Kiedy kolacja się skończyła, Laura odetchnęła wreszcie z ulgą. Nie, że było niemiło, bo było świetnie i Laura była oczarowana rodziną Constantina, ale prawdę mówiąc, była też dzisiaj naprawdę zmęczona. Od szóstej na nogach, praktycznie cały dzień w mieście, potem pakowanie, jazda samochodem, a na koniec jeszcze ta kolacja.
Kiedy skończyli jeść, pani Schmid zagoniła młodszego syna i męża do zmywania, a Constantina wysłała po rzeczy Laury do samochodu. Ją samą natomiast zaprowadziła na górę, żeby jej wszystko pokazać.
— Niestety okazało, że pokój gościnny mamy całkiem zagracony — powiedziała, kiedy pokonywały kolejne stopnie. — Więc będziesz spała w łóżku Constantina, a jemu wyciągniemy łóżko polowe, także nie przejmuj się.
— Ja mogę spać na tym łóżku polowym, nie ma problemu — stwierdziła dziewczyna, wzruszając ramionami.
— O nie, nie ma mowy, w tym domu goście nie śpią na polówce — pokręciła głową, a Laura uśmiechnęła się pod nosem, zastanawiając się, czy istnieje cudowniejsza kobieta, niż mama Constantina. — Tu jest łazienka — kobieta wskazała na drzwi po lewej. — Nie krępuj się, możesz użyć czego chcesz. — To jest pokój Constantina, ale chodź weźmiemy najpierw to nieszczęsne łóżko.
Istotnie, pokój gościnny można było nazwać raczej rupieciarnią, niż miejscem, gdzie można by było spać. Poza kanapą pod ścianą, pokój zawalony był wszelakiej maści pierdołami. Stały tu jakieś stare abażury od lamp, części od rowerów, kartony po sufit, a nawet jakiś wielki zabytkowy kredens, zajmujący połowę pokoju. Laura powiedziałaby, że to miejsce na rzeczy, które na razie się nie przydadzą, ale szkoda je wyrzucić.
Mama Constantina zaczęła grzebać w tych klamotach, a Laura przyglądała się rzeczom tu zgromadzonym z niezwykłym zainteresowaniem. Kalosze w kaczora Donalda, drewniane krzesło bez jednej nogi, świecznik, czarne futro na wieszaku, kilka par nart, wyraźnie już za małych na kogokolwiek w tej rodzinie, regał bez półek, zakurzone lustro w ozdobnej ramie. Te wszystkie przedmioty zdawały się być zupełnie zbędne, niepotrzebne i zapomniane, ale dzięki swojej obecności i faktowi, że zaistniały, coś w życiu mogło się zdarzyć. Może dzięki tym nartom Constantin zdecydował, że chce skakać? Może krzesło bez nogi miało przypominać Emanuelowi, żeby się nie bujał, podczas siedzenia? Może kredens był pamiątką po kimś, kogo już nie ma?
Laura często snuła takie myśli. Często nadawała różnym rzeczom wartość, której pozornie nie miały. Na przykład kubek z Mozartem w jej mieszkaniu. Taki sam, jak setki innych kubków z Mozartem w Wiedniu. Można było kupić taki dosłownie w każdym sklepie z pamiątkami, nic specjalnego. Ale dostała go od Luisy. Ten kubek był namacalnym dowodem, że Luisa istniała i jej ciepła, żywa ręka zawijała go w ozdobny papier w przeddzień urodzin Laury. Czy nadal był tylko kubkiem?
— No, znalazłam — dźwięk głosu pani Theresy oderwał ją gwałtownie od tych myśli. — Potrzymaj mi drzwi, proszę.
Laura otworzyła drzwi na oścież, żeby wypuścić panią Schmid z polówką pod pachą, a tymczasem po schodach wchodził właśnie Constantin z jej rzeczami, marszcząc brwi na ten widok.
— Mamo, co ty niesiesz? — spytał, nieco skonsternowany. — To Laura nie śpi w gościnnym? — zdziwił się, ogarniając, że jego mama tacha łóżko polowe do jego pokoju.
Nie, żeby mu to przeszkadzało, w żadnym wypadku.
— Sam sobie śpij w gościnnym — Laura prychnęła pokazując mu język, a ku jej zaskoczeniu, Theresa się z nią zgodziła.
— No właśnie, czyś ty widział jak tam wygląda? Dalej, otwórz mi drzwi, posprzątałeś tu chociaż, czy będę zbierać twoje brudne majtki...
CZYTASZ
kartenhaus | c. schmid ✔
FanfictionConstantin, podczas przypadkowej wizyty w Wiedniu, wpada na dziewczynę, dla której zupełnie traci głowę. Nie zna jej imienia, nie wie skąd jest, nie wie o niej zupełnie nic, prócz tego, że pracuje w wypożyczalni łyżew jednego z wiedeńskich lodowisk...