11.

495 37 15
                                    

Laura leżała rozwalona na kanapie, trzymając kubek parującej herbaty między palcami, zastanawiając się, co strzeliło jej do głowy, żeby oglądać ten cholerny konkurs. Było chwilę po trzeciej nad ranem i jedyne, co ją w tym momencie pocieszało, to fakt, że nie wstaje nigdzie do pracy. Obiecała też sobie, że za żadne skarby nie wygada się Patrykowi, że jeszcze dwa dni temu, rozmawiając z nim przez telefon wyśmiała go i to, że zarywa noce dla skoków, a teraz miała na stole otwarte pudełko z zimną pizzą i patrzyła, jak na belce startowej siada jakiś Norweg. 

Napisała jednocześnie esemesa do Constantina, ale zamiast wysłać skasowała go, bo przecież on był w pracy i nie chciała go rozpraszać swoim narzekaniem, że nie może rozróżnić skoczków od zeskoku. 

W ciągu ostatniego tygodnia, od ich spotkania w Zakopanem, zaczęli regularnie wymieniać esemesy i dzwonić do siebie. Mimo że mogło się zdawać, że są z zupełnie różnych światów, dogadywali się jakby znali się zawsze. Mogła z nim gadać o zupełnych bzdurach i spędzać godziny na słuchaniu jego głosu i zawsze poprawiało jej to humor. 

Zdarzało się, że dzwonił do niej w momentach, kiedy była zmęczona, marudna, wkurzona albo smutna i wtedy od razu robiło jej się lepiej. Czasem narzekał jej na kolegów, opowiadał jakieś historie jeszcze z czasów szkolnych, albo pytał co u niej. I rozmawiali o totalnych pierdołach, na przykład o tym jaki film oglądał ostatnio, albo o jej ostatniej sesji zdjęciowej. 

Zaczęła przysypiać, kiedy zostało ostatnich pięciu zawodników. Kiedy na powrót otworzyła oczy, oślepiło ją światło słoneczne, wpadające przez okno. Zasnęła na kanapie, a obok niej leżał pusty kubek po herbacie, którego najwyraźniej nie odstawiła na stolik. Od razu sięgnęła po telefon i po kawałek zimnej pizzy, a kiedy na wyświetlaczu zobaczyła czternastą, pięć nieodebranych połączeń i siedem esemesów, prawie się zakrztusiła. 

Nieodebrane połączenie od Constantin  4:48

Pokręciła głową, nie dowierzając, że ten głupek dzwonił o piątej rano. Dwa esemesy od niego też miała, więc zamiast oddzwaniać, otworzyła najpierw wiadomość. 

Constantin: Jezu, zapomniałem, że u ciebie jest wcześnie rano, przepraszam

Constantin: Mam nadzieję, że cię nie obudziłem 

Wystukała szybko wiadomość o treści "jesteś debilem" i zamierzała wrócić do dalszego sprawdzania powiadomień, ale w tym momencie ktoś załomotał w jej drzwi. Kogo licho niesie? Poczłapała powoli do drzwi i zerknęła przez judasza, by ujrzeć znajomą sylwetkę swojego najlepszego przyjaciela, Oliviera.

Kiedy usłyszał szczęk zamka nawet nie czekał, aż ona otworzy mu drzwi, a sam wparował do korytarza, zmuszając Laurę, żeby odskoczyła. 

— Laura nie uwierzysz co wymyśliłem! — wrzasnął na wejściu, zrzucając z siebie kurtkę. 

Takimi tekstami zawsze zaczynały się ich najgłupsze pomysły. Olivier był trzy lata starszy od niej, miał licencjat z filologii niemieckiej, urodził się na jakimś zadupiu pod Paryżem i postanowił, że zostanie poetą. A poznali się przez internet, jeszcze jako nastolatkowie.

Olivier zawsze miał umysł wypełniony nowymi ideami i koncepcjami. Nieraz zdawało jej się, że pragnął być drugim Napoleonem, albo innym Aleksandrem Wielkim, bo zdarzało się, że wydzwaniał do niej w środku nocy, mówiąc o wielkich rewolucyjnych planach, czy innych pomysłach, mających zmienić świat, ale jednak zawsze kończyło się tym samym. Spektakularnym rozczarowaniem światem, po którym jednak zawsze następował kolejny taki zryw. 

Olivier w istocie był odludkiem, wszędzie zabierającym ze sobą kawałek notesu i długopisy, by w razie natchnienia móc zapisać każdą swoją myśl, dostrzegającym głównie zło w świecie, egzaltowanym i nadwrażliwym. 

kartenhaus | c. schmid ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz