Król tłuszczu

361 17 1
                                    

Cyntiel nie widziała, nie myślała, nie czuła. Była odrętwiała z bólu jak nigdy. Nie pamiętała, co się stało, gdzie jest i dlaczego tam jest... była tylko ciemność, cierpienie i głosy z oddali. Jakie głosy? Czyje głosy? Nie wiedziała. Może orków, a może Valarów... niewyraźne, jakby z oddali, mówiły do niej. Ale co mówiły? Nie rozumiała. Zdawało jej się, że tkwiła w bezruchu i głuszy przez całe godziny, zanim zaczęła się przebudzać. Głosy stawały się głośniejsze, a mrok rozświetliło wąskie światło, jakby otwierało się jakieś przejście. Poczuła, że się rusza. Ktoś wziął ją na ręce, ale była zbyt słaba, by podnieść zwisającą bezwładnie głowę. Nie mogła ruszyć ani palcem. Bolało.

Nagle wzięła głęboki oddech, jakby wynurzyła się spod wody po długim czasie. Pod wpływem gwałtownego impulsu otworzyła sklejone powieki i potoczyła dookoła zamglonymi, załzawionymi oczami. Wszystko było niewyraźne. Kształty i kolory zlewały się w jedną ruchomą całość, jednak powoli wszystko wracało do normy. Ujrzała nad sobą ciemne sylwetki, ale i jasne twarze. Leżała na ziemi. Zacisnęła palce na trawie i poczuła, że znów się rusza. Zamrugała parę razy oczami i widziała już normalnie. Zdała sobie sprawę, że jest oparta o siedzącego za nią Kílego. Po lewej stronie siedzieli Thorin i Fíli, po prawej Óin i Iladriel. Wszyscy byli tacy przerażeni i poważni... co się stało?

Spojrzała w dół i serce stanęło jej w przełyku, a jej zaczerwienione oczy rozszerzyły się ze strachu. Była na wpół rozebrana w taki sposób, że widać jej było cały brzuch. Na lewym boku miała paskudnie krwawiącą ranę, a z niej wystawała długa prymitywna strzała. Wtedy Cyntiel zdała sobie sprawę, co się dzieje. Porażający ból promieniował z jej boku i wypełniał każdy centymetr ciała przy najmniejszym ruchu.

− Trzeba to wyjąć... − usłyszała niski głos, w którym rozpoznała Thorina. Przestraszyła się nie na żarty, ale nie była w stanie nic powiedzieć.

− Wuju, to na pewno dobry pomysł? − spytał ktoś inny, zapewne Fíli.

− Jeśli jej nie wyciągniemy, może wdać się zakażenie − odezwał się Óin, oglądając ranę z bliska. − Wtedy będzie jeszcze gorzej. Nie ma innego wyjścia... trzeba to zrobić.

Cyntiel się bała się i to bardzo. Wiedziała, co ją czeka i nie chciała tego przeżyć. Czuła narastające obawy, coraz ciężej się jej oddychało. Patrzyła bezradnie, jak Thorin delikatnie chwyta promień strzały, nie ważąc się nawet zerknąć na jej twarz. Nie chciał tego widzieć.

− Panie... − szepnęła, a jej ciało przeszedł dreszcz.

− Hej, hej − Kíli położył rękę na jej policzku i podniósł jej głowę tak, by na niego spojrzała. − Patrz na mnie, okej? Fíli, weź ją za rękę. Nie patrz w dół, tylko na mnie. Teraz... trochę cię zaboli... ale dasz radę, tak? To tylko chwila i będzie po wszystkim.

Błyszczące łzy szklące się w złotych oczach były tak rozczulające, że gdyby sprawa nie była poważna, nie mógłby powstrzymać uśmiechu. Ale nie było na to czasu. Gdy Fíli złapał drżącą dłoń elficy i przycisnął do siebie, a Kíli objął ją za ramiona, Thorin spojrzał na nich krótko i powiedział:

− Trzymajcie ją mocno.

Przeszywający wrzask wypełnił powietrze, a dotychczas bezwładne ciało elficy zaczęło się szarpać. Kopała nogami tak, że Dwalin musiał pomóc ją unieruchomić, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Wszyscy inni odwrócili wzrok, nie chcąc na to patrzeć. Zaczęło się.

Młodsza siostra || Historia Dębowej KompaniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz