Maj 1980
Remus Lupin nie lubił szpitali. Niektórzy nie lubili pomidorów, inni upałów, a Remus szpitali. Zdarza się.
Siedział niespokojnie na niewygodnym krześle, ruszając przez przerwy nogą. Na przemian zaplatał i rozplatał ręce, rozglądając się nerwowo po korytarzu.
– Rem, uspokój się – syknęła Ami. Przewróciła stronę czytanej książki, nawet nie patrząc na męża.
– Jestem spokojny. Tylko nie wiem, dlaczego musimy tyle czekać... Poza tym, sama wiesz... Nie lubię szpitali. Nienawidzę tego zapachu. Źle mi się kojarzy.
Amelia wywróciła oczami i wróciła do lektury. Jasne, że wiedziała, jakie jest podejście Remusa do szpitali i znała powód. Sama za nimi nie przepadała, ale zdawała sobie sprawę z tego, że w przypadku jej męża to coś więcej. Po tym, co go spotkało, takie zachowanie było naturalne.
– Wiesz, będziesz musiał się przyzwyczaić – powiedziała, gdy nerwowe ruchy nogi Remusa ponownie zaczęły ją denerwować. – Będziemy tu trochę bywać w ciągu najbliższych miesięcy.
– Nawet mi nie przypominaj – odpowiedział Lupin przez zaciśnięte zęby. – Zostawmy ten temat, dobrze? Chcę załatwić to badanie i wyjść.
Ami chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnowała. Wolała niepotrzebnie nie drażnić męża. I bez tego był nerwowy – sam szpital tak na niego działał, a fakt, że musieli się pilnować przed śmierciożercami, nie pomagał.
Minęło jeszcze pół godziny, zanim uzdrowiciel, około trzydziestoletni, wysoki mężczyzna, poprosił ich do gabinetu. Bardzo długie pół godziny, w czasie których Ami nie raz i nie dwa miała ochotę wyrzucić znerwicowanego męża ze szpitala. Jego niespokojne ruchy doprowadzały ją do szału. Odetchnęła głęboko, gdy wreszcie poproszono ją na badania. Jeszcze nigdy tak szybko nie wchodziła do jakiegokolwiek pokoju.
Uzdrowiciel spojrzał w kartę, którą Ami dostała na wizycie potwierdzającej ciążę, po czym zaprosił ją przed aparat. Zrobił zdjęcie i dopiero wtedy rzucił zaklęcie przenikające. Delikatnie przesuwał palcami po brzuchu Amelii. Nastawił także maszynę, dzięki której w salce rozległo się bicie serduszka. Ami wymieniła szczęśliwe spojrzenie z mężem.
– Ciąża przebiega książkowo – poinformował uśmiechnięty uzdrowiciel. – Potwierdzam wyznaczoną datę porodu. Nie muszą się państwo niczego obawiać.
Lupin uśmiechnął się szeroko i odetchnął z ulgą. To było coś wspaniałego. Co prawda słyszał już bicie maleńkiego serduszka, ale ruszające się zdjęcie unaoczniło mu to, co już wiedział. Zrobili to. Naprawdę zrobili dziecko! Słowa uzdrowiciela, że z maleństwem wszystko jest w porządku, wprawiły go w prawdziwą euforię. Bał się, że coś pójdzie nie tak. Co prawda badanie w czasie ciąży nie powie im, czy dziecko nie odziedziczyło jego przypadłości, ale wykluczało inne, bardziej ludzkie choroby.
Uzdrowiciel podszedł do zlewu i zaczął myć ręce. Nie skupiał się na tym – Ami widziała, jak patrzy na bliznę na twarzy Remusa i kilka innych, które pokrywały jego odsłonięte dzisiaj przedramiona. Jego źrenice rozszerzyły się i Amelia już wiedziała, że on wie.
– Przyniesiesz mi kurtkę? – spytała męża, chcąc jak najszybciej wypłoszyć go z gabinetu.
– Jasne. Zaraz wrócę.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Nawet nie spojrzał na zesztywniałego nagle uzdrowiciela.
– Dziękuję, doktorze – powiedziała Ami, siląc się na neutralny ton. – Następna wizyta za miesiąc, tak?
CZYTASZ
Różyczka
Fiksi PenggemarWojna z Voldemortem osiągnęła apogeum. Co dzień giną ludzie. Co dzień do młodych czarodziejów docierają coraz gorsze wieści. Jednym z nich jest Remus Lupin. Próbując pozbierać się po stracie, stara się ze wszystkich sił działać jak należy. Los jedna...