VI

467 23 5
                                    

Dziewczyna wchodzi do baru i zdejmuje płaszcz. Siada przy barze. Jak zawsze bacznie obserwuję innych przebywających w lokalu. W końcu jej uwagę przyciąga młody chłopak. Luna widuje go bardzo często, jednak nigdy z nim nie rozmawiała. Kiedy widzi, że chłopak na nią spojrzał, posyła mu uśmiech.

- Często cię tutaj widuje, wiesz - dziewczyna w końcu odważyła się rozpocząć rozmowę. Mimo że jest to dla niej rzadkie, cały czas stara się uśmiechać. Co okazuje się o dziwo nie tak wielkim wyzwaniem.

- A wiem. Lubię to miejsce, bo zawsze mam zapewnione widoki.

Chłopak jak zawsze uśmiechał się szeroko. Luna nigdy nie była tak pogodna, jak on. Dziwiło ją jak ktoś żyjący w tym miejscu, może być tak radosny.

- Faktycznie sporo tu ładnych kobiet.

Luna rozejrzała się po lokalu. Dostrzegła sporo kobiet, które można było uznać za piękne.

- Z jedną, na czele - chłopak uśmiechał się nie spuszczając wzroku z blondynki.

- Którą?

Luna zmarszczyła brwi. Trochę nie rozumiem, dlaczego tak na nią patrzy. W końcu nikt nigdy tak na nią nie patrzył.

- Tobą - powiedział szybko uśmiechnięty.

Niebieskooka była zaszokowana tą odpowiedzią. Nikt nigdy nie wskazałpby jej jako tą najatrakcyjniejszą. A przynajmniej ona tak uważała.

- Posłuchaj, doceniam, ale naprawdę nie musisz się tak starać. Jestem nikim. Kobietą żyjącą z dnia na dzień. W której nikt nie widzi nic wartościowego.

- Więc daj to w sobie zobaczyć.

Chłopak w momencie stał się bardziej poważny.

- Nie rozumiem. Jesteś naprawdę przystojny mógłbyś mieć każdą, a wybierasz mnie? - dziewczyna czuje się zagubiona. Pierwszy raz spotyka kogoś, kto traktuje ją z szacunkiem.

- Nie rozumiem, co w tym takiego dziwnego - zielonoskóry spojrzał zdziwiony na dziewczynę. Od dawna chciał z nią porozmawiać. A jej niska samoocena naprawdę go zdziwiła.

- Popatrz na mnie. Czym ja w zasadzie jestem? Nie przypominam żadnej rasy. Jestem paskudna.

Dziewczyna nie umiała zrozumieć chłopaka. Kobiety mieszanej rasy ogólnie nie były uważane za zbyt atrakcyjne. A ona mogłaby się założyć, że jest gdzieś na samym końcu listu kobiet atrakcyjnych.

- Nieprawda. Jesteś wyjątkowa i przez to jesteś przepiękna. Nigdy o tym nie zapominaj.

Brązowooki ostatni raz uśmiechnął się do dziewczyny, po czym odszedł. Kiedy był pewny, że ta go nie widzi pozwolił, by jego oddech przyśpieszył. Adam nigdy nie był najśmielszy. A rozmowy z takimi kobietami po prostu go stresowały. Kiedy nieco się uspokoił opuścił bar.

Luna tym czasem siedziała zdziwiona całym zajściem. Wyjątkowa. To słowo w ogóle jej nie pasowało. Była raczej dziwna.

- Chyba mu się podobasz.

Luna niemal podskoczyła wystraszona. Spojrzała w bok, by sprawdzić kto próbuje przyprowadzić ją o zawał serca.

- No proszę to tobie wolno wychodzić z tego hangaru? - spytała z nutką wredoty w głosie. Miała nadzieję spłoszyć w ten sposób Mermaide. Zwykle doceniała te chwile, w których może z nią porozmawiać. Jednak teraz nie miała na to kompletnie ochoty.

- Jak będziesz się tak boczyć za każdym razem, kiedy facet cię skomplementuje, umrzesz samotnie.

Stwierdziła, siadając obok dziewczyny. Zmierzyła lokal swoim pustym spojrzeniem. Ludzie znajdujący się w lokalu momentalnie odwrócili wzrok.

- Ty jesteś sama, ale jakoś nie narzekasz - odparowała Luna.

Bycie samotną było dla niej czymś oczywistym. Każdy, którego w życiu poznała był sam. Wychowywał ją ludzie samotni. Najpierw sierociniec tak o opiekunach nic nie wiedziała. Oprócz faktu, że byli okrutni. Co było raczej dosyć oczywiste. Potem król. Samotnie zasiadający na czele gangu. A potem trafiła na obrzeża.

Medard zawsze był samotny. To znaczy, nigdy nie miał nikogo na stałe. Rzeczą oczywistą było zawsze to, że u jego boku niemal zawsze musiała się pojawiać przynajmniej jedna panienka. A Mermida? Luna chyba nigdy nie widziała z facetem czy też kobietą. Była sama i to zawsze. A to byli jedyni, którzy mogli być dla niej autorytetem. Głównie dlatego, że oni sobie radzili. Żyli i to w miarę godnie w świecie gdzie władza i inni mieli ich kompletnie gdzieś.

- Nie bierz ze mnie przykładu. Celuj wyżej - powiedziała szybko. Kobiecie zawsze było żal Luny. Zawsze uważała, że tutaj nie pasuje. Widziała, jak bardzo różni się od innych mieszkańców. Może właśnie dlatego jej pomagała.

- Ciężko celować wyżej, kiedy jesteś nawet nie na dnie. Je jestem jeszcze niżej. Jestem zakopana pod ziemią.

Zabrała kobiecie butelkę z alkoholem. Wzięła sporego łyka. Empatia i pomoc kosmitki często okazywały się nieocenione. No właśnie często, a nie zawsze. Dziewczynę zawsze denerwowały rady, w stylu mierz wyżej. Nikt nigdy nie wybił się z tego miejsca. No chyba, że poprzez gang, który był dosyć znany.

- Jesteś królową braku wiary w siebie - kosmitka westchnęła. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej radę są do niczego. Ona nigdy nie umiała radzić w takich sprawach. W końcu sama wybiła się na gangu.

- I co z tego? Nie mam nic, co pomogłoby mi wydostać się z tej nory. I w sumie to po co? Gdzie nie pójdę moje życie będzie wyglądało właśnie w ten sposób - odłożyła pustą szklankę na blat.

- Tego nie możesz być pewna. - Białooka była na siebie zła. Mówiła straszne banały. Co komu po czymś takim?

- Mogę, no i pragnę zaznaczyć, że tutaj jestem bezpieczniejsza. Bo fakt, że to król wyciągnął mnie z domu dziecka stanowi niezłego straszaka. A i przekaż Ayo, że idę się przejść.

Wstała z miejsca i poprawiła ubranie. Chciała wyjść jednak kosmitka ją zatrzymała.

- Co to ma znaczyć? - spytała zdziwiona, również podnosząc się z miejsca.

- Przecież wiem, że mu powiesz. Pracujesz dla tego gangu i wszystko im zawdzięczasz. Za bardzo boisz się utraty ciepłej posatki, żeby kłamać lub sprzeciwiać się jego woli.

Mówiąc to, patrzyła prosto w oczy kosmitki. Jak zawsze puste. Pozbawione jakichkolwiek emocji. Obróciła się i skierowała do wyjścia.

Mermida ponownie usiadła na swoim miejscu. Faktycznie miała pomagać Ayo. I faktycznie nie zamierzała się sprzeciwiać. Nie zależało jej na dziewczynie na tyle, by nastawić za nią karku. Puki mogła jej pomagać nie narażając siebie, robiła to z przyjemnością. Jednak teraz kiedy rozkazy idą od samego króla, nie mogła ich ignorować czy się buntować. Na pierwszym miejscu zawsze stawiała siebie. Co też starała się wpoić Lunie. Świat jest zbyt okrutny, by myśleć o innych. Zwłaszcza że nikt inny nie pomyśli o tobie.

Luna wyszła z baru. Nie wiedziała gdzie iść. Postanowiła więc udać się gdzieś, gdzie będzie mogła się wyładować. A nie było na to lepszego miejsca niż bar Nrrysh'a. Poza tym była spora szansa na to, że chociaż tam odpocznie od sług króla. W końcu bar był nie zależny, od jego woli. Chociaż Luna podejrzewała, że tak tylko się mówi. W końcu władza przywódcy była nieograniczona.

Opuszczona przez los ・ Guardians Of The Galaxy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz