Zielone oczy... widział je pod powiekami, gdy tylko zapadał w letarg, a przez ostatnie pięć wieków miał takich momentów stosunkowo dużo. Od jakichś stu lat widywał te oczy, hipnotyzujące go swoją zielenią, kuszące głębią... i gdy tylko budził się, od razu pragnął widzieć je znów. Być może te wizje były powodem, dla którego regularnie kładł się w swojej krypcie i z lubością zamykał oczy, by zanurzyć się w odmętach zielonych tęczówek. Nie mógł wyrzucić ich obrazu ze swojej głowy, a najgorsze ze wszystkiego było to, że doskonale wiedział, do kogo należały i że ich właścicielka była dla niego niedostępna. Nie tylko dlatego, że żyła gdzieś daleko, w swoim odizolowanym świecie, ale głównie z powodu miejsca jego pobytu.
Nienawidził swojego więzienia. Wielokrotnie przeklinał dzień, w którym popełnił błąd skazujący go na wieczność w Domu Tajemnic. Zła ocena sytuacji, jak zapewne powiedziałaby Lilith, rozrywając kolejne gardło kolejnej ofierze. Albo zmieniając kolejnego słabego człowieka w silnego i poddańczego wampira.
Cain westchnął, popijając z kielicha. Lilith już nigdy nie spojrzy na niego swoimi szarymi oczyma i nie spyta sarkastycznie, czy zamienił się na głowę z Ablem. Parsknął cicho na to wspomnienie. Pamiętał jaka była wtedy seksowna i wyzywająca, w tej obcisłej i niezbyt wiele zakrywającej szmatce, którą nazywała suknią. Pamiętał jak się uśmiechała. Jak oblizywała swoje pełne wargi. Jak... potrząsnął głową. Nie chciał rozpamiętywać swojej żony, kiedy śnił o innej kobiecie. To było prawie jak zdrada. Za każdym razem, kiedy zatapiał się w snach o innej kobiecie... o tej kobiecie... miał wrażenie, że zdradza Lilith.
Zdawał sobie sprawę, jak bardzo to było bez sensu. Lilith nie opłakiwała by go zbyt długo, nie należała do sentymentalnych osób. Pięć minut po jego śmierci podniosłaby głowę, otarła łzy, odrzuciła na plecy swoje długie czarne włosy i poszłaby na polowanie. Albo założyłaby swoją egipską kolię i poszła zapolować w zupełnie inny sposób.
A on cierpiał. Cierpiał bardziej od nieudanej próby wskrzeszenia Lilith, a raczej należałoby powiedzieć: udanej, lecz zakończonej porażką. To wtedy zaczął śnić o zielonych oczach kobiety, która nie była jego żoną. Którą widział raz jeden w życiu i która imponowała mu siłą i hartem ducha.
Czuł, że zdradza pamięć żony, ale był jak zahipnotyzowany, niezdolny do uwolnienia się od tego wzroku.
Zakręcił delikatnie kielichem, poruszając gęstym rubinowym płynem wewnątrz. Dom zapewniał mu wszystko, co było potrzebne do przeżycia, ale nic ponadto. Łaknął świeżej krwi, prosto z tętnicy, pulsującej życiem, aromatycznej i smakowitej... ludzkiej. A do dyspozycji miał tylko to, co pojawiało się na jego stole co wieczór. Króliki. Szczury. I kto wie co tam jeszcze. Jak niekończąca się wiecznie tortura.
Zerknął przez okno, na wstający świt. Za kapliczkami i kryptami cmentarza widział wieżyczki Domu Sekretów. Różowe światło poranka odbijało się w ich dachach, rażąc w oczy nawet z tej odległości. Przez ułamek sekundy zastanawiał się co robi jego brat.
Na zawsze złączeni, a jednak na wieki rozdzieleni.
Cain i Abel.
***
Pogoda nie rozpieszczała. Cały Paryż zalewany był strugami deszczu i Diana gratulowała sobie włożenia wysokich kozaków, które uchroniły jej stopy przed zmoczeniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że jej humor był raczej dostosowany do pogody.
– Na litość wszystkich bogów, jest koniec maja! – mruknęła pod nosem, lawirując tak, by ciężkie krople odbite od płyt, którymi wyłożony był plac, jak najmniej moczyły jej sukienkę.
CZYTASZ
Najstarszy
FanfictionCain opuszcza swoje więzienie po 500 latach i niemal natychmiast zachodzi za skórę Dianie Prince, szerzej znanej jako Wonder Woman. Jednak mimo całej swojej siły, Diana musi prosić o wsparcie. A któż lepiej pomoże w walce z przedwiecznym wampirem, j...