Harry obudził się w białym pomieszczeniu. Po kilkukrotnym rozejrzeniu się doszedł do wniosku, że jest w swoim pokoju w szpitalu. Czekaj... jak to? Pamiętał atak śmierciożerców, kobietę z recepcji i potem... Potem pustka. Harry przyłożył palce do skroni i jęknął na ból głowy. Czy to była kolejna, cholerna halucynacja? Przejechał dłońmi po twarzy, po czym skrył je w swoich swoich włosach. Miał już dość, miał dość tego, że nie może zaufać swoim zmysłom! Że nie jest w stanie racjonalnie stwierdzić czy to sen, czy jawa! Odetchnął głęboko i przymknął oczy. Usłyszał ciche pyknięcie, a obok niego jak co dzień pojawiło się śniadanie i zestaw lekarstw na dany dzień. Skrzywił się na widok tej ohydnej brei, którą tutejsi pracownicy śmią nazywać owsianką, a naprawdę smakuje, pachnie i wygląda jak rozmoknięte trociny. Poczuł, że jest głodny więc zmusił się do przełknięcia paru łyżek. Sięgnął po kubeczek z lekarstwami. Nagle zatrzymał się w pół ruchu. Dwie białe owalne tabletki i trzy żółte pastylki spoczywały na jego dłoni. Wpatrywał się w nie taksującym wzrokiem. Nie bierz lekarstw, które ci dają! To wszystko to iluzja! W głowie Harry'ego kłębiły się myśli. Przypomniała mu się scena z wczoraj, nie, to była scena ze snu, halucynacji? A zresztą sam nie wiedział! Popatrzył nieprzychylnie na kolorowe pastylki i zamiast wrzucić je do ust upuścił je do owsianki. Zamieszał przykrywając leki po czym odłożył na tacę. Nie wiedział czemu to zrobił, po prostu uważał to za słuszne. Oparł się o ścianę, odetchnął głośno i mentalnie przygotował się na powrót czarnych plam, macek. Trzeba wiedzieć, że Harry był osobą, która była wierna własnym ideałom i trzymała się własnych postanowień i wartości. Musiało wiele się wydarzyć by zmienił zdanie, kłócił się, a nie raz walczył o swoje. Dlatego właśnie mimo upływu czasu i narastających halucynacji Harry nie poddał się i skrupulatnie dzień w dzień chował kolorowe pastylki pod niedojedzoną owsiankę. Z drugiej zaś strony zastanawiał się nad momentem w którym pielęgniarze zorientują się o jego małym eksperymencie. Nie czekał długo.Dwa tygodnie od „dnia ataku" , jak zaczął nazywać go Harry, do jego pokoju weszła znajoma mu kobieta w białym kitlu, która opiekowała się nim gdy miał poranione przedramiona. Zaraz na powitanie uśmiechnęła się do niego ciepło. Jej oczy błyszczały się przyjaźnie, a włosy opadały falami na ramiona.
- Witaj Harry - przywitała się radośnie i opadła na ziemię by móc usiąść obok zielonookiego. - Co u ciebie? Jak się czujesz?
- Dzień dobry. Myślę, że jest ok. - mruknął monotonnym głosem nie patrząc jej w oczy.
- Jak działanie nowych leków? Czujesz coś? Jakieś skutki uboczne? - zapytała wyciągając notatnik i pióro.
- Emm... - zamyślił się Harry - Myślę, że wszystko jest normalnie, nie czuję się dziwnie, czy coś w tym stylu... - odpowiedział zielonooki i uciekł wzrokiem w kąt pokoju obserwując miarowe skapywanie czarnej cieczy z sufitu.
- Rozumiem. Jednak myślę, że mógłbyś powiedzieć mi na ten temat zdecydowanie więcej gdybyś w ogóle jadł te leki! - spojrzała na niego nieprzychylnie na co on się uśmiechnął sztucznie. - Dlaczego nie bierzesz przepisanych ci lekarstw?
- Bo nie - burknął.
- Harry to nie jest powód. Jesteś chory! Musisz się leczyć! Nie rozumiesz tego? - podniosła głos kobieta i wstała na równe nogi.
- Doskonale rozumiem! - warknął i spojrzał na nią wściekle po czym też wstał. - Ale coś komuś obiecałem, a ja nigdy, przenigdy nie łamię złożonych obietnic!
- Co? Komu?
- Umierającej kobiecie o czarnych włosach i białym kitlu. - Harry wiedział, że w tym momencie zabrzmiał jak totalny świr.
CZYTASZ
Wake Up
FanfictionWyobraź sobie, że jesteś obserwowany lub śledzony, masz omamy słuchowe, widzisz coś, czego nie ma. Nie możesz polegać na własnych zmysłach, twój rozum zawodzi, a ty nie masz kontroli nad swoim życiem. Jedynym ratunkiem jest pobudka. Bo każdy koszmar...