Strach

252 16 15
                                    

Słońce powoli unosiło się nad horyzont, rozświetlając na złoto poranne mgły. Straszliwa noc przeminęła, pozostawiając w przeszłości wydarzenia znad płonącego urwiska. Choć wszyscy członkowie Kompanii były zmęczeni i ubrudzeni popiołem, wiedzieli, że już są bezpieczni. Prawie. W tym momencie osoba zagrażająca im niemal tak samo jak orkowie znajdowała się tuż przy nich.

Cyntiel powoli uchyliła powieki. Ujrzała nad sobą poranne niebo i poczuła chłodny wiatr na policzkach. W pierwszej chwili wydało jej się, że frunie. Beztrosko i lekko, jak chmury. Ciężki ból w klatce przypomniał jej jednak o wszystkim i sprowadził na ziemię. Zerwała się tak nagle, że o mało nie zsunęła się z grzbietu wielkiego orła. Odruchowo złapała kurczowo dłońmi jego ogromne pióra, ale ptak wciąż leciał spokojnie w jednej linii. Jedynie lekko potrząsnął łbem, zdezorientowany przez gwałtowne zachowanie swojej "pasażerki".

Cyntiel ułożyła się wygodniej i bezpieczniej. Każdy ruch sprawiał jej ból, a gdy tylko dotknęła swojej klatki ręką, niemal straciła oddech. Delikatnie odwinęła swoje ubranie, by sprawdzić czy widać jakiekolwiek zewnętrzne zmiany, a gdy ujrzała ogromne purpurowe plamy na swojej skórze cicho westchnęła. No tak... raczej nikt nie przyjąłby uderzenia maczugą od Azoga bez połamanych żeber. W każdym razie akurat jej się to nie udało. No cóż... nie zamierzała nikomu nic mówić o swojej ranie.

Białowłosa przetarła zamglone oczy i rozejrzała się, a widok zaparł jej dech w piersiach. Przed sobą widziała wschodzące słońce i rozciągający się na wszystkie strony nieboskłon usiany kłębami chmur. Leciała prawdopodobnie setki mil nad ziemią, mimo swojego długiego życia jeszcze nie miała zaszczytu doświadczyć takiego uczucia. Zaraz potem uniosła wzrok na swoich towarzyszy, by sprawdzić czy wszyscy są obecni i cali. Kamień spadł jej z serca, gdy doliczyła się trzynastu. Gdy jednak ujrzała nieprzytomnego dowódcę w pazurach jednego z orłów, westchnęła ciężko. Teraz już była tego pewna - nie chciała wyjawiać im prawdy.

Jej palce mimowolnie znów zacisnęły się na piórach wielkiego ptaka. Zaczynała znów czuć się tu obco, tym razem wiedziała jednak, że zasłużyła sobie na to. Być może wcale nie powinna tu być. Może jednak przeznaczone było jej udawać się na patrole z lorieńskimi strażami, bronić granic swojego królestwa i szlajać się po dworze, siedząc bezpiecznie w miejscu i nie wychylając nosa za próg. Nie próbując żadnych niebezpiecznych sztuczek, nie narażając się ludziom kradnąc im gruszki, nie urządzać pokazów szermierki z bandytami... ale to ona nawarzyła sobie tego piwa i teraz musiała je wypić.

Nagle poczuła, że orzeł kieruje swój lot nieco w dół. Odruchowo przylgnęła do jego grzbietu, czując jak wiatr mocniej przewiewa jej włosy. Pierwszy ze stada ptaków uniósł się nad wysoką turnią i delikatnie ułożył na skalnym podłożu nieprzytomnego przywódcę. Cyntiel poczuła ból w klatce piersiowej i nie wiedziała, czy to serce przepełnia się wyrzutami sumienia, czy to rana od ciosu Azoga daje o sobie znać. Nie chciała nawet wiedzieć, chciała tylko już być wolna...

Cała kampania otoczyła Thorina, jednak to Gandalf dopadł do niego jako pierwszy.

− Thorinie... − zmierzył zmartwionym wzrokiem poobijaną twarz krasnoluda I zbliżył do niej dłoń, szeptając zaklęcia tylko jemu zrozumiałe. Zdawały się one jednak działać - już po chwili Thorin odkaszlnął i podniósł głowę.

− On... gdzie niziołek...?

− Bilbo jest tu, cały i zdrowy − uśmiechnął się uspokajająco Gandalf, odsuwając się i wskazując na Hobbita. Na jego widok Thorin jakby odżył. Uniósł się z ziemi na lekko chwiejących się nogach, a siostrzeńcy złapali go pod ramiona, by nie upadł. Jednak on wyprostował się i wbił w niziołka rozjuszony wzrok.

Młodsza siostra || Historia Dębowej KompaniiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz