Rozdział 1

97 6 2
                                    

13 grudnia 1980

Młody, dwudziestoletni mężczyzna pojawił się znikąd przed niewielkim, parterowym domem. Wyglądał nietypowo jak na to, że znajdował się na granicy lasu i z dala od cywilizacji – czarny garnitur, spod którego wychylała się lśniąco biała koszula był okryty ciemną peleryną. Na stopach błyszczały lakierowane pantofle, które po kilku krokach zmatowił unoszący się ze ścieżki kurz. Mężczyzna poprawił opadający na twarz kosmyk kruczoczarnych włosów, po czym podrapał się po krótkiej bródce. Jego przystojne rysy twarzy zniekształcał smutek, który zamienił się w niepokój, gdy dostrzegł otwarte drzwi domu.

Biegiem wpadł na werandę, a potem wszedł do wnętrza domostwa. Jego oczom ukazał się wąski korytarz i lekko kręcone, drewniane schody prowadzące na poddasze. To na nich odnalazł właściciela domu.

Przybyły mężczyzna zamknął drzwi za sobą i zabezpieczył je zaklęciem, by nikt niepowołany nie wszedł do środka. Czasy były zbyt niespokojne, by nie stosować podstawowej ochrony. Ostrożnie, możliwie najciszej podszedł do pogrążonego w żalu przyjaciela.

– Remus... – szepnął, dotykając delikatnie jego ramienia. – Nie powinieneś tak znikać. Sam wiesz...

– Co to ma za znaczenie? – odpowiedział drugi mężczyzna ochrypłym od przerwanego płaczu głosem. – Niech przyjdą. Niech tu wejdą. Niech rzucą tę cholerną Avadę. Jeszcze im podziękuję.

– Nie mówisz poważnie.

– Nie mówię?! – krzyknął Remus, zrywając się ze schodów. Jego jasnobrązowe oczy po raz pierwszy od kilku dni rozbłysły czymś innym niż żalem. Mieniły się gniewem i zrezygnowaniem. – Jestem śmiertelnie poważny, Syriuszu. Putain! Czy ty widzisz, co się dzieje?! Harry w niebezpieczeństwie, James w walczy o życie w Mungu, Ami... – urwał, nie będąc w stanie dokończyć zdania. – Straciłem matkę, tracimy przyjaciół... Nie mam już nic!

– A my? – zapytał spokojnie Syriusz, nie pozwalając, by emocje przyjaciela odbiły się na nim. – Twój ojciec, ja, Peter, Lily. Masz przyjaciół. I nie waż mi się mówić, że nie masz dla kogo żyć. Obaj dobrze wiemy, że masz.

– Nie. Syriusz, ja... Ja po prostu nie potrafię... – Złość uszła z niego równie szybko, jak nastąpiła, i mężczyzna z bolesnym jękiem osunął się na kolana.

Syriusz złapał go, zanim jego kolana uderzyły o podłoga. Docisnął do siebie przyjaciela, nie bacząc na to, że łzy moczą mu wyjściowy garnitur.

– Wiem, stary, wiem – szeptał, czując, jak palce Remusa kurczowo wczepiają się w materiał. Nawet nie przyszło mu do głowy, że sytuacja mogłaby być dla nich niekomfortowa. Już nie. Nie pierwszy raz w ciągu ostatnich trzech dni wspierał przyjaciela. – Ale... cholera, nie powinieneś wychodzić bez słowa. Lilka chciała z tobą porozmawiać... Dumbledore też...

– Jedną rozmowę miałem. Wystarczy – odpowiedział Remus, odsuwając się do Syriusza. Łzy wyraźnie odznaczyły ślady na jego młodej, naznaczonej dwiema bliznami twarzy.

Przeszedł do niewielkiego salonu połączonego z kuchnią i opadł na stojące przy stole krzesło. Rzucił okiem na drugie, stojące naprzeciwko i spazm bólu wykrzywił mu twarz.

– Z kim rozmawiałeś? – zapytał Syriusz.

– Z Margaret. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, co myśli o tym wszystkim. I kogo o to oskarża... Przez moją głupią wojnę... Tak powiedziała.

Syriusz wypuścił ciężko powietrze i przeczesał dłonią włosy – w nerwach nieświadomie powtarzał gest przyjaciela, Jamesa.

– Co za sucz – wycedził. – Jak ją dorwę...

RóżyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz