XVI

201 11 3
                                    

Kiedy tylko nastał świt, Luna odprowadziła księcia do jego statku. Nie zamierzała go zostawiać. W końcu nie ratowała go tylko po to, żeby teraz ktoś go załatwił. A prawdopodobieństwo, że tak się stanie, było zbyt duże. W końcu ludzie tutaj słynęli z pamiętliwości. Dopiero kiedy miała pewność, że ten jest bezpieczny, ruszyła w drogę powrotną. Nie była jednak w stanie o nim zapomnieć. Z nieznanej jej przyczyny młody kosmita pozostawił ślad na jej, jakby się wydawało, nieczułym sercu. Tylko dlaczego właśnie on? Tego nie mogła być pewna. Przecież powinien być jej całkowicie obojętny jak każdy inny. I szczerze jej się to nie podobało. Znajomości nigdy nie były jej mocną stroną. Zawsze stroniła od bliskich relacji i przywiązania. Więc czemu i teraz nie mogło tak być? Nie mogła pozostać zimna i obojętna? Czyżby stała się słaba? Nie... Ona nie mogła taka być. Nie teraz nie w tym życiu. Bo słabość to wyrok śmierci, na którą ona nie była gotowa. 

S

zła ulicą, gdy nagle ktoś na nią wpadł. Spojrzała wściekle na kobietę o różowej skórze i niebieskich włosach. Ciekawe połączenie. Miała na sobie obcisły kombinezon i buty na obcasie. Z czego wynikało, że jest nietutejsza. 

- Jak łazisz?! - spytała retorycznie dziewczyna.

Luna nie mogła sobie pozwolić na taki brak szacunku. Bo tyle jej zostało. Szacunek ludzi, którzy przyjeżdżali tutaj, by oddać się słodkim rozrywkom. Które tak w ogóle nie były w ogóle słodkie ani niewinne. 

- Szef cię szuka, dziwko. Więc rusz dupę i mnie nie denerwuj - rzuciła różowoskóra.

Wypowiedziała to w sposób, taki jakby pluła jadem. Czyli jednak nie była przejezdną. Luna jedynie zmarszczyła brwi i odeszła. 

Czyli znowu musiała stanąć oko w oko z okrutną śmiercią. Tak jakby była ona nieodłączną częścią jej życia. No i w sumie to była. Niezmiennie od wielu lat. Walka i użeranie się z tymi wszystkimi ludźmi. Z czego każdemu wydawało się, że jest lepszy od innych. A wcale tak nie było. Wszyscy byli tak samo zimni i okrutni. Tak samo nic niewarci i w stu procentach zastępowalni. Chociaż kiedyś sama nie była lepsza. Chodziła z głową uniesioną wysoko. Jakby była lepsza od każdego. A wcale nie była. Szkoda tylko, że wtedy tego nie rozumiała. 

W końcu stanęła przed drzwiami gabinetu, który ten zajmował. Dłonie pociły jej się ze stresu, więc wytarła je w spodnie. Zapukała do drzwi, a kiedy usłyszała zaproszenie, wyszła do środka. Wbiła wzrok w ciemną sylwetkę mieszczącą się przed biurkiem. Jego postawa sprawiła, że zapragnęła uciec. Spuściła głowę, by nie musieć na niego patrzyć. 

- Usiądź. - rzucił sucho mężczyzna.

Odsunął krzesło, tak by usiadła. Jego głos był zimny i nie tolerujący sprzeciwu. Nie miała odwagi mu się przeciwstawić. Usiadła na krześle, nadal na niego nie spoglądając. Bała się, bo wiedziała co zrobiła. I wiedziała, co on może z nią zrobić. 

- Wiesz od lat pracuje na to, co mam. Zacząłem dokładnie jak ty. Jako niechciana sierota, która nie miała nic. Osiągnąłem to ciężką pracą i agresją. Inni się mnie boją i właśnie to daje mi władzę. 

Zaczął niesamowicie spokojnie, krążąc wokół krzesła. Luna nie miała odwagi podnieść oczu, by na niego spojrzeć. Bała się, jak już dawno się nie bała. Wiedziała, że od opowieści o tym, jak doszedł do tego, kim jest zaczynają się jego najgorsze tyrany. 

- A tacy ludzie jak ty... Miętcy, okazujący dobroć niszczą to, co mam. Bo gang to nie tylko my grube ryby, ale też inni pracownicy. A zwłaszcza moja córka. 

Skrzywiła się na te słowa. Nikt nigdy się dla niego nie liczył. A zwłaszcza zwykli jak on ich nazwał pracownicy. Poświęcał ich i traktował jak przedmioty. A teraz nagle go obchodzili? Wyrachowanie na najwyższym poziomie. 

- Przynosisz mi wstyd! - krzyknął przyszywany ojciec. 

Zamachnął się i uderzył ją w twarz. Spadła z krzesła na ziemię zaskoczona. W końcu na niego spojrzała. Przerażona i z bólem połowy twarzy. Łzy spłynęły po jej twarzy. 

- Przepraszam - wydukała, ledwo powstrzymując płacz. Była przerażona. On złapał ją za żuchwę i zmusił ją by, ta patrzyła prosto w jego oczy. Luna szczerze wolałaby patrzyć teraz w oczy z samą śmiercią niż w jego. W obecności diabła czuła, by się bezpieczniejsza. 

- Oj Luna, Luna ty nigdy niczego się nie nauczysz. Masz w sobie tyle dobroci. A ja gardzę dobrocią! - oświadczył, po czym ponownie uderzył dziewczynę w twarz. Ona w odpowiedzi wybuchła płaczem. Podniósł ją za ubrania i usadził ją na krześle. Tak by lepiej ją widzieć. - Przestań ryczeć. Nie jesteś już dzieckiem. 

Luna nigdy nie miała w zwyczaju okazywać emocji. Już nie jest dzieckiem i doskonale o tym wie. Jednak przy nim nie umie się opanować. Był przerażający. Pod dosłownie każdym względem. Wiedziała o nim zbyt wiele by się nie bać. Widziała go w sytuacjach tak krwawych, iż samo wspomnienie wywoływało u niej odruchy wymiotne. 

Czarnooki przewrócił krzesło razem z brunetką. Kopnął dziewczynę parę razy, po czym wrócił na swoje miejsce. Usiadł na fotelu za biurkiem i zmierzył ją kolejnym spojrzeniem. Tym razem nie było już pełne wściekłości jak wcześniej. Wyżył się, co go uspokoiło. 

- Wynocha i żeby mi się to więcej nie powtórzyło. Bo następnym razem nie będę tak łagodny. 

Niebieskooka z trudem pozbierała się z ziemi. Ból, który ogarniał jej ciało zdawał się, być nie do pokonania. Kiedy wróciła do pionu przez chwilę czuła jak kręci jej się w głowie. Szybko wszystko wróciło do normy. Ukłoniła się i opuściła jego gabinet. 

Całkowicie ignorując ból całego ciała, rzuciła się do biegu. Dawno już nie czuła się tak upokorzona. Tak znieważona. Jakby nie znaczyła nic. Powinna była się tego spodziewać. W końcu nikt o zdrowym rozsądku mu się nie przeciwstawia. To była głupota w najczystszej postaci. Ona jednak to zrobiła. Licząc na to, że po raz kolejny jej się upiecze. Jednak nie tym razem. 

Wróciła do mieszkania trzaskając drzwiami. Dopiero teraz podniosła wzrok z ziemi. Nie chciałaby ktoś mógł dostrzec jej łzy. Wyszła do łazienki i spojrzała w lustro. Oczy miała przekrwione od płaczu, a policzek zaczerwieniony od uderzenia. Z trudem zdjęła z siebie górną część odzieży. Okolice żeber wyglądały strasznie. Najwidoczniej złamał jej żebra. 

Przemyła twarz wodą. Było jej słabo. Poziom adrenaliny w jej krwi spadł, przez co cały ból ponownie wrócił. Westchnęła ciężko i oparła się plecami o ścianę wyłożoną płytkami. Zimno bijące od ściany przyniosła jej chwilową ulgę. Zamknęła oczy i zjechała po ścianie na ziemię. Podsunęła kolana pod brodę, co uniemożliwiło złamane żebro. Westchnęła cicho. Miała już tego wszystkiego serdecznie dosyć.

Opuszczona przez los ・ Guardians Of The Galaxy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz