Rozdział 17

3.5K 215 54
                                    

- PETER!

Stark nie odważył się podejść do rozpaczonego chłopca. Wiedział, że każdy jego ruch mógł doprowadzić do tragedii.

- Fri, wezwij Bannera i Rogersa. Powiedz im, że to ważne. - rozkazał po cichu miliarder. Po czym wzwrócił się do nastolatka. - Peter wiem, że tego nie chcesz. Nie wygłupiaj się i chodź do mnie, nic ci nie zrobię.

Nie słuchaj go. Udaje miłego, żebyś mu zaufał. Pamiętaj, jesteś tu, żeby go zlikwidować.

Peter zacisnął rękę jeszcze mocniej na kawałku szkła, gdy mężczyzna zaczął powoli się do niego zbliżać.

Zrób coś! On nie może cię złapać! Nie możesz zawieść Hydry!

Nastolatek nie wiedząc, jak mógłby uciec przed Starkiem, wbił szkło w pierś. Zalała go fala rozdzierającego bólu i upadł na podłogę. Zwinął się w kłębek, a z jego oczu popłynęły łzy. Miliarder w sekundę znalazł się przy chłopcu, nie wiedząc co zrobić. Przeczesywał mu włosy i szeptał pocieszające słowa. Starał się zachować spokój, lecz z każdą sekundą narastała w nim coraz większa panika. Co on sobie myślał? To wszystko jego wina! Był mentorem tego dzieciaka! Był jego odpowiedzialnością! Miał zapewnić mu bezpieczeństwo. A on co? Zostawił go samego, gdy zginęła jego ciotka. Nigdy nie powiedział mu, że wykonał dobrą robotę. Nie powiedział ani jednego pieprzonego słowa, aby dzieciak wiedział, że miliarder był z niego dumny. I on miał czelność nazywać siebie najmądrzejszym człowiekiem na świecie? Stark może potrafił naprawiać roboty, ale człowiek to nie maszyna. Nie wystarczy przykręcić śrubkę lub zmienić część. Człowiek był o wiele bardziej skomplikowanym stworzeniem, a mężczyzna nie posiadał wiele umiejętności w tym zawodzie. Tony Stark przyzwyczaił się do samotności. Tylko niewielkie grono najbliższych mu osób miało do niego dostęp. Nic więc dziwnego, że geniusz nie potrafił pokazać nastolatkowi, że nie był mu obojętny. Stwierdził, że lepiej byłoby zachować dystans, aby nie zranić chłopca. I do czego to doprowadziło? Ten sam chłopiec leżał teraz zwinięty na podłodze szlochając z bólu. I jeszcze jakby tego było mało, to właśnie Hydra go tu przysłała i zmusiła do tego. Wmówili dziecku, że Avengersi są jego wrogami i, że nim na nim nie zależy. A najgorsze jest to, że to właśnie Stark przyczynił się do takiej logiki nastolatka.

Przed dalszym obwinianiem się uchronił go dzwięk stóp na korytarzu. Po chwili w drzwiach stał Rogers z Bannerem. Na twarzach nowo przybyłych wymalowało się przerażenie, gdy ich oczy natrafiły na chłopca na podłodze.

- Co się do cholery stało? - spytał doktor, podchodząc do miliardera.

- Teraz to nie ważne. On potrzebuje natychmiastowej pomocy! - mężczyzna podniósł głos przy ostatnich słowach.

- Czy jest przytomny? - dopytywał Bruce, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji.

- Chyba nie.

Banner skinął na Rogersa i kazał mu przenieść nastolatka na salę operacyjną. Gdy Kapitan podszedł do chłopca i wyciągnął ręce, oczy dziecka błyskawicznie się rozszerzyły i zaczął ciężko oddychać.

- N...nie p..p..proszę. Nie k..krzywdź mnie. P..przysięgam, że j..już n..nie zawiodę. - łkał Peter.

- Ciii. Już dobrze. Oni są tu po to, aby ci pomóc, dzieciaku. - uspokajał Stark.

Peter nie wiedział dlaczego, ale jakoś te słowa go uspokoiły. Nie wiedział dlaczego ufał temu mężczyźnie, przecież to przez niego cierpiał.

Masz rację. On cię tylko zawsze poniżał. Nie ufaj mu. To tylko gra, w której chce zdobyć twoje zaufanie.

Nastolatek pisnął i niezdarnie wycofywał się do tyłu. Bruce widząc, że nic z tego nie będzie, postanowił przyjąć inną taktykę.

- Steve, przytrzymaj go. - zwrócił się po cichu do żołnierza.

Gdy chłopiec został unieruchomiony, doktor podszedł do niego ze strzykawką. Na widok przedmiotu Peter zaczął się szamotać. On dobrze wiedział co to znaczy.

Widzisz? Oni nie różnią się niczym od Hydry.

Stark obdarzył go tylko smutnym spojrzeniem. Wiedział, że to dla dobra dziecka. Nie chciał myśleć, co te potwory mu zrobiły, że reaguje w ten sposób. Gdy nastolatek opadł bezwładnie w ramiona Rogersa, cała trójka udała się do pokoju operacyjnego.

Steve położył nieprzytomnego chłopca w szpitalnym łóżku, najdelikatniej jak potrafił. W tym czasie Banner postanowił dowiedzieć się, co się stało.

- Przestraszył się i dźgnął odłamkiem szkła. - przyznał cicho miliarder. Zalało go poczucie winy. Bo przecież, gdyby stał tam i czekał na pomoc, nic takiego by się nie stało. Co on myślał? Że dzieciak mu zaufa, po tym wszystkim co mu zrobił? Jaki on był głupi.

- Cholera... - Bruce pobiegł do łóżka, gdzie leżał nastolatek i zaczął badania. Stark chciał pomóc, ale nie znał się na medycynie. Mógł tylko stać i patrzeć.

- Nie jest dobrze. Ostrze wbiło się blisko serca, jest możliwość, że zostało uszkodzone. - oświadczył smutno doktor, patrząc w oczy miliardera.

Chłopiec mógł umrzeć, a to byłaby wina Tonego Starka.

_____________

Ohayo!

Miałam odrabiać gegre, ale cóż... lekcje nie zając, nie uciekną.

Miłego dnia/nocy🤗

THAT'S ONE SENTENCE  irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz