XI

247 15 6
                                    

W końcu niechętnie podniosła się z łóżka. Nie mogła zasnąć. Męczył ją myśli i o królu i o jej życiu. Czemu w nim nic nie może być normalne? No i przede wszystkim, czemu on się do niej przyczepił? Ma tylu synów, że zapewne sam nie wie ilu. A jednak to ona była tą, do której zawsze trzeba było się przyczepić. Jakby danie jej świętego spokoju to było zbyt wiele. Mógł jej nie porzucać. Wtedy ich relacje byłyby kompletnie inne.

Zarzuciła na siebie pierwsze lepsze ciuchy i opuściła mieszkanie. Już tutaj stanęła przed życiowym wyborem. Klub czy targ? Ostatecznie wybrała klub. Może chociaż ten jeden raz trafi jej się zadanie bardziej godne jej osoby. Mało prawdopodobne, ale nadzieja zawsze jest. Przynajmniej ona...

~*~

Młody książę szedł ulicą. Wbrew pozorom często zdarza mu się zapuszczać w tego typu miejsca. W końcu nie ma lepszego miejsca, by się wyszaleć. Zwłaszcza że w tej okolicy nieważne jest, skąd podchodzisz. Wszyscy są tak samo mało warci.

- Hej ty, tam!

Na te słowa David odwrócił się. Jego oczom ukazało się trzech chłopców. Miej więcej w jego wieku.

- Czego tutaj szukasz frajerze?

Kosmita o srebrnych oczach zbliżył się do chłopaka. Ostatnio był nie w humorze, co na pewno nie sprzyjało księciu.

- Tego, co każdy.

Rzucił David z jak największą wrogością oczywiście. Bo niby czego innego można było tutaj szukać? Oprócz zabawy i masy problemu ta planeta nie miała niczego.

- Więc płać.

Białoskóry spojrzał prosto w oczy chłopaka. Jakby chciał odnaleźć w nich strach.

- Czekaj co? - spytał jakby nie dosłyszał.

David był wyraźnie zaskoczony rozkazem kosmity. Nie spodziewał się podatku do bycia w miejscu.

- Każdy, kto zapuszcza się na te tereny, aby zarabiać lub dobrze się bawić staje się własnością naszego szefa. Więc płać.

- Zapomnij.

Chłopak już miał odejść, kiedy poczuł jak ktoś, łapie go za rękę. Zanim zdążył zareagować, jeden z jego oprawców uderzył go w twarz. Znalazł się na ziemi. Nie mają możliwości jakiejkolwiek obrony. Jedynie zasłonił twarz dłońmi a jego oprawcy obkopywali go.

Luna obserwowała całe zajście z ukrycia. Poczuła w sobie dziwną potrzebę złagodzenia całej sytuacji. Nie do końca rozumiała czym była one spowodowana. Chciała odejść, jednak coś jej nie pozwoliło. Ostatecznie stwierdziła, że musi bronić swej pozycji i swego terenu. W końcu prócz nich niewiele miała.

- Ej chłopaki. To mój teren więc dobrze wam radzę, odejść puki proszę. - Blondynka podeszła na niewielką odległość. Zsunęła kaptur z głowy i zmierzyła przywódcę szajki przeszywającym spojrzeniem.

- Bo co nam zrobisz? - spytał drwiącym tonem przywódca niewielkiej grupy. Dziewczyna z wielkim uśmiechem złapała go za rękę i wykręciła ją, mało nie wyrywając jej ze stawu. Chłopak klęka nie mogąc ustać z powodu obezwładniającego bólu.

- Jesteście dużo za nisko w chierarchi, by mi skakać. Być może ktoś powiedział wam, że zrobiłam się słaba. Jednak wiecie co? Guzik prawda. Więc miejcie się na baczności.

- Nie myśl sobie, że jesteś nie wiadomo kim.

Kiedy dziewczyna go puściła, chłopak pobierał się z ziemi i uciekł, a jego banda ruszyła za nim.

- Żyjesz księciuniu? - spytała Luna podchodząc do leżącego chłopaka.

- Nie nazywaj mnie tak - zaprotestował. Dziewczyna w odpowiedzi zaśmiała się i pomogła mu wstać.

Opuszczona przez los ・ Guardians Of The Galaxy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz