Rozdział 20

43 2 0
                                    

Czerwiec 1980

Opróżnienie małego pokoju i posegregowanie znajdujących się tam rzeczy zajęło Lupinom dwa tygodnie nieregularnej pracy. Mogli działać jedynie wieczorami, gdy Remus wracał już z księgarni, oraz w weekendy. Musieli też przerwać na czas pełni, która nastąpiła pod koniec maja.

Rey dawno nie denerwował się tak, jak przez te trzy noce, które spędził samotnie, kręcąc się po domu i wsłuchując w odgłosy dobiegające z piwnicy. Amelia przeniosła się na ten czas do domu Potterów, gdzie miała czuwać nad Lily, gdy James siedział z Remusem w piwnicy. Reynard nie potrafił wyrazić, jak bardzo był wdzięczny przyjaciołom syna za cały trud, jaki włożyli w naukę animagii. Zastanawiał się czasami, jakie szalone myśli chodziły im po głowie, gdy wpadli na ten irracjonalny pomysł. Jemu samemu nigdy nie przyszło to przez myśl, chociaż wiedział, że animag mógł pomóc wilkołakowi. Rey był na to jednak zbyt słaby, za mało znał się na transmutacji, a przynajmniej tak sądził.

Co rano z drżącym sercem schodził po piwnicznych schodach, by zobaczyć, jak czuje się Remus. Co rano oddychał z ulgą, gdy orientował się, że wszystko było w porządku. Jasne, chłopak był podrapany, obolały i wycieńczony, ale żył i oddychał miarowo. Serce biło równo, jakby nigdy się nie zatrzymało.

Gdy Ami wróciła wieczorem, po ostatniej nocy pełni, jej mąż stał już pewnie na nogach i zastanawiał się, na jaki kolor przemalują pokoik, w którym za kilka miesięcy miało zamieszkać ich dziecko. Amelia w końcu zgodziła się na to, by odsunięto ją od sprzątania rzeczy, ale postawiła warunek, że chce pomóc w malowaniu. Tak się do tego paliła, że Remus nie miał serca jej odmówić.

W dniu swoich pięćdziesiątych urodzin Rey wstał wyjątkowo późno. Dzięki uprzejmości profesora Dumbledore'a, który przysłał mu potrzebne książki ze szkolnej biblioteki, wykład na następny poniedziałek miał już skończony. Właściwie mógł się jedynie relaksować i rozmyślać o tym, że oto wkracza w kolejną dekadę swojego życia.

Nie brzmiało to optymistycznie. Zastanawiał się, w którym momencie tak się postarzał. Chociaż, z drugiej strony, czy to było takie dziwne? Jeszcze w tym roku miał zostać dziadkiem. Merlinie, to brzmiało jeszcze gorzej! W tym tempie przed osiemdziesiątką zostanie pradziadkiem! Nie, zdecydowanie nie był na to gotowy.

By odgonić te straszne myśli, zaczął się zastanawiać, kto odwiedzi go tego dnia. Nie spodziewał się nawału gości. Większość znajomych mieszkała we Francji. Domyślał się, że Rick albo Alastor przyślą mu sowy z życzeniami. Podejrzewał, że Sturgis przyjedzie na chwilę albo dwie. Rey miał nadzieję, że nie skończy się to kolejną sprzeczką między jego synami. Serce mu się krajało za każdym razem, gdy słuchał tych sporów. Zastanawiał się czasem, kiedy zaczęła się ta wrogość między braćmi. I jakim cudem przeoczył ten moment.

I znowu złe myśli. Wstał z łóżka i przebrał się z piżamy. Nawet założył lepszą koszulę. W końcu to były jego urodziny, musiał jakoś wyglądać! Ruszył na dół. Gdy tylko otworzył drzwi, poczuł zapach czekoladowego ciasta. Zapowiadało się coś dobrego.

O dziwo nie zastał tam nikogo. Jedynie głucha, magiczna cisza, otaczająca sypialnię gospodarzy sugerowała, gdzie się oni znajdują. Rey uśmiechnął się pod nosem. I dobrze. Niech młodzi zajmą się sobą, skoro mają na to okazję i czas. Sam chciałby być w ich wieku i mieć ich energię. Nie, żeby brakowało mu energii, ale od pięciu lat był sam. Od śmierci Angie w jego życiu nie było innej kobiety.

Reynard przykucnął przed piekarnikiem, patrząc na pieczące się ciasto. Wydawało się płaskie. Dziwnie płaskie, jeżeli miał być szczery. Nie wyglądało jak coś, z czego mógł powstać tort. Nie żeby był wybredny, rzecz jasna. Doceniał wszystkie starania synowej, chociaż miał szczerą nadzieję, że piecze lepiej niż gotuje.

RóżyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz