Rozdział 23

34 2 0
                                    

Kwiecień 1981

Remus nie wiedział, ile czasu spędził w areszcie. Liche posiłki dostawał nieregularnie, więc nie mogły stanowić żadnego wyznacznika upływu czasu. Żył w ciągłej ciemności, krążąc po celi, drzemiąc na twardej pryczy i rozmyślając nad tym, co ma zrobić, by wyjść z tego cało. Nie znalazł rozwiązania.

Jego myśli stale uciekały w kierunku córki. Miał nadzieję, że Sturgis radzi sobie z Rose. Mała go nie znała, mogła być nerwowa. Ale powinni wytrzymać do przyjazdu ojca. O ile Rey przyjedzie... nie, nie powinien tak myśleć, chociaż pewnie w pełni sobie na to zasłużył. Czuł zaciskającą się na gardle żelazną rękę, gdy przypominał sobie, jak pożegnał się z ojcem po jego ostatniej wizycie. Merlinie, zachował się jak ostatni niewdzięcznik. Reynard specjalnie przyjechał z Francji, żeby mu pomóc, a on kazał mu wyjeżdżać. Tak, był wściekły, ale czy to cokolwiek usprawiedliwiało? Nie powinien był tego robić. Nie po tym, ile ojciec zrobił dla niego przez te wszystkie lata. Jeden błąd nie mógł tego przekreślić.

Światło w areszcie rozbłysło nagle, oślepiając go. Odzwyczajone oczy odmówiły współpracy. Remus nic nie widział, gdy siłą wyciągnęli go w celi i pociągnęli zatęchłym korytarzem. Czuł, jak zaklęciem spętano mu nogi ciężkimi kajdanami. Wepchnęli go do pomieszczenia i usadzili na krześle. Powoli, bardzo powoli otwierał oczy, usiłując przyzwyczaić się do jasności.

Zanim ktokolwiek do niego przyszedł, udało mu się odzyskać wzrok. Pomieszczenie było większe, niż początkowo się spodziewał. Wyłożono je kafelkami, które niegdyś musiały być białe, ale obecnie pokryły się szarym brudem i zaschniętą krwią. Jedynym wyposażeniem był niewielki stolik i dwa krzesła.

Po plecach Lupina przebiegł dreszcz. Wiedział, gdzie jest. Pokój przesłuchań Departamentu Kontroli miał wyjątkowo złą sławę. Gorszą miał chyba tylko sam Azkaban, chociaż czy można je było porównać? Z Azkabanu ludzie wychodzili sponiewierani psychicznie, z pokoju przesłuchań – fizycznie. Remus wciągnął powietrze, wdychając zapach krwi istot, które były tu wcześniej przesłuchiwane: wilkołaków, wampirów, centaura... Więcej nie potrafił rozróżnić.

Drzwi otworzyły się i do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn. Jednego z nich Remus już znał, to on go aresztował. Pozostała dwójka nie musiała się przedstawiać, by Lupin zorientował się, kim są. Szerokie barki, krępa budowa i twarze tylko w niewielkim stopniu skażone inteligencją dobitnie informowały, że urzędnicy pracują w Rejestrze Wilkołaków. Nie trzeba było nawet patrzeć na noszone przez nich mundury.

Remus zrozumiał, jak duże miał kłopoty, a serce, bijące dotąd równo, zakłuło go w podobny sposób jak przed rokiem. W głowie kołatało mu się mnóstwo pytań. Co się stało, że wzięli go na przesłuchanie? Co z Moodym? A może to wynik prób Daviesa albo ojca, żeby go stąd wyciągnąć? Nie, to nie mogło być to. Pełne niechęci i tłumionej agresji spojrzenie pracowników Rejestru jasno dawały mu do zrozumienia, że jest uważany za potwora. Niedobrze.

– Jeszcze raz – powiedział oficer Turner. – W czasie ataku na aurora Moody'ego byłeś...

– W pracy – wtrącił Remus, kiwając głową. Już odbywali tę rozmowę, wiedział, o co będą pytać. – W księgarni „Książki i książeczki" w rynku Rockcliffe. Pracowałem od ósmej do szesnastej.

– Grzeczniej! – warknął jeden z rejestrowych.

Remus zmierzył go niechętnym spojrzeniem, ale nic nie powiedział. Gdyby to była inna sytuacja, może być coś odpowiedział, ale wolał nie drażnić urzędników. Wiedział, że mogliby z nim zrobić wszystko, gdyby dał im chociaż złudzenie powodu. Nie, lepiej było milczeć i się pilnować.

RóżyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz