Wrzesień 1981
Remus ostrożnie, trzymając różdżkę w pogotowiu, pchnął ciężkie drzwi. W jego nozdrza uderzył charakterystyczny zapach starości – kurzu i zgnilizny. Szczególnie ten drugi świadczył o tym, że w budynku zalęgły się korniczaki. Nowa Kwatera Główna nie była mocno zaniedbana, ale każdy mógł spostrzec, że od dawna nikt w niej nie mieszkał. Z pewnością należało spodziewać się w niej mnóstwa magicznych stworzeń, które uwielbiały takie zapomniane miejsca. Wystarczyło, że wszedł do środka, a zobaczył ghula, chowającego się na jego widok. Westchnął. Ghul nie stanowił problemu, wystarczyło go złapać i przenieść w inne miejsce.
Przechadzał się po kolejnych pomieszczeniach, rejestrując wszystkie stworzenia, jakie napotykał. Chciał wiedzieć, z czym dokładnie ma do czynienia, zanim weźmie się za usuwanie niechcianych lokatorów. Wolał nie znaleźć się w sytuacji, gdzie zająłby się oczyszczaniem jakiegoś pokoju i coś by na niego niespodziewanie naskoczyło.
Zastanawiał się zresztą, czy na pewno będzie miał dużo pracy. Większość stworzeń wyczuła już, że w budynku pojawił się drapieżnik i przemykała się do różnych wyjść. Nie bały się człowieka. Bały się wilkołaka. Remus wiedział jednak, że te, które uciekają, i tak nie stanowiły dla niego problemu. Prawdziwym wyzwaniem były te, które zdecydowały się zostać. Niewiele istot postanowiłoby przebywać w jednym pomieszczeniu z wilkołakiem.
Ghule wolały się pochować – i tak były zbyt powolne, by uciekać. Bahanki poukrywały się w porwanych zasłonach, gotując się do obrony. W piwnicy kłębiła się grupka przypominających prosiaki kołkogonów. Nie groźne przedstawiały zagrożenia, ale przynosiły pecha gospodarstwu, w którym przebywały. Lepiej, żeby nie zamieszkiwały Kwatery Głównej. Remus wiedział, że może mieć z nimi problem – jakichkolwiek zaklęć by nie zastosował, stworzonka powrócą. Na stałe mógł je odpędzić jedynie biały pies, a takowego Lupin nie posiadał i nie znał nikogo, kto by miał.
Remus kończył obchód, gdy jego uwagę przyciągnął szelest w jednej ze skrzyń. Wymierzył w nią różdżkę i podszedł ostrożnie. Instynktownie wciągnął powietrze, ale nie rozpoznał zapachu. Mógłby przysiąc, że gdzieś już go czuł, ale nie umiał go skojarzyć. Ostrożnie zdjął z kufra zaklęcie zabezpieczające i uniósł wieko. W środku znalazł skulonego w kącie pająka. Był duży, wielkości ludzkiej głowy, ale sprawiał wrażenie wychudzonego. Musiał leżeć w tej skrzyni od dłuższego czasu bez dostępu do wody i pożywienia.
Lupin wyczarował pudełko, do którego ostrożnie przełożył stworzenie. Było ono tak wyczerpane, że nawet nie próbowało się wyrywać. Wyglądało na pogodzone ze swoim losem. Remus domyślał się, że prawdopodobnie ma do czynienia z akromantulą i powinien się jej jak najszybciej pozbyć. Te ogromne pająki były śmiertelnie niebezpieczne... ale czy on sam też nie był? Zawsze miał opory przed zabijaniem magicznych stworzeń. Aż nazbyt dobrze wiedział, że jemu samemu wielu chętnie zgotowałoby ten sam los.
Remus wziął skrzynkę z pająkiem i skierował się do wyjścia. Tego dnia nie miał już co robić. Musiał znaleźć miejsca, gdzie mógłby przesiedlić ghule i najlepiej kilka białych psów. Teleportował się w okolice Hogwartu i od razu skierował do chaty gajowego. Wiedział, że jedynie Hagrid może pomóc mu z akromantulą. Był w końcu specjalistą od dziwnych i niebezpiecznych stworzeń.
– Remus, łobuzie, co cię tu sprowadza?! – krzyknął gajowy na widok niespodziewanego gościa.
– Wiesz, zacząłem oczyszczać nową Kwaterę i znalazłem coś, co może ci się spodobać.
Postawił na stole skrzynkę i stuknął w nią różdżką, by zniknęła. Oczom dwóch mężczyzn ukazała się wycieńczona akromantula. Hagrid uniósł do ust potężną dłoń.
CZYTASZ
Różyczka
FanfictionWojna z Voldemortem osiągnęła apogeum. Co dzień giną ludzie. Co dzień do młodych czarodziejów docierają coraz gorsze wieści. Jednym z nich jest Remus Lupin. Próbując pozbierać się po stracie, stara się ze wszystkich sił działać jak należy. Los jedna...