Rozdział I

2.2K 85 39
                                    

Czułem wibracje samolotu, spoglądałem na zamyślone twarze towarzyszy, siedzących na przeciwko mnie. Dłonie położyłem na kolanach, by ukryć drżenie rąk. Krew buzowała we mnie, jak wrząca woda, to była moja pierwsza misja "na zewnątrz".

- Już czas. - powiedział Richard. Dowódca oddziału wstał, miał szerokie ramiona, zdawało się, że zajmuję cało miejsce w samolocie. Na policzku, widniała blizna, usta tworzyły prostą kreskę.
Nacisnął przycisk na ścianie, drzwi samolotu się otworzyły, na pokład wtargnął zimny powiew wiatru. Wstaliśmy i ustawiliśmy się w kolejce, po kolei wskakiwaliśmy w ciemną otchłań. Gdy nadeszła moja kolej, ręką dotknąłem piersi, gdzie przez materiał wyczułem mały krzyżyk, dodało mi to odwagi. Wystawiłem nogę i wyskoczyłem, zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, rozprostowałem ręce i przez chwilę zapomniałem o wszystkim. Mimo, że skoki spadochronowe, budziły we mnie lęk, kochałem to, czułem się wolny, czułem, że mogę wszystko i przez chwilę byłem sam.
Spadałem coraz szybciej, gdy byłem cztery metry nad ziemię, oderwałem guzik, tuż przy ramieniu. Kamizelka napełniła się powietrzem, przez kilka sekund zatrzymałem się i powoli spadałem w dół. Tuż nad ziemię, zerwałem drugi guzik i wylądowałem na zgiętych kolanach. Szybko zdjąłem spadochron z ramion i podbiegłem do zgromadzonych obok towarzyszy. Wśród, których górował Richard.

Byliśmy w centrum wioski, wokół nas rzędami rozchodziły się małe, sześcienne domki. Wszystkie jednakowe. Nasze czarne kombinezony, doskonale dopasowane do ciała wtapiały się w ciemną noc.
- Rozdzielamy się. Jedna grupa za mną, druga za Crisem. - pokiwaliśmy głową, na znak, że rozumiemy naszego dowódcę.
Jeden z żołnierzy rozdawał karabiny, które za nami spadły na spadochronie. Wcisnął mi w ręce, zawiesiłem pasek na ramieniu i przyłożyłem palec na spuście. Gdy wszyscy otrzymali broń, Richard truchtem pobiegł w prawą stronę, a ja za Crisem w lewą. Do ust napłynął mi gorzki smak, mieliśmy tylko zlikwidować niebezpieczeństwo, zlikwidować tych buntowników, którzy wspierali Nietolerancyjnych, pewnie sami do nich należeli.
Po chwili usłyszałem pierwsze krzyki, pierwszy strzał, światła w drewnianych domkach się zapaliły. Żołnierze biegnący przede mną, wpadali do najbliższych domów, kopnięciem otwierali drzwi i wchodzili. Gdy nadeszła moja kolej, podszedłem do drzwi, chwyciłem klamkę, drzwi się otworzyły, nikt nie spodziewał się intruzów.
Wszedłem do ciemnego pomieszczenia, w powietrzu wyczułem smród potu, zgnilizny i moczu. Kątem oka zauważyłem jakiś ruch, szybko nacisnąłem spust, ciało mężczyzny spadło prze de mną w ręce miał zaciśnięty nóż. Rozglądnąłem się wokół., dom składał się z jednego pomieszczenia.
- Czysto. - powiedziałem do mikrofonu, umieszczonego pod brodą. Wyszedłem i skierowałem się do budynku obok.
W środku paliło się światło, drzwi były zamknięte, ale wystarczyło jedno kopnięcie żeby poleciały w głąb izby. Nie zważając na nic, zacząłem strzelać, ciemnoskóra para, padła martwa. Wstrzymałem ogień, bo usłyszałem krzyk, dziwny krzyk. Ominąłem dwa trupy i wszedłem do środka, pomieszczenie było małą kuchnią, po lewej stronie zauważyłem, wnękę, gdzie znajdowała się ubikacja. Po prawej była kotara, oddzielająca drugi pokój. Z wyciągniętą bronią, podszedłem do niej i odsunąłem.
Miałem strzelać, gdy zauważyłem kobietę, w pasie zawiniętą jakąś szmatę, i między tym co trzymała w ramionach dostrzegłem spore, ciemne piersi. Otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia, dziewczyna patrzyła prosto na mnie, w jej oczach widziałem gniew połączony ze strachem, ale nie bała się o siebie. Bała się o dziecko, które trzymała w rękach i które głośno krzyczało. Moja ręka zaczęła drżeć, a mnie przeszedł zimny dreszcz, gdy widziałem nienawiść w oczach ciemnoskórej.
Walczyłem z emocjami, to Nietolerancyjna, kolor skóry mówił wszystko, ale to dziecko, ono jeszcze w niczym nie zawiniło. Czy powinienem?
Wydałem dwa strzały.
- Czysto. - powiedziałem i skierowałem się do wyjścia.

Na zewnątrz, żołnierze gromadzili się już na placu, podszedłem do nich.
- I jak żadnych problemów? - zapytał mnie Cris.
- Wszystko w porządku, nikt nie został. - odpowiedziałem.
- Mamy trzech więźniów, mogą się nam z przydać. - powiedział i odszedł.
Zauważyłem, trzy osoby leżące między naszymi, mieli zarzucone worki na głowie, ale wszyscy mieli drobne, chude ciała.
Samolot bezgłośnie wylądował na placu wioski, jak zgrany zespół, znów ustawiliśmy sie w rzędzie jak poprzednio i wchodziliśmy do środka. Na końcu dwóch z żołnierzy wepchnęło więźniów na pokład, którzy upadli z jękiem na podłogę.
- Panowie, gratulację! O jeden obóz Nietolerancyjnych mniej. - uśmiechnął się Richard.
A my wydaliśmy, coś w stylu okrzyku, na potwierdzenie.

Wracaliśmy z powrotem do ośrodka, teraz w samolocie, dało się słyszeć szepty rozmów, a nawet żartów.
Położyłem głowę o ścianę, zamknąłem oczu i w głowie miałem twarz ciemnoskórej dziewczyny. I jej głos, gdy pociski trafiły w ścianę za nią.

"-Czemu to zrobiłeś? - zapytała. Zakryłem dłonią mikrofon.
- Ten mały. - wskazałem na dziecko - On nie zawinił, że ma taką matkę, powinnaś dla niego się zmienić, możesz go uratować.
- I stać się takim człowiekiem, jak ty? - zapytała z odrazą, a ja poczułem nie tylko złość, ale zdziwienie jej odwagą.
- Następnym razem nie dam, Ci szansy. - rzekłem ze spokojem. - Nie wychodź na razie, a później rób co chcesz i ucisz go. - kiedy kierowałem się do wyjścia, usłyszałem jeszcze.
- Dziękuję. - słowa przepełnione wdzięcznością, a ja poczułem dziwne kołatanie w sercu."

Teraz wracałem do ośrodka, gdzie będę czekał na kolejne misje.
Pierwszy raz nie wykonałem rozkazu, czy mogłem obiecać, sobie, że to będzie ostatni raz? Muszę. Za niewykonanie poleceń, groziła śmierć ...


Dziękuję, że doczytałaś/eś do końca <3


Misja [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz