Prolog

51 1 0
                                    

Słońce grzało w mój prowizoryczny namiot. Czułem jak pot spływa mi po karku. Spojrzałem ostatni raz na mój czarny zegarek. Dochodziła trzynasta. 

-Cel wychodzi z windy i kieruje się w stronę głównego wyjścia.- usłyszałem w słuchawce, którą miałem w uchu.

-Przyjąłem.- odparłem.

Odbezpieczyłem broń. Spojrzałem w celownik. Od razu zauważyłem cel. Mężczyzna był już w podeszłym wieku. Wychodził z budynku delikatnie kulejąc. Ale ja doskonale wiedziałem, że to przykrywka.

Antonio Almanzo. Lat pięćdziesiąt sześć. Zamieszkały w willi na Palma de Mallorca. Jeden z najpotężniejszych hiszpańskich przedsiębiorców i handlarzy kokainą. Zajmował się transportem lotnictwa dla wojsk z całego świata. Miał jeszcze trzech synów, z czego jeden zmarł niemalże tydzień temu. Wszystkie media podają, że to było na wskutek długotrwałej choroby. Ja wiem doskonale, co było przyczyną. Javier zaczął zajmować się handlem narkotykami. Niestety, zaczął sam ćpać i przepuszczać rodzinne pieniądze. Hańbił honor rodziny Almanzo. Podczas jednej z swoich nałogowych furii, zabił dobrego przyjaciela mojego ojca Ricardo Paz. Wtedy ojciec postanowił, żeby jego syn zginął z jego rąk, niż miałby cierpieć tortury. Jego śmierć i prawdziwe jej powody zostałyby wywleczone na światło dzienne. A do tego stary Antonio dopuścić nie mógł. Rodzina Ricardo nie pozwoliła by,  zabójca mężczyzny zmarł szybko i bezboleśnie. Jednak gdy dowiedzieli się, że Antonio sam zabił syna, popadli w jeszcze większy gniew. Dlatego wynajęli mnie do zabicia Almanzo. 

Dlatego teraz leżę na dachu hotelu i mierzę z mojej idealnej i niezawodnej Barrett  M82 do Antonio Almanzo. Widzę jak jego kruczoczarne włosy machają mu się na ramionach. Zaraz jego idealny biały garnitur zostanie splamiony krwią. Jego własną krwią. Celuję prosto w miejsce gdzie znajduje się serce. Naciskam spust. Ciało mężczyzny pada od razu na chodnik. Biały garnitur jest splamiony czerwoną cieczą. Ludzie wokół nie wiedzą co się stało. Szybko wstaję, składam swoją cudowną broń i chowam do torby. Zbieram szybko swoje legowisko i zbiegam schodami przeciwpożarowymi, aż do garaży gdzie stoi mój czarny Bentley Continental GT 2020. Wrzucam torbę do bagażnika i wsiadam do samochodu. Wyjeżdżam z garażu. Nad ciałem Almanzo zebrała się już jego ochrona. Mówią do siebie coś pośpiesznie, biegają wokół ciała i wykonują tysiące telefonów. Nie widzą mnie. Nie zwracają uwagi. Włączam się w ruch. Naciskam pedał gazu i pozwalam samochodowi płynąć pośród innych aut. Włączam swoją ulubioną piosenkę "Houndin". Pogłaśniam na pełną moc głośników i pozwalam myślom odpłynąć. Napawaniem się muzyką, przerywa mi dźwięk dzwoniącego telefonu. Odbieram.

-Bardzo dobry strzał Marcello.- słyszę z głośnika głos ojca.

-Czy rodzina Ricarda jest usatysfakcjonowana?

-Jak najbardziej. Mamy ich dozgonną wdzięczność oraz pomoc w interesach. Rodzina Paz to bardzo dobre plecy synu. Za nimi pójdzie również rodzina Capone i Persico. Jestem z Ciebie dumny. Tworzysz potężną socjetę, będziesz fiszą Marcello. 

Po tych słowach rozłączył się. Po chwili na linii pojawił się Fabio.

-Witaj Marcello. Słyszałem, że dobrze Ci poszło.

-Bardzo dobrze. Fabio trzeba to uczcić. Zamów nam imprezę w jakimś drogim lokalu.

-Rozumiem. O której?

-O dziewiętnastej. A jak nasz interes z Tomasem?

-Bardzo dobrze. Jest skory przyjąć naszą propozycję. 

-Jak bardzo skory? 

-Po prostu kocha swoją córkę. Więc jest bardzo skory. Umówić go z Tobą?

-Tak, niech przyjdzie do klubu. Tam omówimy wszystkie szczegóły. Jego córka też ma tam być. Rozumiesz o co mi chodzi?

-Oczywiście Marcello. Widzimy się o dziewiętnastej.

-Tak i podstaw po mnie Carla. 

-Rozumiem.

-Do zobaczenia Fabio.

-Do zobaczenia Marcello.

ForeverOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz