XXII

170 14 13
                                    

Ester zaprowadziła ją niemal na drugi koniec domu. Przywódca gangu miał bowiem bardzo konkretne wymagania, jeśli chodzi o położenie jego gabinetu. Nikt tak do końca nie wiedział, dlaczego musiało to być prawe skrzydło budynku. Nikt jednak nie kwestionował tego wyboru. W końcu musiał mieć ku temu powody, które były dobre. Przynajmniej z jego perspektywy. Kiedy Luna w końcu stanęła przed gabinetem, przybranego ojca oddech zatrzymał się w jej płucach. Niepewnie zapukała do drzwi, a kiedy usłyszała zaproszenie, przekroczyła próg gabinetu.

Kiedy tylko rozejrzała się po pomieszczeniu, wspomnienia dotyczącego tego miejsca nagle wróciły. Drewniane elegancie wykończenia i wielkie okno znajdujące się za jego plecami. Dające dokładny widok na tor treningowy. To wszystko było przykrywką. Za eleganckim wnętrzem kry się bowiem człowiek, który był gotowy na wszystko. Król już lata temu wyzbył się człowieczeństwa na rzecz pieniędzy i pozycji. Jednak nie czuł z tego powodu wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie. Był człowiekiem, który był dumny z każdego swojego sukcesu. Osiągniętego w nawet najbardziej bestialski sposób.

- O wiele lepiej.

Podniósł wzrok znad papierów, obdarzając ją zimnym spojrzeniem. Tym które towarzyszyło jej od zawsze. Czasem miała wrażenie, że jego spojrzenie nie jest w stanie wyrażać niczego innego.

- Chyba nie po to mnie wezwałeś?

Mimo że jego spojrzenie pozostawało zimno, coś mówiło jej, że kosmita jest dzisiaj w wyjątkowo dobrym nastroju. Tak więc udało jej się zebrać w sobie odwagę, by się odezwać. Tą, której nie miała w sobie już od dawna.

- Nie. Wezwałem cię, ponieważ mam do ciebie ważną sprawę.

Wstał z krzesła i podszedł do niej. Jednak nie uchylił przed nią rąbka tajemnicy. W dalszym ciągu nie miała pojęcia, co planuje jej przełożony.

- Więc jaka to sprawa?

On objął ją ramieniem i podprowadził ją pod okno. Ona rozejrzała się uważnie. Jakby czegoś szukała. Problem w tym, że nie miała pojęcia czego.

- Każdy musi znać swoje miejsce. Mimo to głód sukcesu jest dobry. A my nie powinniśmy wstydzić się próby zaspokojenia go.

Luna słuchała go z uwagą w nadziei, że ten w końcu powie coś konkretnego. Niestety aż do tej pory z tego ust nie padło ani jedno przydatne słowo. Nic co mogłoby, wskazywać na cel jej pobytu tutaj.

- A kiedy już osiągnie się sukces, trzeba miec komu przekazać jego owoce. Właśnie dlatego tutaj jesteś.

- Mam dowodzić?

Ledwo dowierzała, w to co właściwie usłyszała. Była pewna, że jest gotowa na wszystko, jednak na to nie była. I to nawet w najmniejszym stopniu.

- Na razie na próbę. Potem zobaczymy, jak ci idzie.

Szatynka pozostawała w głębokim szoku. Nigdy nie spodziewała się, że to właśnie ona zajmie tak istotne stanowisko. I - co więcej - wcale go nie chciała.

- Nie jestem gotowa.

Podjęła ostatnią desperacką próbę ucieczki od odpowiedzialności. W końcu ona nie była typem przywódcy. Zdecydowanie wolała otrzymywać polecenia jak je wydawać.

- Opowiem Ci historie, którą przyrzekł opowiedzieć ci, kiedy uznam, że jesteś gotowa.

Usiadł na swoim miejscu w trakcie, kiedy najemniczka oparła się plecami o ścianę.

- Szesnaście lat temu nadarzyła mi się niesamowita okazja, z której postanowiłem skorzystać. Mianowicie doszły mnie słuchy, że Gamors Zen Whobi urodziła córkę. A za jej głowę została wyznaczona nagroda. Zresztą nie jedna.

Mężczyzna nalał alkoholu do szklanki, a na jego twarzy zagościł szeroki uśmiech. Tak jakby opowiadał właśnie o jednym ze swoich ulubionych wspomnień.

- Więc najpierw rozkazałem zabić Gamore. Co okazało się nie lada wyzwaniem. Zajęło nam to sporo czasu. Ostatecznie jednak się udało. A następnie kazałem odnaleźć jej córkę.

Wielka gula stanęła w jej gardle. Nagle wszystko w jej głowie stało się jaśniejsze. Chociaż musiała przyznać, że wcale tego nie chciała.

- Mnie.

Wydusiła z trudem powstrzymując łzy, które napłynęły do jej oczu. Tak bardzo nienawidziła tego uczucia. Które ostatnio towarzyszyło jej niemal bez przerwy.

- Tak.

Jego ton wydawał się, być obojętny. Jakby to, co zrobił wiele lat temu, wcale nie było okrutne i podłe.

- Po co mi to mówisz?

W tonie jej głosu dało wyczuć się zarzut. Nie rozumiała czemu, skazuje ją na takie cierpienie. W końcu gdyby nie ta rozmowa pewnie nigdy by się nie dowiedziała.

- Bo chce Ci uświadomić, że sukces nie ma ceny. Rozkazałem zabić twoją matkę bez mrugnięcia okiem, po czym wychowałem cienie hak córkę. Bo miałaś predyspozycje genetyczne. Jeśli jesteś gotowa, to będzie dla ciebie zrozumiałe.

- Rozumiem.

Wydusiła z trudem, starając się brzmieć tak samo obojętnie jak i on.

- Prześpij się z tym, a jutro dasz mi odpowiedź.

Skinęła głową i opuściła jego gabinet. Ręką zasłoniła usta, tak by krzyk nie wyrwał się z jej gardła. On naprawdę to zrobił. I - co więcej - przechwalał się tym. Jakby zabicie jej matko było osiągnięciem. I chociaż zabicie samej córki Thanosa było swego rodzaju osiągnięciem, nie sprawiało to, że bolało mniej. W końcu to była jej matka. I mimo to, że nigdy jej przy niej nie było, to cierpiała. W końcu tyle jeszcze mogło się zmienić. Bo gdzieś tam w głębi duszy nadal łudziła się, że kiedyś pozna matkę. I może nigdy nie będą dla siebie, tym kim powinny być. Jednak ona tego nie potrzebowała. Była już za duża na mamusie. Mimo to chciała mieć okazję na to, by zamienić z nią parę słów. Dowiedzieć się, jaka jest. Nie z legend czy opowieści. Chciała spojrzeć jej w oczy i zamienić parę zdań. Szczerze i od serca. Nie oczekiwała nawet wyjaśnień w sprawie tego, dlaczego ją porzuciła. Po tych wszystkich latach to i tak było nieistotne. Było to być może głupie i dziecinne. Jednak tylko na tyle mogła liczyć. I na tyle też liczyła.

W końcu udało jej się dotrzeć do pokoju. Zatrzasnęła za sobą drzwi i oparła się o nie plecami. Pozwoliła by zaledwie kilka łez, spłynęło po jej policzkach. Nie mogła krzyczeć. W domu było zbyt wiele osób, którym na tym zależało. Na jej słabość. Żerowaliby na niej niczym wygłodniałe sępy. I na to właśnie nie mogła sobie pozwolić. Bo silniejsza od jej żalu była jedynie nienawiść do tych ludzi.

W głowie już zaczęła układać sobie misterny plan. Nie zamierzała tutaj zostać. Ani w tym domu ani na tej planecie. W końcu tutaj mieszkali mordercy jej matki. Miała w sobie na tyle uczyć, by ją to ruszało. I to na, tyle iż była gotowa, porzucić wszystkio co znała. I to bez mrugnięcia okiem.

Opuszczona przez los ・ Guardians Of The Galaxy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz