XIII

244 16 0
                                    

Luna biegła dokładnie tak jakby walczyła o własne życie. Nie pozwalała sobie na to, aby się zatrzymać. Choćby na jeden krótki moment. Dopiero kiedy stanęła naprzeciw swojego bloku, zatrzymała się na krótki moment. Jej oddech przyśpieszył, a klatka piersiowa unosiła się i opadła w nie równym tempie. Dopiero po chwili, gdy udało jej się uspokoić oddech zaczęła zbliżać się do budynku. Gdzie ktoś już na nią czekał. Mermida stała oparta o framugę drzwi wejściowych. Skupiła swe puste spojrzenie na dziewczynie, która postanowiła ją ignorować.

- Nie udawaj, że mnie tu nie ma.

Zaszła jej drogę oburzona. Nie zamierzała czuć się jak powietrze. Za wiele czasu poświęciła dziewczynie, by ta tak ją traktowała.

- Dobra co chcesz? - Luna, nie mając większego wyboru przystanęła. Spojrzała w oczy kosmitki na znak, że się jej nie boi.

- Lepsze pytanie, czego on chciał?

No tak mogła się tego spodziewać. Teraz każdy będzie chciał to wiedzieć. Czego on od niej chce? Bo z jakiegoś nie dokońca znanego jej powodu wszystkich to obchodziło. Ominęła kosmitkę, spławiając ją krótkich prychnięciem. Chciała odejść, ta jednak złapała jej nadgarstek. Agresywnym szarpnięciem przyciągnęła dziewczynę do siebie. Tak, że znowu stały wpatrując się sobie w oczy.

- Nie waż się mnie tak traktować - wycedziła Mermida przez zęby. Z trudem powstrzymała się, by nie uderzyć blondynki.

- Nie waż się udawać, że jesteś lepsza - nastolatka odepchnęła ją od siebie. Nic jej nie hamowało. Nie zamierzała całe życie być czyimś popychadłem. A na pewno nie jej.

- Nie zachowuje się jak lepsza. Po prostu jako osobie, która poświęciła ci tyle czasu i energii należy mi się szacunek - zaprotestowała kosmitka.

Jej wytrzymałość była na granicy. Nigdy nie była wyjątkowo wybuchowa. Dzisiaj jednak nie była w nastroju na przekomarzanki.

- Nie jesteś moją matką. Więc wbrew temu, co ci się wydaje, nie należy Ci się tego typu szacunek. I jeśli to takie ważne to jestem wyrodną córką. Tyle w temacie.

Kobieta o różowej skórze słuchała uważnie, co ma do powiedzenia dziewczyna. Ona i macierzyństwo? Nie śmieszny żart. I wbrew temu, co dziewczyna sobie wmówiła ona nie zamierzała, być dla niej jak matka. Nie zamierzała się dla niej poświęcać. Nigdy w życiu. Trochę jej jedynie w życiu pomogła. Raczej bardziej po to, by udowodnić sobie, że nie jest potworem jak po to, by jej pomóc. Mimo małych niedogodności w końcu otrzymała informacje, których chciała. Co prawda spodziewała się czegoś mocniejszego, ale i to od biedy może być. Odeszła, by nikt ze sług króla się nią nie zainteresował.

W tym czasie Luna zdążyła dotrzeć do mieszkania. Zatrzasnęła za sobą drzwi i ruszyła od razu do sypialni. Gdzie ułożyła się na łóżku. Nie miała już na nic siły ani tym bardziej ochoty. Chciała zapomnieć o tych wszystkich problemach w jej życiu. I to wszystko tylko i wyłącznie przez niego. Przez faceta, który z początku wydawał się jej wybawieniem.

Kiedy najemniczka go poznała, była zachwycona. Bo kto w jej sytuacji by nie był. Bogaty i niesamowicie wpływów kosmita chcący ją zaadoptować. Był niczym nierealne spełnienie marzeń małej dziewczynki. A sam początek był niczym najpiękniejszy sen. Tak piękny, że przed jego spełnieniem Luna nie śmiała nawet myśleć o takim szczęściu.

Kiedy bowiem Alarick ją adoptował, zyskała wszystko. Cudowny dom, kochającego ojca, który spełniał jej wszystkie zachcianki. Wtedy wydawało jej się, że trafiła w dziesiątkę. Wierzyła, iż los chce jej wynagrodzić za te wszystkie lata. Nawet kiedy cudowny jak się wtedy wydawało ojciec, zaczął ją szkolić nie nabrała podejrzeń. Zaślepiona dobrobytem na wszystko godziła się bez mrugnięcia okiem. Robiła rzeczy, których teraz się wstydzi. I woli nigdy do nich nie wracać.

Dopiero po czasie zrozumiała, że to wszystko jest jednym wielkim kłamstwem. On nie był jej ojcem a szefem, który zaadoptował ją tylko po to, by mieć kim się wydłużyć. Dobra materialne, która posiadała jedynie mały przejaw, czym się teraz stała. Jej idealne życie stało się kłamstwem które, co gorsza sama sobie wmawiała. Ze strachu przed utratą tego, co ma tak bała się, iż znowu trafi na ulicę. Tak jak wielu, by się bało na jej miejscu. Jednak w końcu przejrzała na oczy.

Niestety otrzeźwiała zbyt późno. Zanim dostrzegła prawdę, o kilka razy za dużo pociągła za spust. Alarick przez ten czas uczynił z niej potwora. A może ona zawsze nim była? Tak głęboko w środku? A jej przyszywany ojciec jedynie odkrył jej prawdziwą naturę?

Te myśli nie dawały jej spokoju. Alarick sprawiał, iż czuła się po prostu źle sama ze sobą. I po co jej to było? I tak skończyła na ulicy. Całkiem sama. Zapomniana i niechciana. A mogła mieć, chociaż czyste sumienie. A co jeszcze gorsze to wszystko zaczyna się od nowa. Znowu piekielne koło się zatacza.

Po jej policzkach spłynęły łzy. Miała już dosyć. Nie starczało jej sił na kolejną walkę. Pomału opadała z sił. Bo ile można walczyć bez rezultatów? Lunie brakło sił. Miała ochotę to wszystko zakończyć. A jedyne co ją od tego trzymało, była nadzieja. Tak, mimo wszystko miała jeszcze nadzieję. I można powiedzieć, że jest szalona. Dla niej to nie miało znaczenia. Bo nadzieja trzymała ją przy życiu. To głupie przeczucie, że może być lepiej. Tak głupie i naiwne, a zarazem tak potrzebne.

Nagle po mieszkaniu roziegło się pukanie do drzwi. Luna niemalże panicznie przetarła oczy. Tak by nikt się nie domyślił. Nie wyczuł ani krzty słabości. Bo tutaj słabość jest niemile widziana.

Jeszcze przez moment biła się z własnymi myślami. Otworzyć czy raczej nie? Oczywiście trzeba było założyć, że to kolejny wścipski typ, który chce tylko informacji. No bo w sumie też któż by inny miał ją odwiedzać? Jednak w końcu zwlekła się z łóżka. Ciekawość mimo wszystko wygrała. Podeszła do drzwi i po upewnię ku się, że po płaczu nie ma już śladu, otworzyła drzwi.

Jej oczom ukazał się Ayo. Szczerze nieco ją to zaskoczyło. Chociaż była zadowolona, że to nie kolejny ciekawski. Jednak nie na tyle, by zdobyć się na uprzejmość.

- Po co przylazłeś? - spytała zimnym i nieco obojętnym tonem.

- Sprawdzić, czy kochana siostrzyczka nie zwiała. No i o dziwo jest - Ayo posłał jej jeden z tych swoich cwaniackich uśmiechów.

Luna w odpowiedzi zatrzasła mu drzwi przez nosem. Oczywiście, że nie uciekła. Bo niby dokąd? Nie było takiego miejsca, w którym mogłaby się schować. W którym czułaby się bezpiecznie. Była skazana na pozostanie i służenie królowi. Najpewniej do ostatniego oddechu.

Opuszczona przez los ・ Guardians Of The Galaxy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz