Rozdział 36

2.2K 149 39
                                    

Tony Stark siedział na podłodze z wyniszczonym nastolatkiem w ramionach. Ten widok był bolesny. Tak cholernie bolesny. Nie mógł pojąć co się tak właściwie stało. Nie mógł patrzeć na to, jak ten dzieciak się krzywdzi. Nie mógł patrzeć na to, jak bardzo się zmienił. I nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to wszystko było jego winą. Jego jebaną winą! Złamane serce miliardera rozsypało się właśnie na kawałeczki. Liczne jak gwiazdy na niebie i malutkie jak ziarnka piasku. Uschło jak liście przed zimą. Zostało doszczętnie zniszczone. Bo ile też mogłoby wytrzymać? Do miliardera doszło właśnie, że to on doprowadził chłopca do takiego stanu. To on zapoczątkował tą drogę przez cierpienie. To on jako pierwszy skrzywdził Parkera. Skrzywdził swoimi słowami i czynami. Może nigdy by nie doszło do tego wszystkiego, gdyby Tony Stark choć raz w życiu nie zachowywał się jak zarozumiały dupek?

Ale teraz było już za późno. Bo nie da się naprawić przeszłości. Nie można zmienić tego, co już się stało. Ale nadal możliwe jest kreowanie przyszłości. Przyszłości, która dla pewnego nastolatka powinna być najszczęśliwsza jak to tylko możliwe.

Dla geniusza było to surrealistyczne. Bo jak mógłby myśleć o lepszym jutrze, gdy przyciska do piersi to wychudzone, drobne ciało. Gdy widzi tą młodą twarz z wyrazem strachu, mieszającym się z gniewem. Gdy przekonał się o tym, jak bardzo chłopak się pogubił. Gdy widział, że dzieciak nie radzi sobie z emocjami. Bo zobaczył do czego była zdolna Hydra, tylko po to by osiągnąć swoje cele.

Miliarder zaczął delikatnie się kołysać, przeczesując te brązowe loki, które straciły swoją dawną puszystość. Ten chłopiec nie przypominał już dawnego siebie. Nie było po nim śladu. I to tak bardzo przerażało mężczyznę. Ponieważ co się stanie, gdy ten radosny dzieciak już nigdy nie powróci? Co jeśli było już za późno i nikt więcej nie zobaczy tego niewinnego uśmiechu?

Bo być może Peter Parker naprawdę zginął.

Zostało po nim tylko ciało. Puste tkanki i organy. Bez wspomnień. Bez uczuć. Bez duszy.

Jednak w mężczyźnie tlił się jeszcze promyk nadziei. Wierzył, że ten dobry i pomocny nastolatek skrywa się w najciemniejszych głębinach. Że Hydra nie zdołała wykorzenić z niego jego dawnego 'ja'.

I to wystarczyło. Wystarczyła głupia nadzieja, żeby Iron-man walczył o tego dzieciaka nawet za cenę własnego życia.

Do dwójki na podłodze podszedł Zimowy Żołnierz z zamiarem zabrania chłopca. Tony zmierzył go nienawistnym spojrzeniem i wzmocnił chwyt na nastolatku.

- Stark... - westchnął Bucky.

- Nie zbliżaj się do niego, Barnes. - warknął filantrop.

- Tony zrozum, on jest niebezpieczny... - zaczął mężczyzna.

- Niebezpieczny!? Nie rozśmieszaj mnie! Z tego co pamiętam to przez ciebie cierpiał! - krzyknął geniusz. - On jest dzieckiem! Jak mogłeś chociaż pomyśleć o tym, aby go zranić!?

- Właśnie dlatego chce mu pomóc. Żadne dziecko nie powinno przez to przechodzić. - wyjaśnił żołnierz. - Sam tego doświadczyłem i wiem, że nie tak łatwo wyrwać się spod rządów Hydry. A teraz ten dzieciak jest pod ich kontrolą. Gdybym nic nie zrobił to zabiłby tu wszystkich.

- Nie wiem, może i masz rację... - powiedział Stark, patrząc na bladą twarz Petera.

Wstał powoli na nogi wraz z chłopcem. Popatrzył na niego z żalem i przytulił do piersi. Pozwolił, aby Barnes wziął to kruche ciało w swoje umięśnione ramiona. Nastolatek zaczął się wiercić, a jego rysy twarzy zdradzały dyskomfort. Z wielkim trudem podniósł powieki. Jego oczy rozszerzyły się z przerażenia, kiedy jego wzrok spoczął na Zimowym Żołnierzu. Dzieciak pod wpływem emocji zadał mężczyźnie cios w szczękę. Starszy rozluźnił uścisk z zaskoczenia, przez co Peter upadł boleśnie na ziemię. Pisnął cicho, ale momentalnie zapomniał o bólu. Przyciągnął kolana do siebie i schował w nich twarz. Gołym okiem widać było jak bardzo zaczął się trząść.

Co on do cholery zrobił!?

Skrzywdził tego mężczyznę. Złamał rozkaz. Czy czeka go teraz kara? Czy znowu będzie musiał przechodzić przez piekło? Ale z drugiej strony jego misją było zabicie Avengersów, a starszy zabronił mu kogokolwiek tknąć. Peter złapał się za głowę. Co w takim razie on miał teraz zrobić? Kogo posłuchać? Przecież był posłuszny tylko Hydrze, a ona jasno przedstawiła swoje wymagania. Ale w tym mężczyźnie było coś, co wydawało mu się znajome. Zachowywał się dokładnie tak samo jak członkowie organizacji, więc może trzeba go słuchać?

Dzieciak miał istny mętlik w głowie.

Zabić czy nie?

Zostać czy uciec?

Ulec czy się sprzeciwić?

A co jeśli wszystko co zrobi nie będzie właściwe? Co jeśli i tak poniesie konsekwencje swoich czynów? Jednego był pewien. Cokolwiek zrobi, to i tak złamie jakiś zakaz, nie wykona rozkazu lub sprzeciwi się swojemu panu.

Więc co w takim razie ma zrobić broń doskonała?

Peter nie chciał nikogo zawieść. Nie chciał kolejny już raz zawalić. Ale to, jak i szereg innych emocji nie miało znaczenia. Broń nie posiadała tak zbędnych cech. Ona miała zadowolić swojego stwórcę.

Niestety w tym przypadku nie było to takie proste. W głowie nastolatka była tylko jedna myśl.

Kto był tak właściwie tym stwórcą?

Agent Hydry czy ten mężczyzna?

Chłopiec pociągnął się za włosy i krzyknął. Nie był to zwykły krzyk. W tym dźwięku, który rozszedł się po pomieszczeniu skryte były najbardziej bolesne emocje, które dzieciak od długiego czasu dusił w sobie. On już nie wiedział kompletnie nic. Zagubił się. A do tego, wciąż czuł potrzebę poderżnięcia komuś gardła.

- Dlaczego!? Dlaczego mi to robisz!? Przecież wszystko miało być proste! Dlaczego nie potrafię być nawet narzędziem w czyiś rękach!? Dlaczego nikt nie może być ze mnie dumny...!? - Wrzeszczał chłopiec, zdzierając sobie struny głosowe. W końcu wypuścił z siebie to, co siedziało w nim od tych kilku miesięcy.

Stark był oszołomiony. Nie był w stanie się poruszyć. Po prostu stał. Stał z pustką w głowie.

Bucky podszedł do chłopca i objął go ramionami. Młodszy zaczął się wyrywać, ale po kilku sekundach zaprzestał walki. Był wyczerpany. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Po kilku minutach Peter zrobił coś, co zaskoczyło wszystkich tam zebranych. Natomiast dzieciak wtulił się w tors starszego. Po prostu się przytulił. Zacisnął kurczowo palce na ubraniach mężczyzny, tak jakby bał się, że ten zaraz odejdzie. Po jego policzkach spłynęły słone łzy. Jednak tym razem nie były one spowodowane torturami. Były to łzy ulgi.

Miliarder uśmiechnął się pod nosem.

Bo zobaczył w tych wodnistych oczach nadzieję, którą tak desperacko starał się znaleźć.

____________

Ohayo!

1000 słów

Chciałam Was czymś zaskoczyć, ale jak zwykle nie wyszło xD

Mam nadzieję, że się podobało <3

Miłego dnia/nocy

THAT'S ONE SENTENCE  irondadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz