Rozdział 4

53 9 0
                                    


Nowy Jork, Cain

Początkowo miał pewne trudności ze zorientowaniem się, gdzie dokładnie się znajduje. Miasteczko, w którym stał Dom, nie było specjalnie duże, z niską zabudową. Zaskoczyło go też, jak wiele zależy od tego, czy ma pieniądze. Zanim dotarł do większego miasta, musiał wielokrotnie korzystać z hipnozy, żeby dostać to, czego chciał.

Wielkość kraju, w którym znajdował się Dom Tajemnic, zaskoczyła go. Przeniesiono go tam magicznie, kiedy został ukarany i nie wiedział nawet w jakim zakątku świata się obecnie znajduje. Dom stał na granicy wielu wymiarów, Cain miał możliwość przechodzić do nich i uczyć nowych rzeczy. Przez pierwsze kilkadziesiąt lat robił to regularnie. Nabywał nową wiedzę i umiejętności, chociaż nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu to do czegoś potrzebne. Teraz było jasne, że każdy talent może mu się przydać w tej nowej rzeczywistości, której długi podjazd do Domu Tajemnic nie zapowiadał.

Świat się zmienił.

Dużo łatwiej znosił te zmiany, kiedy uczestniczył w wydarzeniach. Teraz, kiedy został wrzucony do nowoczesnego świata po pięciu wiekach, nie bardzo mógł się zorientować o co w nim chodzi.

Świat zmienił się szybko i drastycznie. Ze zdziwieniem przyglądał się ludziom na ulicach, kobietom ubranym tak skąpo, że nawet obcisła i niewiele zakrywająca suknia Lilith, byłaby skromna. Mężczyznom, tak bardzo kobiecym, że zastanawiał się czy wszystko z nimi w porządku. Tym dziwacznym machinom pędzącym po ulicach. A domy! Zadzierał głowę i nie mógł się nadziwić sięgającym nieba budynkom, w których przeważało szkło. Jak ktokolwiek mógł mieszkać w czymś takim i nie bać się, że spadnie z tej wysokości?

Ludzie byli dziwni. Dziwnie też smakowali. Ich krew nie była tak słodka jak kiedyś, miała wyraźny kwaskowy posmak, jakby zaczynała się psuć. Trąciła alkoholem. Nadal była to lepsza krew, niż ta, którą był raczony w Domu Tajemnic, ale po tylu setkach lat oczekiwania na wyrafinowany smak i aromat, musiał przyznać, że jest rozczarowany.

I strach. Ci nowi ludzie nie bali się tak, jak dawniej. Kiedyś, zanim wpił się w szyję upatrzonej ofiary, musiał rzucić na nią urok, by nie krzyczała. Teraz... tylko ta pierwsza kobieta wydała z siebie jakiś inny dźwięk, niż pełne erotycznego napięcia mruczenie. I to zupełnie bez jego magicznej interwencji. Był zaskoczony, gdy kobieta krzyknęła, a jej wrzask rezonował w jego uszach jeszcze dłuższą chwilę, bo wcześniej wydawała się taka uległa. Ale być może pił zbyt łapczywie. Może sprawił jej ból, zanim wypił dość, by zaspokoić pierwszy głód.

Cain zastanawiał się, czy jego ograniczenie nadal działa. To, przez które wcześniej znalazł się w Domu Tajemnic - zabicie niewinnego człowieka i zamienienie go w wampira. Na wszelki wypadek nie osuszał ludzi. Lata praktyki na łapanych okazyjnie szczurach nie poszły na marne, do tej pory nie zabił ani jednej swojej ofiary. Przez cały czas jednak myślał nad tym, jak dowiedzieć się, czy klątwa nadal działa. Nie chciał przecież przypadkowo znowu trafić do swojego komfortowego, ale jednak więzienia. Rozmyślał też, jakie wydarzenia doprowadziły do jego uwolnienia.

Oraz jak odnaleźć Hippolytę.

Na żadne z nurtujących go pytań nie znał odpowiedzi. Abel mógłby mu pomóc, ale nie chciał wracać do tamtego sennego miasteczka, skoro dotarł już tak daleko.

Zawsze uważał, że jest pojętny, szybko się uczył, szybko dostosowywał do panujących warunków. Był też cierpliwy. Przez cały dzień siedział na ławce i przyglądał się ludziom. Słuchał rozmów. Kilka razy musiał zasugerować jakimś ludziom, przypuszczał że stróżom porządku, że nie stanowi zagrożenia i nie potrzebuje pomocy. Jeden posłużył za kolację. Caina kusiło, żeby go zmienić w wampira, ale zrezygnował z tego pomysłu. Jeszcze nie czuł się na tyle pewnie w tym nowym, dziwnym świecie, by podjąć się formowania armii.

Drugiego dnia podjął działanie.

- Myślisz pani, że ten będzie dobry? - Cain powoli obrócił się przed lustrem. Nigdy nie przykładał szczególnej uwagi do swojego wyglądu, ale ludzie dziwnie na niego patrzyli. Jego ubranie rodem z szesnastego wieku wyróżniało się tak bardzo, że nawet w kosmopolitycznym Nowym Jorku ludzie oglądali się za nim. Nie do końca umiał stwierdzić, co widniało w ich oczach: podziw, czy wzgarda.

Ten nowy świat wymagał dostosowania się, zanim będzie mógł mu narzucić swoje własne reguły, co, jak mniemał nastąpi już niedługo. Jego plan, choć pieścił go w głowie od co najmniej wieku, nabierał nowych kształtów i dopasowywał się do istniejących warunków.

Nie mógł sobie wybaczyć, że odpuścił ponad pięć wieków temu, kiedy ten plan po raz pierwszy wykiełkował w jego myślach. Dał się pokonać, wywieźć z Themysciry, której szukał tak długo... jak jakiś pierwszy lepszy wampir bez siły. Jego złość rosła, gdy tylko sobie o tym przypomniał.

I te oczy... pamiętał spojrzenie Hippolyty, te głębokie zielone oczy pełne pogardy i nienawiści. Chciał się odegrać, chciał jej pokazać, że jest silny i że należy się go bać, a nie nim pogardzać.

- Leży na panu jak szyty na wymiar - szeroki uśmiech i łagodny głos dziewczyny wyrwały go z zamyślenia.

- Tak uważasz, pani? Wezmę zatem dwa.

- Takie same? - Kiwnął głową. Dziewczyna nie wyglądała na zaskoczoną. W jej pracy stale zdarzali się klienci, którzy potrzebowali dobrze skrojonego garnituru, a znalazłszy jeden model, brali od razu kilka sztuk, żeby nie tracić czasu na szukanie innych. - Może mogłabym zaproponować inny kolor? Granatowy lub szary?

- Czarny będzie w sam raz. Czy mógłbym zostać w tym, a drugi pani zapakuje? Moje ubranie... - wymownie spojrzał na bufiaste spodnie i pończochy, w których tu przyszedł.

- Tak, oczywiście. Zapraszam do kasy - wykonała ruch ręką, po czym nieopatrznie spojrzała mu w oczy. W te bezdenne, hipnotyzujące, brązowe oczy... które zmieniały swoją barwę na krwisto-czerwoną. Kiedy ocknęła się chwilę potem, nie pamiętała co się wydarzyło. Przetarła czoło dłonią. Był tu klient...? Zasłabła...? Rozejrzała się, ale w salonie nikogo nie było. Potrząsnęła głową, próbując rozwiać mgłę zasnuwającą jej myśli.

Nowy Jork oferował wiele atrakcji spragnionemu rozrywek Cainowi. Oczywiście jego teoria dobrej zabawy różniła się zasadniczo od tej tradycyjnie postrzeganej przez ludzi. Nocne kluby, głośna muzyka, szybkie tempo życia, wszystko to było fascynujące, nowe, satysfakcjonująco tętniące energią. W mieście, które nie śpi, łatwo było upolować ofiarę, światła neonów dodawały nutkę niesamowitości, a ludzie wydawali się chętniejsi, niż kiedykolwiek.

Nowy strój pomagał. Dobrze skrojony czarny garnitur, biała koszula i jego naturalny urok sprawiały, że kobiety lgnęły do niego. Nigdy nie czuł specjalnego pociągu seksualnego, poza Lilith oczywiście, ale ich porozumienie było inne, głębsze. Teraz, kiedy Lilith nie żyła od tak dawna, zaczynał czuć coś... jakby brakowało mu jakiegoś kawałka. Ale poza tym odczuwał pragnienie i nie miało to nic wspólnego z krwią pulsującą w żyłach pod naciskiem jego ust. A raczej miało i to sporo, ale w zupełnie innym sensie.

Czuł się z tym dziwnie. Początkowo nie bardzo wiedział, czy powinien ulec swoim żądzom, ale szybko pozbył się wątpliwości. Jedna z kobiet bardzo jasno wyraziła swoje pragnienia. Nie do końca jeszcze ogarniał XXI wiek, ale podobała mu się ta bezpośredniość bez potrzeby zgadywania intencji drugiej strony. Wykorzystał ją kilkukrotnie, zanim opuścił Nowy Jork i podobało mu się, jak otwarte na jego propozycje były jego partnerki. Na wszelkie propozycje.


Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
NajstarszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz