Rozdział czwarty

915 72 58
                                    

"Będziesz ostrożny, dziadku?"

"Zawsze jestem ostrożny, mały. Nie bój się. Będzie dobrze."

Feliciano pokiwał ze smutkiem głową i spojrzał do koszyka. Tak bardzo się cieszył, że widzi Antonia tamtego wieczoru. Teraz chciały, żeby w ogóle nie przyszedł. Jakiekolwiek wiadomości Antonio przyniósł ze sobą, poprowadziły do niezbędnej misji i kolejny raz, wszyscy, których kochał Feliciano stawali w obliczu niebezpieczeństwa. Powinien się już do tego przyzwyczaić. "Wiem, dziadku. Proszę, pilnuj Lovino."

"Nie potrzebuję pilnowania," powiedział Lovino z irytacją, dołączając do nich przy drzwiach. Roma wyciągnął rękę i zakrył płaszczem Lovino pistolet, wystający podejrzanie z jego kieszeni. "To nawet nie jest niebezpieczna misja." 

"Każda misja jest niebezpieczna," powiedział poważnie Roma, łapiąc ramiona Lovino i zmuszając go, by popatrzył mu w twarz. "Rozumiesz?"

"Jasne, tsa."

"Co mówiłeś?"

Lovino westchnął i przewrócił oczami. "Rozumiem, Dziadku. Każda misja jest niebezpieczna."

"Dobry chłopak. Teraz Feliciano, idź na targ, kup trochę mleka, porozmawiaj z informatorem, a kiedy wrócisz, już będzie po wszystkim. Dobrze?" Roma uśmiechnął się uspokajająco. 

Feliciano pokiwał głową. Wcale nie czuł się taki pewien. Robił to już tyle razy, a jednak teraz coś wydawało się być inaczej. "Dobrze. Bądźcie bezpieczni."

Roma zaśmiał się i zmierzwił włosy Feliciano. "Mój mały, głupiutki Feliciano. Nawet nie będziemy dziś walczyć! Tyko zdobywamy informacje - twoja specjalność, tak? Właściwie powinieneś iść z nami!" 

Feliciano wiedział, że dziadek Roma żartował, ale i tak trochę go to zdenerwowało. On też się narażał. Był częścią tego wszystkiego. Nie był dzieckiem. "Przyniosę informacje z wioski. Wykonam swoją pracę, Dziadku."

"Wiem. Pamiętasz swój kod?"

"Mówią, że burza uderzy przed wiosną," wyrecytował Feliciano. "Dobrze?"

"Idealnie." Roma pochylił się ucałował policzki Feliciano. "Do zobaczenia wieczorem, Feliciano."

"Pa, Dziadku. Pa, Lovino." Lovino dał Feliciano buziaka w policzek i rzadko pojawiający się na jego twarzy uśmiech. Wyszli za drzwi, a Feliciano patrzył, jak Lovino i Roma szli drogą prowadzącą w góry, dookoła wioski, późno-poranne słońce złocące pola dookoła niego.

.

Feliciano miał w żołądku ciasną kulkę nerwów, kiedy szedł zatłoczonym skwerem. Wszyscy wyszli, korzystając z łagodnej pogody, a pobliski targ wypełniał tłum negocjujących ceny i żartujących ludzi. Feliciano zestresował się jeszcze bardziej, kiedy zbliżył się do nieznajomej sobie cantiny. Sam nigdy nie zdecydował by się na jej odwiedzenie. Popularna wśród Niemców i osób im sprzyjających, była jednym z najniebezpieczniejszych miejsc w wiosce dla członka ruchu oporu. Ale było również najmniej podejrzanym miejscem na spotkanie z kimś w interesach Resistenzy. Feliciano przepchał się przez gęsty tłum w porze lunchu i przyjrzał się stolikom w poszukiwaniu swojego celu. Zważył go niemal natychmiast, siedzącego przy stoliku na dworze, z czerwoną czapką, czytającego gazetę. Feliciano pospieszył do stolika, pochylił się i wyszeptał konspiracyjnie.

"Jest gorąco jak na tę porę roku, czyż nie?" Mężczyzna tylko rzucił mu krzywe spojrzenie i wrócił do czytania gazety. Feliciano przeklął do siebie i spróbował jeszcze raz. "To znaczy, um, nie jest szczególnie zimno tej zimy?" Brwi mężczyzny się zmarszczyły i nawet nie podniósł wzroku. Feliciano przeklął trochę głośniej. Szlag by trafił te głupie kody, których musiał używać, nigdy ich nie pamiętał. "Um, to jest... coś o pogodzie, zimno, gorąco, dziwna pogoda, oh, pamiętam! Mówią, że burza uderzy przed wiosną. Um... nie?"

Auf Wiedersehen Sweetheart - tłumaczenie pl [GerIta]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz