty wyrosłeś, wyprzystojniałeś!

-Prawda?-Dean zaśmiał się zza jej pleców, na co Sam przewrócił oczami, zażenowany zachowaniem brata, który zarumienił się soczyście, gdy Mary skierowała na niego swój wszechwiedzący wzrok, unosząc lekko brwi.

-Oh...-mruknęła, kiwając głową.-To wiele wyjaśnia. Nie, żebym była zaskoczona. Jedynymi rzeczami, które są w życiu pewne to śmierć, podatki i to, że durzyłeś się w tym chłopaku odkąd nauczyłeś się mówić.

-MAMO.-Dean ukrył twarz w dłoniach, gdy Castiel jedynie śmiał się cicho, patrząc na jego zawstydzenie z łagodnością.-Cas, nie słuchaj jej, proszę.

-Wiesz, miło, że dowiedziałem się tego od niej, nie od ciebie. Znamy się dwadzieścia sześć lat, Dean!

-O dwadzieścia dwa za dużo.-westchnął cierpiętniczo Sam.

-Czy to ty go odnalazłeś?-Mary spojrzała na bruneta i uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością gdy ten potaknął.-Boże, nie mam pojęcia, jak ci dziękować! Gdzie był, z kim? Jakim cudem w ogóle się tam dostał, jak przeżył te szesnaście lat?

-Kuuuuuurwa...-jak na zawołanie, drzwi sypialni znów się uchyliły, a do środka wtoczyli się obolali Gabriel i Balthazar. Milton mówił dalej, patrząc na blondyna, jakby w pokoju nie było nikogo innego.-Nie podoba mi się to twoje miasto. W chuja nas zrobili, jak na wjeździe było "przyjazne wszystkim", dostałem wpierdol stulecia od jakichś gości w mundurach...oj. Dzień dobry.

The Lion KingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz