PŻ #1 - Wyzbywanie się sentymentów, przyjmowanie krytyki i trochę statystyki

74 15 23
                                    

Powieść sentymentalna – powieść będąca efektem rozwoju sentymentalizmu. Nazwa pochodzi od tytułu powieści angielskiego pisarza Laurence'a Sterne'a Podróż sentymentalna.

Autorów tych powieści interesował człowiek, świat przeżyć, emocje i uczucia jednostki oraz jej relacje z innymi ludźmi. Stworzono nowy typ bohatera literackiego, czułego, wrażliwego, który pozostaje w ścisłym kontakcie z naturą.

[def. Wikipedia; dostęp 20.04.2020 r., 15.11]

Z powodu zamieszek spowodowanych niepodporządkowaniem się obywateli prawu, na dzień dwudziestego trzeciego stycznia dwa tysiące dziewięćdziesiątego drugiego roku dla starego kontynentu świt zostaje odwołany.

Żartuję, moja powieść nie będzie sentymentalną. Ale dużo piszę o wyzbywaniu się sentymentów, dlatego tak to skojarzyłam.

Pierwsze plany na Świt odwołany powstały w sierpniu 2016 roku. Co ciekawe, wszystko zaczęło się od tytułu... W przeciągu tych ponad trzech lat zmieniłam się ja, zmienił się mój styl, zmieniło się to, co chcę przekazać. Czuję, że po raz pierwszy potrafiłam spojrzeć na tekst i powiedzieć sobie: „No lubię tę scenę, ten wątek, zawsze chciałam to napisać. Ale to nie pasuje". Wiecie, trochę jak z oddawaniem ubrań, które wam się podobają, ale wiecie, że nigdy ich nie założycie. Podczas każdych porządków odkładacie je na stos: „jeszcze schudnę" lub podobny. W końcu za piątym czy szóstym razem mówicie: „chyba czas oddać to komuś szczuplejszemu".

Podobnie miałam z niektórymi scenami. Za każdym razem coś w nich zmieniłam, coś mi nie grało, coś było nie tak. I w końcu zdecydowałam się je albo napisać od nowa, albo pozbyć się zupełnie. Pierwsza część nie zmieniła się za bardzo pod względem fabularnym, ale druga tak trochę... Bardzo. Choć główne motywy pozostały. ;)

Ale cieszę się i czuję, że to jest to, chociażby dlatego że już nie wstydziłabym się pokazać Świtu... rodzicom. To pewnie brzmi trochę dziwnie, ale długo powstrzymywało mnie: „I jak ja powiem rodzicom? Na pewno im się nie spodoba...". A teraz... Jakby, to nie ich gatunek, nie ich styl, w końcu to typowa młodzieżówka, ale gdyby postanowili przeczytać Świt od deski do deski raczej nie zapadłabym się pod ziemię.

Edit: Trzy godziny później zamaskowana siostra mnie zdemaskowała.

Do tego pozbyłam się paru scen, które były zbyt naiwne (lub inaczej wszystko ujęłam). Z perspektywy czasu widzę, jak bardzo były bez sensu. Ale musiałam do tego „dorosnąć", bo – przyznam szczerze – przyjmowanie krytyki wcale nie jest takie łatwe, jak wielu z nas chciałoby myśleć. ;) Tym samym zmierzam do kolejnego punktu z tytułu: o krytyce właśnie.

Zaczynało się od klasycznych „Fajne. Super. Pisz dalej". I wczoraj rozmawiałam z Riną. Doszłyśmy do wniosku, że to wcale nie tak źle, że nikt mnie nie zjechał już na samym początku, bo dzięki temu doszłam do wielu rzeczy sama. Z czasem parę osób zwróciło mi uwagę, ale ponieważ były to raczej osoby odległe lub niekoniecznie będące targetem, raczej lekko potraktowałam ich uwagi. Wracając do tekstu, zauważyłam, że miały rację...

Dlaczego więc raczej upierałam się, że to ja miałam rację? Chyba objaw narcyzmu... :P

Naprawdę, myślę, że przyjmowanie krytyki jest trudne. Kiedy ktoś wpada i mówi: „No i co z tego, że starałaś się całe długie godziny, zawaliłaś inne rzeczy, jak to też zwaliłaś?". Możemy albo się załamać, albo wyprzeć. Ja tak przynajmniej mam w „pierwszej fazie". A potem powoli dociera do mnie, że faktycznie ta osoba mogła mieć rację (chociaż przyznaję, że nie zawsze ze wszystkimi słowami odnośnie Świtu się zgadzałam, z niektórymi do dziś nie do końca się zgadzam, ale już potrafię do tego podejść z dystansem). Jestem bardzo wdzięczna wszystkim osobom, które kiedyś poświęciły swój czas na czytanie go. I nieważne, czy napisały potem „super" czy „całość nie trzyma się kupy". Obu wersji potrzebowałam, a na pewno obie są lepsze niż „tak, tak, przeczytam", a potem... Ech, no ja już nie wspominam, ilu znajomym wysyłałam, a ci nie odezwali się słowem. :c I do dziś nie wiem, czy to dlatego że im się nie podoba, czy jak.

Ale to już nieważne (ich wersje i tak są dosyć nieaktualne).

Mamy już trochę o sentymentach, o krytyce, to pozostaje statystyka!

Miałam zostawiać sobie każdą poprzednią wersję opowiadania, ale chyba i tak się zgubiłam. Prawdopodobnie to były czwarte poprawki, ale możliwe, że było tego więcej. Na pewno pierwsza część była przejrzana więcej razy. Przygotowałam taką tabelkę, zgodnie z oznaczeniami na dysku. Ale różnica między drugą a trzecią wersją jest podejrzenie miała, więc nie wiem, czy jej wierzyć.

W każdym razie, pozbyłam się około 40 tysięcy słów, to prawie dwa razy więcej niż całość Nadziei w skarpetkach

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

W każdym razie, pozbyłam się około 40 tysięcy słów, to prawie dwa razy więcej niż całość Nadziei w skarpetkach. A wiadomo, jak to jest – tu czegoś się pozbyłam, tam coś dopisałam.

Przy obecnym podziale mam prolog, 36 rozdziałów, epilog. Tylko pierwszy i ostatni rozdział przekraczają 4 000 słów, reszta mieści się w widełkach między 1 800 słów, a 4 000. Długości są różne, ale póki co tak zostawiam ten podział. Czasami po prostu chcę skończyć w tym miejscu, a osobiście wolę w książkach krótsze rozdziały (łatwiej powiedzieć sobie „jeszcze tylko jeden rozdział", nie lubię też kończyć w środku rozdziału, więc czasami gdy mam 15 minut, a rozdział ma 30 stron, to uznaję, że przez te 15 minut zrobię coś innego. Jeśli zaś rozdział ma 15 stron, to sami wiecie...).

To na pewno nie jest ostateczna liczba słów, muszę jeszcze przejrzeć pierwsze dziesięć rozdziałów, do paru szczegółów muszę się wrócić, bo wymagały daleko sięgających ustaleń. Ale myślę, że Świt około 500 stron będzie miał. :D

Gadam i gadam, a końca nie widać. Chciałam też trochę napisać o genezie... Jak już wspomniałam – najpierw był tytuł. Potem był wyjazd, a w hotelu każdy dostał opaskę na nadgarstek, której nie można było ściągać... Stąd w Świcie każdy obywatel nosi na nadgarstku czarną opaskę ze srebrnym, fluoroscencyjnym kodem. Co kod oznacza? Dobre pytanie.

Do tego wzięłam mój sen, który był pojedynczą sceną, i jest cała powieść! Pisana na każdej lekcji w liceum... ♥ To były czasy.

A już w prologu mamy do czynienia ze zdaniem, które znalazło się tuż za definicją powieści sentymentalnej. Czyli świt został odwołany.

Jeżeli chodzi o postaci, to być może ktoś pamięta scenkę, która kiedyś była w Literkach? Szafa, książki i stary wazon. Tam pojawili się Krystian i Szymon. Może kojarzycie również Ritę i Lucjena, choćby z wpadek językowych. To są cztery główne postaci.

Co ciekawe, początkowo Rita miała być główną bohaterką, ale chłopacy się wryli i tyle z tego było.

A druga ciekawostka jest taka, że Krystian ma na nazwisko Sadowski, dosyć popularne w Polsce, a ja dostaję ataku fangirlu za każdym razem, jak je widzę... Więc dosyć często.

A na zakończenie, wspominałam kiedyś o tym, że mam parę swoich ulubionych fragmentów, czy zdań. Na dzisiaj zdanie, chyba mój faworyt... Sama nie wiem dlaczego, tak jakoś wyszło. Stare przyzwyczajenie do muzycznych nawiązań.

zapytała kobieta słodko, a nuta zmęczenia skrywała się gdzieś w słabo słyszalnych rejestrach tej orkiestry, jaką jest ludzki głos

Dzisiaj tyle mam do opowiedzenia! Może macie jakieś propozycje, o czym mogłabym napisać? Mam parę scenek, które chcę napisać, parę usuniętych, nad przerobieniem których myślę. Zastanawiam się, czy na przykład chcecie poznać postaci? Jakieś szczegóły o nich – co lubią, czym się zajmują, życiorys sprzed odwołania świtu...? :P

Literki z ketchupemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz