*4* System bez wad

419 37 4
                                    


Harry obudził się w białym pomieszczeniu. Po kilkukrotnym rozejrzeniu się doszedł do wniosku, że jest w swoim pokoju w szpitalu. Czekaj... jak to? Pamiętał atak śmierciożerców, kobietę z recepcji i potem... Potem pustka. Harry przyłożył palce do skroni i jęknął na ból głowy. Czy to była kolejna, cholerna halucynacja? Przejechał dłońmi po twarzy, po czym skrył je w swoich swoich włosach. Miał już dość, miał dość tego, że nie może zaufać swoim zmysłom! Że nie jest w stanie racjonalnie stwierdzić czy to sen, czy jawa! Odetchnął głęboko i przymknął oczy. Usłyszał ciche pyknięcie, a obok niego jak co dzień pojawiło się śniadanie i zestaw lekarstw na dany dzień. Skrzywił się na widok tej ohydnej brei, którą tutejsi pracownicy śmią nazywać owsianką, a naprawdę smakuje, pachnie i wygląda jak rozmoknięte trociny. Poczuł, że jest głodny więc zmusił się do przełknięcia paru łyżek. Sięgnął po kubeczek z lekarstwami. Nagle zatrzymał się w pół ruchu. Dwie białe owalne tabletki i trzy żółte pastylki spoczywały na jego dłoni. Wpatrywał się w nie taksującym wzrokiem. Nie bierz lekarstw, które ci dają! To wszystko to iluzja! W głowie Harry'ego kłębiły się myśli. Przypomniała mu się scena z wczoraj, nie, to była scena ze snu, halucynacji? A zresztą sam nie wiedział! Popatrzył nieprzychylnie na kolorowe pastylki i zamiast wrzucić je do ust upuścił je do owsianki. Zamieszał przykrywając leki po czym odłożył na tacę. Nie wiedział czemu to zrobił, po prostu uważał to za słuszne. Oparł się o ścianę, odetchnął głośno i mentalnie przygotował się na powrót czarnych plam, macek. Trzeba wiedzieć, że Harry był osobą, która była wierna własnym ideałom i trzymała się własnych postanowień i wartości. Musiało wiele się wydarzyć by zmienił zdanie, kłócił się, a nie raz walczył o swoje. Dlatego właśnie mimo upływu czasu i narastających halucynacji Harry nie poddał się i skrupulatnie dzień w dzień chował kolorowe pastylki pod niedojedzoną owsiankę. Z drugiej zaś strony zastanawiał się nad momentem w którym pielęgniarze zorientują się o jego małym eksperymencie. Nie czekał długo.

Dwa tygodnie od „dnia ataku" , jak zaczął nazywać go Harry, do jego pokoju weszła znajoma mu kobieta w białym kitlu, która opiekowała się nim gdy miał poranione przedramiona. Zaraz na powitanie uśmiechnęła się do niego ciepło. Jej oczy błyszczały się przyjaźnie, a włosy opadały falami na ramiona.

- Witaj Harry - przywitała się radośnie i opadła na ziemię by móc usiąść obok zielonookiego. - Co u ciebie? Jak się czujesz?

- Dzień dobry. Myślę, że jest ok. - mruknął monotonnym głosem nie patrząc jej w oczy.

- Jak działanie nowych leków? Czujesz coś? Jakieś skutki uboczne? - zapytała wyciągając notatnik i pióro.

- Emm... - zamyślił się Harry - Myślę, że wszystko jest normalnie, nie czuję się dziwnie, czy coś w tym stylu... - odpowiedział zielonooki i uciekł wzrokiem w kąt pokoju obserwując miarowe skapywanie czarnej cieczy z sufitu.

- Rozumiem. Jednak myślę, że mógłbyś powiedzieć mi na ten temat zdecydowanie więcej gdybyś w ogóle jadł te leki! - spojrzała na niego nieprzychylnie na co on się uśmiechnął sztucznie. - Dlaczego nie bierzesz przepisanych ci lekarstw?

- Bo nie - burknął.

- Harry to nie jest powód. Jesteś chory! Musisz się leczyć! Nie rozumiesz tego? - podniosła głos kobieta i wstała na równe nogi.

- Doskonale rozumiem! - warknął i spojrzał na nią wściekle po czym też wstał. - Ale coś komuś obiecałem, a ja nigdy, przenigdy nie łamię złożonych obietnic!

- Co? Komu?

- Umierającej kobiecie o czarnych włosach i białym kitlu. - Harry wiedział, że w tym momencie zabrzmiał jak totalny świr.

Wake UpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz