*6* Czas Honoru

370 31 5
                                    


Świat działa w ten sposób, że gazety potrzebują jak najlepszych i najciekawszych informacji by zachęcić czytelnika. Do tego potrzeba jeszcze dobranego stylu graficznego, chwytliwego nagłówka i sukces gotowy. Czy mogłaby się kiedykolwiek przytrafić lepsza okazja niż teraz? Lepszy temat? Raczej nie. I właśnie dlatego wszystkie gazety rozpisywały się o samobójczej śmierci wybrańca. Wielu spekulowało powody. Sądzili, że był to manifest, że Potter chciał coś przekazać. Inni uważali, że był tylko wariatem i nie przejmowali się nim zbytnio. Byli też i tacy co cieszyli się z jego śmierci, śmiali się z niego i zwiastowali wygraną Czarnego Pana. Jednak śmierć ostoi jasności była dla społeczeństwa ciosem. W dniu w którym miał się odbyć pogrzeb wszyscy jakby w zgodzie, bez podziałów na wiek, poglądy, rasę, czy płeć poszli na cmentarz ubrani w długie czarne peleryny żałobne. Padał wtedy deszcz. Moczył magiczne parasole usilnie starając się pokonać zaklęcie nieprzemakalności. Harry miał śliczną trumnę. Wykonaną z jasnego drewna ze złotymi okuciami. Na wieku leżał bukiet czerwonych róż. Ich delikatne płatki były brutalnie niszczone przez wiatr i deszcz. Został pochowany obok rodziców. Nagrobek, obok nagrobka. Trumna, obok trumny. Po całej uroczystości jeszcze wiele osób stało na cmentarzu, błądząc gdzieś w swoich myślach. Wśród tych ludzi stali ponoć najlepsi przyjaciele Potter'a. Rudowłosy obejmował zziębniętą dziewczynę, która cicho pochlipywała.

- Wiesz, nie mogę sobie tego wybaczyć. Dlaczego nie walczyliśmy mocniej? Przecież robiliśmy tyle nielegalnych rzeczy, więc dlaczego nie zrobiliśmy jeszcze jednej by choćby podstępem spróbować się z nim skontaktować. Dlaczego się poddaliśmy Ron? - żaliła się ukochanemu, ściskając w ręku drobny, zmarznięty, różowy kwiatek.

- Nie twoja wina. - starał się ją pocieszyć chłopak.

- A czyja? Jestem podobno najmądrzejszą czarownicą w Wielkiej Brytanii i na co mi to wszystko? Na co te cudowne oceny, jak nie umiałam zobaczyć, że z Harry'm coś się dzieje. Może gdybym była lepszą przyjaciółką, nigdy by nie trafił do psychiatryka... To wszystko moja wina Ron... - zapłakała i podeszła do grobu zielonookiego klękając przy nim i na sam czubek całej wręcz sterty różnych wieńców złożyła swój biedny i lichy goździk. - Tak bardzo cię przepraszam Harry. Tak bardzo cię przepraszam. - znów zaniosła się szlochem, po czym wstała i wtuliła się w ramię Weasley'a. On objął ją i pozwolił by samotna łza spłynęła mu po policzku. Stali tak jeszcze chwile po czym Ron namówił Hermionę by poszli już do domu. Cmentarz opustoszał. Deszcz przestał padać. Nagle zrobiło się niezwykle pusto i smutno. Wiatr powiewał zrzucając pożółkłe liście z drzew. Nagle przez cmentarz przeszedł mężczyzna w czarnym płaszczu i z czarną mugolską parasolką, którą używał jako laskę. Miał czarne skórzane rękawiczki. Blond włosy rozwiewał wiatr, a w niebieskich oczach można było zobaczyć błyszczące iskierki. Podszedł do grobu Harry'ego. Pochylił się i podniósł kwiatek Hermiony.

- Goździk, co? - mruknął do siebie i schował kwiatek do wewnętrznej kieszeni płaszcza. Wpatrywał się zamyślony w nagrobek. Nagle odwrócił się w prawo i jakby w powietrze szepnął. - Witaj Hypnosie. - na te słowa zmaterializował się obok niego drugi mężczyzna.

- Witaj Odysie. Czy wszystko poszło zgodnie z planem? - zapytał poważnym tonem brodaty. I przybliżył się do grobu.

- Tak. Jest tak jak przewidywałeś. Obudzi się za trzy dni od przejścia. - stwierdził i przeczesał dłonią swoje włosy zmierzwione przez pogodę.

- Jesteś pewien? - zwrócił się w kierunku blondyna i mierząc go uważnym spojrzeniem. Ten jednak nic sobie z tego nie robiąc odpowiedział łagodnie, acz stanowczo.

- Tak. - mówiąc to patrzył Hypnosowi prosto w oczy. Otrzymywali jakiś czas kontakt wzrokowy, jakby chcieli sobie przekazać jakąś informację. - Teraz trzeba czekać, a jak długo to będzie zależało od Alicji...

- Tak, masz rację. Wracajmy już lepiej, połączenie zaczyna się robić niestabilne. - mruknął czarnooki, na co jego towarzysz cicho przytakną i ruszyli zgodnie dalej w dół cmentarza.

W tym samym czasie w starych i ciemnych ścianach Grimmuald Place odbywała się stypa. W zamkniętym gronie, po cichu każdy ze swoimi myślami. Molly cicho pochlipywała tuląc się do swojego męża. Ginny bezmyślnie skrobała paznokciem po stole, Fred popijał Herbatę, stojąc obok swojego bliźniaka, który cicho szeptał pocieszenia do siostry. Ron podał Hermiona'ie eliksir nasenny i obecnie czuwał przy niej w jednej z sypialni na piętrze. W kuchni była też Tonks, której włosy przypominały wyblakły szary, a oczy miała bez wyrazu, co jakiś czas spoglądając na Moody'ego, który w zamyśleniu postukiwał laską.

- Szkoda dzieciaka. - westchnął stary auror przerywając milczenie. Kilka głów pokiwało w zgodzie. Nagle Ginny wstała z impetem, przewracając krzesło na którym siedziała. Jej oczy były zaczerwienione i zapuchnięte od łez. Podniosła delikatnie swoją rękę jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie głos ugrzązł jej w gardle. Oddech jej drżał, rozejrzała się po pokoju.

- Co my kurwa robimy? - wyszeptała wodząc wzrokiem po zebranych. Zauważyła, że jej rodzicielka już miała ją okrzyczeć za słownictwo, ale została powstrzymana przez jednego z bliźniaków. - Co my kurwa robimy? - powtórzyła, ale tym razem głośniej i pewniej. - Siedzimy tu i rozpamiętujemy wydarzenia, czyny, decyzje, których nie możemy zmienić. Tym jesteśmy? Bandą mazgai? Harry by nie chciał byśmy za nim płakali. Powinniśmy dla niego żyć dalej, podejmować kolejne, może błędne decyzje, może znów się sparzyć, a może osiągnąć sukces. Powinniśmy dalej walczyć i nie poddawać się. Iść dalej przez życie, trzymając go w sercu. Pamiętać go takim jakim był naprawdę, jeszcze przed chorobą. Wesołym nastolatkiem gotowym skoczyć w ogień dla przyjaciół. Chłopakiem, który uratował mnie z Komnaty Tejmnic, który ocalił Syriusza i Hardodzioba, który mimo bycia najmłodszym uczestnikiem Turnieju Trójmagicznego wygrał go, stając bez strachu przed Tym, którego imienia nie wolno wymawiać. Takim go zapamiętajmy. - powiedziała prawie na jednym wydechu po czym pobiegła do swojego pokoju zostawiając skonsternowane towarzystwo w pomieszczeniu.

- Masz mądrą córkę Molly. - szepnął Remus, którego oczy świeciły dzikim blaskiem. Jego wilk też cierpiał. - Ginny ma rację i zabawne, mimo że jest najmłodsza z całego towarzystwa to ona musiała nam uświadamiać tak na ogół oczywiste sprawy. - szepnął i wbił wzrok w ziemię.

- Wiem, och wiem Remusie. Mam nadzieję, że kiedyś świat pozwoli jej pokazać na co ją naprawdę stać. Mam nadzieję, że dostanie szanse na szczęśliwe życie na jakie zasługuje, szansę jakiej Harry nigdy nie dostał. - po jej policzkach ponownie popłynęły łzy. - Och, był dla mnie niczym syn! Taki wspaniały pełny życia chłopak! - rudowłosa znów rozpłakała się na dobre i nic nie pomagały obejmujące ją pocieszająco ramiona męża.

Dopiero godzinę później większość z gości wróciła do swoich domów lub pokoi. Przed kamienicą stał Szalonooki przyglądając się jej fasadzie z krytycznym spojrzeniem. W ustach miał nadpalone cygaro, a w ręce bawił się małą metalową gilotynką, która z boku miała wygrawerowaną małą lilię. Nagle odwrócił się zamaszyście i pokuśtykał w tylko sobie znanym kierunku.

***
Okej... Nie jest może jakiś super długi lub niewiadomo jak ekscytujący, ale daje sporo wskazówek, więc czytajcie uważnie!
Jak zwykle mam nadzieję, że się podobało i mogę obiecać, że w następnym rozdziale się więcej wydarzy!

Wake UpOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz